Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kazimierz Borucki, inowrocławianin, któremu Bydgoszcz zawdzięcza muzeum [cz. 2]

Jolanta Zielazna
Gościeradz, od lewej stoją: Franciszka Wyczółkowska, Leon Wyczółkowski, Marian Turwid, Zofia Nowicka (później Turwidowa), Kazimierz Borucki
Gościeradz, od lewej stoją: Franciszka Wyczółkowska, Leon Wyczółkowski, Marian Turwid, Zofia Nowicka (później Turwidowa), Kazimierz Borucki zbiory Aurelii Boruckiej-Nowickiej
Kazimierz Borucki kierował bydgoskim muzeum miejskim przez kilkadziesiąt lat. Budowaniu jego pozycji poświęcił całe swoje zawodowe życie.
Przełom lat 70. i 80. - Kazimierz Borucki na emeryturze, w swojej pracowni, przy ulubionym zajęciu - konserwacji obrazów.  Odnowił i uratował wiele muzealnych
Przełom lat 70. i 80. - Kazimierz Borucki na emeryturze, w swojej pracowni, przy ulubionym zajęciu - konserwacji obrazów. Odnowił i uratował wiele muzealnych nabytków zbiory Aurelii Boruckiej-Nowickiej

Przełom lat 70. i 80. - Kazimierz Borucki na emeryturze, w swojej pracowni, przy ulubionym zajęciu - konserwacji obrazów. Odnowił i uratował wiele muzealnych nabytków
(fot. zbiory Aurelii Boruckiej-Nowickiej)

Nie liczył godzin pracy, muzeum zawsze zajmowało wysoką pozycję w jego życiu.

O początkach pracy, urodzonego w 1898 roku w Inowrocławiu Kazimierza Boruckiego pisaliśmy w "Albumie bydgoskim" w ubiegłym tygodniu. Przypomnijmy, że do Bydgoszczy trafił w 1921 roku, po demobilizacji. Kształcił się na konserwatora zabytków a tajniki zawodu zgłębiał w pracowni mistrza, prof. Jana Rutkowskiego.

Przeczytaj: Kazimierz Borucki, inowrocławianin, któremu Bydgoszcz zawdzięcza muzeum

Do Muzeum Miejskiego ściągnął Boruckiego ks. Jan Klein, który organizował placówkę i potrzebował konserwatora zabytków.

Córka Boruckiego, Aurelia, często ze swoją mamą (Gertruda z domu Piotrowska) chodziła po zakupy na targ, który odbywał się na Starym Rynku. Tam mieściło się muzeum. Czasami, po zakupach, Aurelia z mamą szła na ul. Gdańską.

Spotkanie z Wyczółkowskim

- Pamiętam sklep delikatesowy Framboli, na Gdańskiej, naprzeciw kościoła klarysek. Dziś tam jest księgarnia. Tyle, że wtedy arkad nie było i kosze słodkości kusiły tuż przy chodniku - wspomina pani Aurelia. - Szczególnie przed świętami wzrok przyciągały marcepany różnego kształtu. To mnie bardzo fascynowało, bo było bardzo kolorowe.

Po kawę wstępowało się do Behrendta, też przy Gdańskiej. - Jeszcze dziś, gdy zamknę oczy, widzę ten sklep. Niesamowity - rozmarza się. - Kupowało się 5 deka tej, 5 deka tamtej. Każdy miał ulubioną mieszkankę. Zapach kawy niósł się po całej okolicy.

Często jednak z zakupami z targu wstępowały do muzeum. Podczas jednej z takich okazji Aurelia poznała Leona Wyczółkowskiego. Z nim też jej ojciec się przyjaźnił. - Zapamiętałam go jako wysokiego, barczystego mężczyznę. Ojciec mnie przedstawił - on siedział na krześle przed swoimi obrazami, podbiegłam, przygarnął mnie. Było w nim dużo ciepła, serdeczności. Czasami jeździłam z ojcem do Gościeradza, gdzie Wyczółkowscy mieszkali - wspomina.

Kustosz miał wielu znajomych malarzy, ale szczególnie przyjaźnił się właśnie z malarzem Franciszkiem Gajewskim i rzeźbiarzem Piotrem Trieblerem. - To byli dwaj najbliżsi przyjaciele ojca - podkreśla córka.

Dzwony w koksie

Okres wojny zamknął dyrektor w kronice w trzech zdaniach. "W czasie wojny ratowałem od zniszczenia dzieła sztuki polskiej i sakralnej nie tylko w Bydgoszczy, ale i na terenie województwa. Współpracowałem z władzami centralnymi i AK w pracy ratowania zabytków". Dodaje, że wyznaczony został na wysyłkę do obozu w Stutthofie, ale "dzięki wstawiennictwu życzliwych dla mnie Niemców cofnięto moją wysyłkę, byłem natomiast na przymusowych pracach w 1944 roku".

To, co Kazimierz Borucki zrobił dla bydgoskiej kultury w czasie II wojny zdecydowanie nie zasługuje na potraktowanie w trzech zdaniach.

We wrześniu 1939 r. Borucki został w Bydgoszczy. Muzeum dostało niemieckiego dyrektora dr. Konrada Kothe. - Dyrektor Kothe był bardzo, bardzo porządnym człowiekiem, nienawidzącym Hitlera i hitleryzmu - podkreśla pani Aurelia. - Ciągle powtarzał, że Hitler zdechnie. Na każdą ojca prośbę reagował pozytywnie.

Dzięki jego przychylności Borucki, który w 1940 roku został zaprzysiężony jako czynny członek Podziemnej Organizacji Wojskowej, mógł tyle zdziałać dla ratowania zabytków nie tylko bydgoskich.
Gdy muzealny budynek przy Starym Rynku z całą pierzeją został rozebrany, zbiory trafiły do lombardu Komunalnej Kasy Oszczędności przy ul. Pocztowej. Tam, zasypane koksem, ocalały XVII i XVIII-wieczne dzwony z fary.

Za akceptacją dyrektora Kothe, wśród muzealnych pak, skrzyń i mebli, Borucki poukrywał zabytki i przedmioty liturgiczne z bydgoskich kościołów oraz z Górki Klasztornej. Część przetrwała w sekretnych schowkach w kolumnach kościoła farnego.

Udało się Boruckiemu ocalić obraz Maksymiliana Piotrowskiego z ołtarza zniszczonego przez Niemców kościoła na Starym Rynku, ocalała Matka Boska z Różą z fary, ukryta w Mąkowarsku. Część przedmiotów pomagała przechować zaprzyjaźniona rodzina Sikorskich, zarządców Cmentarza Nowofarnego. - Myślę, że ojca ratowało także to, że wśród Niemców, którzy przed wojną mieszkali w Bydgoszczy, nie miał wrogów - opowiada Aurelia Borucka-Nowicka. - To pomogło mu, gdy Niemcy chcieli go aresztować po pożarze, który wybuchł w magazynach przy ul. ks. Malczewskiego. W budynku, w którym teraz jest Dom Polski, przez jakiś czas zmagazynowane były muzealne zbiory. Ogień prawdopodobnie został zaprószony od pieca, ale Niemcy posądzali ojca o podpalenie. Inni Niemcy go uratowali.

Po latach, po śmierci ojca, pani Aurelia dostała sygnał od jednego z Niemców, z którym jej ojciec się przyjaźnił, że przypuszczali, iż Borucki współpracował z podziemną organizacją. Nikt go jednak nie zdradził.

Będziesz chodziła do szkoły

W to, gdzie i co jest przechowywane, dyrektor wtajemniczył córkę. - Musiał ktoś jeszcze wiedzieć - wyjaśnia pani Aurelia. - Była wojna, w każdej chwili każdemu coś mogło się przydarzyć. Poza tym wiedziało kilka zaufanych osób. Przecież ojciec sam tego nie pakował i nie ukrywał.

- Pamiętam, czasami zaglądałam do lombardu, gdzie ulokowane było muzeum. Dyrektor Kothe często powtarzał: - Aurelio, zobaczysz, ty też jeszcze będziesz człowiekiem, jeszcze będziesz chodziła do szkoły. Na urodziny dostawałam od niego prezenty. Nie można powiedzieć, że wszyscy Niemcy byli źli.

Gdy wybuchła wojna, kilkunastoletnia wtedy Aurelia, uczennica szkoły podstawowej przy żeńskim gimnazjum Wandy Rolbieskiej, była na wakacjach u krewnych na Kresach. Do Bydgoszczy udało się jej wrócić dopiero pod koniec lata 1940 roku.

Groziło jej wywiezienie na roboty przymusowe do Niemiec. Borucki poprosił znajomego Niemca, redaktora Mariana Hepke z "Deutsche Rundschau", by znalazł dla córki pracę w Bydgoszczy. - On zaproponował, bym pracowała u nich jako pomoc do dzieci - opowiada pani Aurelia. - Całą wojnę tam pracowałam. Nie mogę powiedzieć, traktowali mnie dobrze. No i dzięki nim perfekcyjnie nauczyłam się języka niemieckiego.

Ze szpitala muzeum

W 1944 roku Borucki został wywieziony do Popiołów koło Aleksandrowa Kujawskiego na roboty, muzealne zbiory zaczęły być lokowane w podbydgoskich dworkach. To miało je ocalić przed zniszczeniem podczas walk o miasto, ale niestety, przyczyniło się do ich zniszczenia. W dużej części zbiory spłonęły.

Od lutego 1945 roku Kazimierz Borucki na nowo zaczął organizować muzeum. Siedziba przy Starym Rynku była rozebrana, zbiory rozproszone. - Dzięki wielkiej życzliwości prezydenta miasta Józefa Twardzickiego muzeum dostało budynek przy ul. Gdańskiej 4 - wspomina Aurelia Borucka-Nowicka. - To był prezydent naprawdę zaangażowany w sprawy kultury tego miasta. Warto o tym pamiętać.

Gdańska 4 to budynek przedwojennego szpitala miejskiego; w czasie wojny urządzono tu wojskowy lazaret. Po zakończeniu działań trzeba było go przerobić na potrzeby muzeum, a samą placówkę zorganizować od nowa. Muzealne zbiory były przecież w skrzyniach, część porozwożona w różne miejsca poza miastem.

Pierwsze lata powojenne to był bardzo trudny okres pracy dla mojego ojca - wspomina Aurelia Borucka-Nowicka.

Kustosz (ciągle jeszcze nie dyrektor) nie wrócił z rodziną do przedwojennego mieszkania przy pl. Weyssenhoffa, skąd ich zresztą podczas okupacji wyrzucono. Zamieszkał na muzealnym poddaszu, które musiał przysposobić na mieszkanie.

Znowu wszystko spadło na jego barki. - To był dyrektor, który wykonywał prace administracyjne, naukowe, oprowadzał - wspomina córka. - W 1948 roku, po zdaniu matury, poszłam do pracy w muzeum, do pomocy ojcu.

Pracowała i w systemie dziennym (!) studiowała historię sztuki w Toruniu. I tak, jak jej ojciec, tak pani Aurelia na całe zawodowe życie związała się z bydgoskim muzeum.

Ojciec był jej pierwszym dyrektorem i wymagającym nauczycielem. - Dostałam szkołę, ale bardzo mu jestem wdzięczna za wszystko.

Muzeum miejskie otwarto 11 kwietnia 1946 roku, a wcześniej, 1.04 Kazimierz Borucki formalnie został jego dyrektorem. Dopiero wtedy, po tylu latach faktycznego kierowania placówką przed wojną! Choć muzeum działało, prace organizacyjne i przerabianie szpitalnych sal na wystawowe trwało do połowy lat 50.

Doceniony na emeryturze

Zaangażowanie Kazimierza Boruckiego zostało docenione jeszcze przed wojną. Później, w 1955 roku, odznaczono go Złotym Krzyżem Zasługi, a w 1978 roku Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Wcześniej, w 1957 roku, został i uhonorowany papieskiem odznaczeniem "Pro Ecclesia et Pontifice".

Nie dane mu było długo cieszyć się dyrektorowaniem. Partyjny towarzysz miał ochotę kierować muzeum i 1 maja 1965 roku Boruckiego wysłano na emeryturę. Próbował interweniować, na próżno. W swojej kronice nie krył rozżalenia. Opisuje, jak bardzo to przeżył i ile go to kosztowało.

Rodzina wtedy przeprowadziła się na ul. Gdańską 21, a dyrektor na dobre oddał się swojej pasji - konserwacji dzieł sztuki.

Zmarł 11 lutego 1986 roku, pochowany jest na Cmentarzu Nowofarnym.

Aurelia Borucka-Nowicka dopiero po 1989 roku, gdy ogłoszono konkurs na dyrektora muzeum, zdecydowała się wystartować. Z powodzeniem. Na emeryturę poszła w 1995 r.

- Ojciec był bardzo zapracowany i bardzo zaangażowany w sprawy muzealne, u mnie było to samo. Ale to jest cudowne! Po pewnym czasie, gdy człowiek się starzeje czy odchodzi z pracy wie, że jest spełniony. Uważam, że moje życie było naprawdę piękne.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska