Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kopernik i Łuczniczka między Pomorzem Nadwiślańskim a Kujawsko-Pomorskiem

Waldemar Lewandowski [email protected] tel. 52 32 63 212
fot. arch. GP
Przed dwoma tygodniami pisałem w tym miejscu, jak układało się między Bydgoszczą a Toruniem w Polsce Ludowej. Pora przypomnieć lata 90. XX wieku. Ówczesną krętą drogę do ponownego złączenia obu miast we wspólnym województwie oraz do "szorstkiej przyjaźni", której społeczności i ich liderzy uczą się od dekady.

Czarna legenda o wzajemnych stosunkach bydgosko-toruńskich ożywa, kiedy tylko jeden z sąsiadów zyskuje jakąś przewagę nad drugim. O ile tylko bydgoszczanie i torunianie rozdzieleni byli jakąś granicą, to rywalizowali ze sobą, owszem, ale niekoniecznie od razu złorzeczyli sobie.

Gdy jednak o jakieś przywileje, o prestiż czy o podział dóbr przychodziło im się ścierać w ramach jednego okręgu, województwa etc. - to rywalizacja zmieniała się w konflikt, podsycany wyciąganymi ad hoc "argumentami historycznymi".

Z zainteresowaniem obserwuję, że w ostatnich miesiącach rośnie temperatura polemik medialnych, sporów w internecie i jego blogosferze. I to po obu brzegach Wisły.

Czyżby zwiastowało to nowy rozdział walki o status i pozycję? Poprzedni rozegrał się przecież tak niedawno.

Niesławny rok 1975
Głosy, by na nowo opracować podział administracyjny Polski, podniosły się właściwie równocześnie z demontażem komunizmu w 1989 roku.

Skutki podziału z 1975 roku - na 49 województw i bez powiatów - nie w każdej części kraju były takie same. W tradycyjnych ośrodkach pełniących rolę metropolii dużych regionów zmieniło się niewiele. Grupa mniejszych miast - "nowych województw" - zyskała na industrializacji i towarzyszących jej inwestycjach.

Ale część województw z niewielkimi stolicami okazała się niewydolna gospodarczo. W jeszcze innych obszarach ludziom doskwierała nadmierna odległość między ich gminą a władzą wojewódzką, spowodowana brakiem szczebla powiatowego w administracji.

Jeśli nawet jednak część Polaków miała wrażenie, że debaty o ustroju administracyjnym to jakiś temat zastępczy, wkrótce zmiany okazały się niezbędne. Chodziło o sprawne zarządzanie reformowaniem gospodarki i o odbudowę samorządności wykorzenionej przez PRL.

Już w lutym 1990 roku rząd uchwalił powołanie zespołu specjalistów pod kierunkiem prof. Michała Kuleszy. W ciągu dwóch lat miał on przedstawić kompletny projekt nowego podziału administracyjnego (wraz z projektami przepisów wykonawczych) i to już po wszelkich konsultacjach społecznych. Ale upadek rządu Tadeusza Mazowieckiego i dalsze zawirowania polityczne unieważniły ten kalendarz prac.

Kraj się dzieli, regiony pączkują
Tymczasem temat zaczął w głębi Polski żyć własnym życiem. Dyskusje i mniej lub bardziej poważne "studia", "opracowania" oraz "analizy" rodziły się lawinowo. Wymienienie we właściwej kolejności wszystkich, które dotyczyły obszarów interesujących Bydgoszcz i Toruń - wymagałoby dużo większego tekstu niż ten. Ale warto pamiętać o kilku punktach zwrotnych.

Jeszcze w 1992 roku głównym przedmiotem badań, prowadzonych przez lokalne biura planowania przestrzennego, był podział na powiaty. Te małe terytorialnie jednostki względnie najmniej były dotknięte historycznymi podziałami (głównie z epoki zaborów). Więzi gospodarcze, komunikacyjne i kulturowe było najłatwiej odtworzyć. Więc, mimo że konflikty tu też się pojawiały, proces przebiegł sprawnie. Ale już około 1993 roku spece od gospodarki przestrzennej zabrali się za sklejanie potencjalnych regionów za pomocą mapy przyszłych powiatów.

"Bydgoski" to nie zawsze znaczy to samo
Było coś niewypowiedzianego w atmosferze tamtych dni, co sprawiało, że zarówno w dorzeczu Brdy, jak i w okolicach ujścia Drwęcy lud przeczuwał, iż gra idzie o odbudowę województwa bydgoskiego. Takiego mniej więcej jak w latach 1950-1975. Dla pierwszych było to oczywiste, dla drugich - niedopuszczalne.

Już w 1992 roku, w Toruniu, Regionalny Ośrodek Studiów i Ochrony Środowiska Kulturowego publikował serię prac badawczych, gdzie pojawiał się termin "Pomorze Nadwiślańskie". Z grubsza biorąc postulowano współistnienie średnich województw (z 25 w całym kraju), które wytyczono by w oparciu o ich dziejowe zależności i zarazem ich powiązanie gospodarczo-historyczne z Wisłą.

W Bydgoszczy z kolei jeszcze w 1993 roku publikowane były studia funkcjonalno-przestrzenne, których tytuły zaczynały się od słów "Region bydgoski". Można to zrozumieć, biorąc pod uwagę, że od początku lat 90. najstaranniej opracowanymi w Polsce, były dwie koncepcje Komitetu Przestrzennego Zagospodarowania Kraju przy Polskiej Akademii Nauk. Z pierwszej województw wyłaniało się 11, w drugiej - 13, a w każdej było miejsce na duży region z ośrodkiem w Bydgoszczy.

Ziemie, jako w dawnej Polszcze bywały
Po 1995 roku takie myślenie trzeba było przewartościować. Wznowiono i przyspieszono prace rządowe nad podziałem administracyjnym. I gruchnęła wtedy wieść o najnowszym pomyśle prof. Elżbiety Wysockiej, szanowanej znawczyni gospodarki przestrzennej.

Bodaj najbardziej opierał się on na chęci odbudowy podziałów regionalnych, nawiązujących do przedrozbiorowych dzielnic-ziem. Pomysł ignorował niestety nowe stosunki kulturowe i społeczne, które wyłoniły się wskutek zaborów, rewolucji przemysłowej i powojennej zmiany granic. Ale to nie przeszkadzało w gorącym poparciu go przez środowiska z największych polskich miast. Słusznie tam zakładano, że im mniej województw, tym większymi budżetami będą zawiadywać ich stolice.

Poker bydgosko-toruński czy bydgosko-gdański?
Dla naszych okolic prof. Wysocka przewidziała rolę drugiego bieguna w Pomorzu Nadwiślańskim. Pierwszym biegunem miał być oczywiście stołeczny Gdańsk i reszta Trójmiasta. Nawiasem mówiąc dwubiegunowość przypisano tylko temu jednemu regionowi.
Dla Torunia taki pomysł był niespecjalnie efektowny w porównaniu z zachowaniem stołeczności wśród 25 średnich województw.

Ale dla bydgoszczan wizja odgórnego przeobrażenia w 380-tysięczną stolicę powiatu była czymś dużo gorszym. Śledząc bibliografie wydawnictw widać wyraźnie, że odtąd wysiłki planistów skoncentrowane są na udowadnianiu, iż wbrew anachronicznym założeniom prof. Wysockiej, nad środkową Wisłą istnieje zwarty region. A spajają go ścisłe więzi wytworzone przez wieki. "Region bydgoski" właściwie znika zupełnie z publicystyki. Wypiera go w owym czasie "region kujawsko-pomorski".

Ale tylko na lewym brzegu Wisły. Na prawym naprzemiennie ton debaty wyznaczają dwa wątki: "lepiej zarządzać Polską przez sieć średnich 25 województw", względnie: "historyczne związki Pomorza Nadwiślańskiego".

W styczniu 1995 roku w Ciechocinku odbyło się spotkanie przedstawicieli sejmików wojewódzkich - bydgoskiego, toruńskiego, włocławskiego. Bydgoszczanie zaproponowali na nim powołanie Rady Regionalnej trzech województw dla współpracy i promowania regionu kujawsko-pomorskiego. Propozycja trafiła w próżnię.

Wisłą połączeni, w Wiśle utopieni
W marcu 1998 roku sprawa stała się jednak gardłowa: do Sejmu trafiły rządowe założenia podziału na 10-12 województw z Pomorzem Nadwiślańskim wchłaniającym dorzecze Wisły od Gdańska aż po Bydgoszcz, Toruń i Włocławek.

Po ponad dekadzie można do krótkiego opisu tamtych wydarzeń użyć poetyki pokerowej. Bydgoszcz miała w ręku jakieś atuty. Liczebność dużo powyżej 250 tys., zakładanych jako górna granica widełek dla miast powiatowych; produkcję przemysłową na miarę krajowej czołówki; szereg funkcji metropolitalnych (choć nie wszystkie, niestety).

Toruńskie karty chyba były słabsze: koncepcja 25 województw nie podniecała nikogo poza kilkoma zagrożonymi degradacją miastami. Na Nadwiślańskim horyzoncie majaczyły niewesołe perspektywy rywalizowania naukowego z uczelniami Trójmiasta, gospodarczego z całym Wybrzeżem i po staremu z Bydgoszczą, a nawet turystycznego z Gdańskiem czy Malborkiem.
Ale to bydgoscy politycy i zwykli bydgoszczanie nie zdołali zachować pokerowej twarzy do końca. Może i mieli tyle samo do stracenia, co toruńscy, ale okazywali, że jednak więcej.

Przy zielonym stoliku i na ulicy
Od stycznia do marca 1998 nie było dnia wolnego od doniesień z frontu walki o województwo niezależne od Gdańska. W nocy z 28 na 29 stycznia w Inowrocławiu spotkali się politycy rządzącej koalicji (AWS - UW) z Bydgoszczy i Torunia. Po wielu godzinach zgodzili się na stworzenie wspólnego województwa, odkładając na później zawarcie kompromisu w sprawie podziału ośrodków władzy.

Tymczasem kipiała też aktywność zwykłych mieszkańców. Urywały się telefony w redakcjach zbierających opinie, prowadzących akcje zbierania głosów poparcia dla regionu (internet wtedy w Polsce dopiero raczkował). Najaktywniejsi, czując że trzeba działać, skrzyknęli się w Ruchu Społecznym "Region". Po dziś dzień trafiam w internecie na nostalgiczne wspomnienia tych weteranów z happeningów i akcji, które "Region" przeprowadził. A były to i wyjazdy do Warszawy z 300 tysiącami podpisów obywatelskich, i manifestacje, i wysyłka budzików dla parlamentarzystów, z wezwaniem do "przebudzenia" w sprawie województw.

Licytowanie z blotkami w ręku
Przy całej tej społecznej szamotaninie i nieprzebranej liczbie narad, debat oraz listów protestacyjnych w Bydgoszczy toruńscy politycy wybrali spokojne reagowanie na rozwój wypadków.

13 marca Rada Ministrów przyjęła projekt ustawy o podziale kraju na 12 regionów. W Bydgoszczy odbyła się kilkutysięczna manifestacja sprzeciwu. W reakcji na nią toruńscy parlamentarzyści AWS i UW wydali oświadczenie. Zaprotestowali przeciwko "bydgoskim próbom nacisku" na władze państwowe w celu powołania województwa kujawsko-pomorskiego.

Znamienne, że w tym samym piśmie, niemal na jednym oddechu, torunianie podkreślili swe prawo do obrony własnej stołeczności wojewódzkiej, a zarazem zadeklarowali chęć przynależności do województwa z siedzibą w Gdańsku.

Był już 30 marca. Nazajutrz Sejm zaczął pierwsze czytanie ustawy.

Przysiek łączy, ale nie do końca godzi
Przy pokerowym stoliku bydgosko-toruńskim nie padło jednak "sprawdzam". Dało się słyszeć jedynie bydgoskie "pas".

4 kwietnia we włocławskim ratuszu uzgodniono wstępnie termin poważnych negocjacji. Pięć dni później w Przysieku, na trasie Bydgoszcz-Toruń, wypracowano kompromis w gronie koalicyjnych parlamentarzystów z trzech województw. Nie wszystko z niego się ostatecznie przełożyło na rzeczywistość, ale to on był podstawą stworzenia regionu, w jakim obecnie żyjemy.

Wtedy, w kwietniu, Toruń domagał się ustanowienia u siebie siedziby wojewody, obdarzając Bydgoszcz i Włocławek urzędami wicewojewodów. W maju bydgoscy parlamentarzyści starali się jeszcze odbić Toruniowi owego wojewodę podczas prac sejmowych komisji.

Proces docierania ostatecznego podziału kraju w pracach Sejmu i Senatu trwał do lipca, przynosząc jeszcze takie osobliwości jak osławiony "rogal". Było to Kujawsko-Pomorskie w fikuśnym kształcie bumerangu, złożone z województw bydgoskiego i włocławskiego, ale z toruńskim podłączonym pod Gdańsk.

18 lipca (a ściślej - 24 lipca, po odrzuceniu senackich poprawek) ostatecznie powołano województwo kujawsko-pomorskie.

Jedno z szesnastu, obejmujące 18 tys. km kw., zaludnione przez dwa miliony ludzi, z toruńską siedzibą samorządu wojewódzkiego i bydgoskim urzędem wojewody.

Mogliśmy nareszcie podleczyć gardła zdarte we wzajemnych pyskówkach, otrzeć łzy po "straconych" Chojnicach, Trzemesznie oraz Nowym Mieście Lubawskim i zamknąć ostatecznie kolejny rozdział z dziejów niełatwego sąsiedztwa.

cdn.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Zwolnienia grupowe w Polsce. Ekspert uspokaja

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska