Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Klinika Medycyny Ratunkowej widziana oczami pacjenta

(mp)
Podjazd dla karetek to niestety jedyna droga, jaką chorzy mogą dotrzeć do kliniki.
Podjazd dla karetek to niestety jedyna droga, jaką chorzy mogą dotrzeć do kliniki. Andrzej Muszyński
Nowo otwarta Klinika Medycyny Ratunkowej w szpitalu im. Jurasza przyjmuje pacjentów od początku roku. Czas najwyższy sprawdzić, jak wygląda obsługa chorego. W tym celu jadę wieczorem do szpitala...

Jest wieczór, zbliża się godzina 21.30. To moja druga wizyta w Szpitalnym Oddziale Ratunkowym "Jurasza". Pierwszy raz byłam tu pół roku wcześniej, gdy Collegium Medicum UMK (inwestor) zaprosiło dziennikarzy do zwiedzania nowo wybudowanego obiektu. W pomieszczeniach szpitalnych stał już sprzęt, ale nie było pacjentów.

Przeczytaj także: Supernowoczesny oddział ratunkowy w "Juraszu" w końcu został uruchomiony [zdjęcia]
Teraz idę jako zwykły obserwator, potencjalny pacjent.
I na początek - zdziwienie. "Zaraz, zaraz, a gdzie jest wejście dla pacjentów?" - myślę. Jedyna droga wiodąca do kliniki to przecież podjazd dla karetek. Co prawda raz już tędy szłam, ale przy okazji wspomnianego zwiedzania budynku. Wtedy KMR jeszcze nie działała. Byłam pewna, że gdy zacznie, droga dla pacjentów zostanie zorganizowana w inny sposób. Podchodzę do pana z ochrony. Mężczyzna grzecznie odpowiada i wskazuje na podjazd.
Rzut oka, czy za plecami nie mam karetki. A w głowie myśl: jak ciężko chorzy ludzie pokonują taką drogę. Podjazd wznosi się ku wejściu do kliniki. Może być ciężko.
Ale już jestem.

Przeczytaj także: Dotarcie do kliniki medycyny ratunkowej w "Juraszu" może sprawiać kłopot. Oznakowanie wprowadza pacjentów w błąd!

Po prawej - punkt rejestracji, przy którym stoją dwie osoby, po lewej - poczekalnia dla pacjentów. Tłumów nie ma. Siadam przy oknie.
Jak na Klinikę Medycyny Ratunkowej, panuje tu zadziwiający spokój, żeby nie powiedzieć - cisza. Spodziewałam się przynajmniej zgiełku, nerwowo spacerujących ludzi czy głośnych rozmów. Nic z tego.
Być może nerwy koi bardzo przyjemny wygląd kliniki - zupełnie odmienny od tego, do którego większość pacjentów zapewne zdążyła przywyknąć. Nie ma tu obskurnych lamperii, popękanych płytek czy migających jarzeniówek. Przeciwnie - ściany pokryte są jasnymi, pastelowymi kolorami. W poczekalni wisi pięć telewizorów plazmowych. Jeden z nich emituje film, który wzbudza zainteresowanie siedzących obok mnie ludzi. Jest też sprawny automat do kawy i herbaty.

W grupie około dwudziestu osób, z którymi przebywam w poczekalni, są oczywiście pacjenci. Część z nich uzyskała już pomoc medyczną, ale trzeba jeszcze czekać na wyniki badań. A to, jak widzę, trochę trwa. - Długo pani czekała na wezwanie do gabinetu lekarza? - pytam kobietę, która dopiero co wyszła z tak zwanego ambulatorium KMR. - Około godziny - odpowiada pacjentka, patrząc na zegarek.
- A ja już prawie drugą godzinę, ale byłem tu później od pani - wtrąca starszy pan. - Widziałem, że dowieźli paru pacjentów - tłumaczy, wskazując w stronę ratowników medycznych.
- A co panu dolega? - dociekam.
- Od paru dni kręci mi się w głowie - odpowiada mężczyzna.
Z ambulatorium kliniki wychodzi kolejny pacjent. Pracowniczka rejestracji wywołuje następną osobę. - Zaraz, zaraz, przecież my byliśmy przed tą panią! - denerwuje się młody mężczyzna, który przyjechał do KMR ze swoją żoną. Kobieta ma już założony wenflon.
Sanitariuszka tłumaczy spokojnie, że wywołana przez nią pacjentka idzie tylko po wyniki. - My też na nie czekamy! - podgrzewa atmosferę mężczyzna.
- Wyników pana żony jeszcze nie ma. Proszę chwilę poczekać - uspokaja grzecznie pracowniczka rejestracji.

W klinice przybywa pacjentów. W ciągu zaledwie piętnastu minut karetki dowożą trzech kolejnych. Po drugiej stronie korytarza zapełniają się ławeczki dla osób z urazami ortopedycznymi. - Długo pan czekał na założenie gipsu? - pytam mężczyznę, który wyszedł właśnie z gabinetu zabiegowego. - Całe szczęście, nie - odpowiada zbolałym głosem. - Ale noga boli jak cholera. Jak ja mam teraz spodnie założyć?
Nie czekając na odpowiedź, narzuca na siebie kurtkę i kuśtyka w stronę wyjścia. Ze spodniami w plecaku.
Część osób, z którymi siedziałam w poczekalni, spaceruje przed stanowiskiem rejestracji. Niby co chwilę zza rozsuwanych drzwi ambulatorium wychodzi lub wyjeżdża na wózku inwalidzkim kolejny pacjent, ale chorych w klinice nie ubywa. Spora grupa czeka wciąż na wyniki badań i dalsze wskazówki medyczne. Pojawili się też nowi, którzy dopiero co odeszli od rejestracji. Zerkam na zegarek - dochodzi 22.30. Starszy pan od zawrotów głowy wciąż siedzi w poczekalni. - I co? Jeszcze pana nie zbadali? - pytam. - Nie - odpowiada. - Ale jedzie do mnie syn, to może pogoni trochę tych całych lekarzy - dodaje z uśmiechem.

Mniej więcej kwadrans później mój rozmówca, bez uprzedniej interwencji syna, zostaje wezwany do ambulatorium. - Wie pani co, ja wszystko rozumiem, ale żeby z zawrotami głowy na izbę przyjęć? - komentuje kobieta w średnim wieku. Ma założony gips na prawą rękę. - I on jeszcze powie, że syn będzie gonił lekarzy!
- A co się pani dziwi? - pyta inny pacjent. - Pójdzie do przychodni, to go nawet lekarz nie zbada.
Zapada cisza. Jedni przytakują, inni udają, że nie słyszą. Po serii reklam, prawie wszyscy wracają do oglądania telewizji. W klinice znów robi się spokojnie.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska