Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Kosznajderskie różności" czyta się jak dobry reportaż

Maria Eichler
Grażyna Wera-Malatyńska pokazuje nową książkę o Kosznajderii, z lewej prof. Włodzimierz Jastrzębski, z prawej dr Jerzy Szwankowski
Grażyna Wera-Malatyńska pokazuje nową książkę o Kosznajderii, z lewej prof. Włodzimierz Jastrzębski, z prawej dr Jerzy Szwankowski Maria Eichler
Lokalna Grupa Działania "Sandry Brdy" zaprasza do czytania kolejnej pozycji o Kosznajderii

"Kosznajderskie miscellanea" - tak brzmi tytuł kolejnej pozycji wydawniczej Lokalnej Grupy Działania "Sandry Brdy", która wciąż odkrywa i nadal chce odkrywać Kosznajderię - jej ludzi, historię, obyczaje, wydarzenia.

Dla tych, którym słowo Kosznajderia jest zupełnie obce, małe wyjaśnienie - jest to kraina pomiędzy Chojnicami a Tucholą, którą w XV w. zamieszkali przybysze z zachodu, mówiący po niemiecku i będący wyznania katolickiego. Zasymilowali się z miejscową ludnością, ale nie na tyle, by porzucić swoje zwyczaje i swoją mowę.

Kosznajderia to takie wsie, jak Ostrowite, Granowo, Lichnowy, Ogorzeliny, Silno, Sławęcin, Angowice, Moszczenica, Ciechocin. Po ludziach z tych miejscowości dziś zostały strzeliste kościoły, pamięć o wybitnych postaciach i ich dzieła.
- To już nasza piąta publikacja o Kosznajderii - mówiła podczas promocji książki prezeska Lokalnej Grupy Działania "Sandry Brdy" Grażyna Wera-Malatyńska. - Mówi o żywych ludziach, ich historii i historii ich rodzin. To będzie na pewno fascynująca lektura, bo przypomina dobry reportaż.

Dodała, że po monografii o Kosznajderii, którą LGD "Sandry Brdy" wydała przed rokiem, ślad zaginął. Wszystkie egzemplarze rozeszły się i nie brak pytań - nie tylko z Polski - o tę pozycję. Więc chyba trzeba będzie pokusić się o dodruk.
- "Kosznajderskie miscellanea" to właściwie efekt ukazania się tamtej monografii - precyzował redaktor wydawnictwa i jeden ze współautorów dr Jerzy Szwankowski. - Zebraliśmy w tej książce wspomnienia nadesłane na nasz apel. W pierwszej części pomieściliśmy relacje, w drugiej naukowe opracowania związane z tematem.

Nakład to 500 egzemplarzy, na promocji książka była sprzedawana za 10 zł, co zważywszy na twardą oprawę i dołączoną mapę, wydaje się być ceną bardzo symboliczną...Widać, że LGD "Sandry Brdy" raczej nie chce na niej zarabiać...
- W zamyśle to miały być tylko wspomnienia - dodawał drugi ze współautorów - prof. Włodzimierz Jastrzębski. - Ale nie do końca wyszło. Nie chcę referować tego, co jest w książce, żeby nie odbierać radości czytania.
O tym, że badanie przeszłości jest bardzo trudne, przypomniała Grażyna Wera-Malatyńska. Wspomniała postać ks. Konrada Kallasa z Silna, o którym trudno zdobyć jakieś informacje. Wiadomo, że pomagał w czasie wojny Polakom, że jak zmarł, to ludzie jechali rowerami, a nawet szli pieszo, żeby uczestniczyć w jego pogrzebie. Udało się zdobyć fotografię księdza, ale poszerzonych informacji - nie.

- On się musiał gimnastykować w czasie wojny pomiędzy gestapo a polską hierarchią kościelną, musiał wobec Niemców zachować pozory lojalności - mówił prof. Jastrzęsbki. - To na pewno nie było łatwe.
Andrzej Lorbiecki, jeden z uczestników promocji książki potwierdzał, że ks. Kallas cieszył się estymą. - Był wezwany, żeby chować ułanów spod Krojant - mówił.

Marek Pasturczak wyznał, że ks. Kallas wysyłał do oflagu paczki jego ojcu. - On przed wojną był wojującym Niemcem - mówił. - Po 1939 r. zmienił zdanie, gdy zobaczył, że Niemcy rozstrzeliwują księży. Wybawił masę ludzi z ich rąk. Miał mir u Niemców, dużo rzeczy mu uchodziło.
Ale inny z gości Miejskiej Biblioteki Publicznej twierdził, że z akt zgromadzonych w chojnickim archiwum wynikało, że ks. Kallas był niemieckim szpiegiem i pobierał za to pieniądze.
Jak było? Może kiedyś się dowiemy...

Bratanica Ludwika Renka, o którym też można przeczytać w książce, powiedziała sporo o nim samym i o swojej rodzinie. Ludwik Renk był z wykształcenia inżynierem, w czasie wojny zaczął współpracować z AK, będąc pracownikiem firmy Siemens w Niemczech. Wydany przez konfidenta, został aresztowany i stracony. - Przed śmiercią napisał bardzo dramatyczny list do naszej babci - opowiadała bratanica Ludwika Renka. - Rodzina go ocenzurowała, żeby babcia nie przeżyła wstrząsu. A przecież zginął też na wojnie jej drugi syn - Marian Renk, wcielony do Wehrmachtu.
Prof. Jastrzębski przypomniał, że Renk został ścięty, a jego prochy przekazano rodzinie. Jest pochowany w rodzinnym grobie, obok babci Heleny, na starym cmentarzu w Chojnicach. I dobrze byłoby sprawić, żeby ta postać była bardziej znana lokalnej społeczności.

Ze wspomnień rodzin Kosznajdrów wyłania się obraz życia i pogmatwane często losy. Gertrud Glischinski opisuje powojenną tułaczkę, głód, niepewność. Urodzona w Sławęcinie, razem z rodziną w 1945 r., kiedy zbliżał się front, zdecydowała się na ucieczkę.

Zdzisław Józef Konnak wspomina, że jedną z pierwszych ofiar hitlerowskiego terroru w Chojnicach był Władysław Schreiber, Kosznajder, uczeń miejscowego gimnazjum, harcerz, rozstrzelany na Igłach. Przytacza, że stało się tak za to, że tuż przed wybuchem wojny Schreiber miał w restauracji U Urbana podejść do pianina i zagrać hymn "Jeszcze Polska nie zginęła" - była to reakcja na butną postawę Niemców w tym czasie.

Hans Georg Behrendt opowiada rodzinną historię czerwonego kabrioletu z majątku Piastoszyn. W 1939 r. polscy żołnierze poprosili, aby wóz im dostarczyć, co też się stało. W 1945 r., kiedy Rosjanie już wprowadzali swoje porządki na ziemiach Prus Zachodnich, tamta konfiskata nagle okazała się wybawieniem, ale jak do tego doszło, trzeba koniecznie przeczytać samemu...
Jak pisze Tadeusz Nowak, którego rodzinne korzenie to też Kosznajderia, jego krajanie starali się w czasie wojny na ogół dystansować od poczynań hitlerowskich fanatyków i nie angażować się w akcje eksterminacyjne wobec Polaków. Sam pamięta, jak jedna z żon chowała męża na strychu, byleby uchronić go przed pójściem na jakąś akcję w Rudzkim Moście. Ale też to Kosznajdrzy zasilali szeregi Selbstschutzu. - Nie wydaje się więc, aby wszyscy zachowali "czyste ręce" - podsumowuje Nowak.
Pełne domowych zapachów i smaków są wspomnienia Marii Jastrzębskiej-Rokickiej, której mama urodziła się w Granowie. Opowiada o niziutkiej drożdżówce z wilgotną kruszonką, zupie rybnej z kluskami własnej roboty i racuchach drożdżowych z grzybami, których nie spotkała na stole gdzie indziej...Po pobycie w Niemczech autorka wspomnienia o swoim rodzinnym domu odkryła powinowactwo z domami w tym kraju - wymienia drapowane firanki, białe serwetki, wykrochmaloną na sztywno pościel, sposób ubierania się.

- Gdy czytam teraz, jacy byli Kosznajdrzy - pracowici, uczciwi, oszczędni i bardzo religijni, to mogę szczerze powiedzieć, że moja mama była nieodrodną córą tej społeczności - zauważa Jastrzębska-Rokicka. - Miała w sobie jakiś ogromny margines tolerancji i zrozumienia dla innych. Była otwarta, ale nieustępliwa w sprawach zasadniczych.
W domu Jastrzębskich kolędę "Cicha noc" śpiewało się w dwóch językach i było to zupełnie naturalne, że tak jest. - Było w naszym domu swoiste pomieszanie, coś z magii polskiej duchowości, szlacheckiej tradycji rodziny ojca i tej niepowtarzalnej atmosfery bezpieczeństwa, solidności i trwałości, jaką dawała mama i jej kosznajderskie korzenie - podsumowuje Maria Jastrzębska-Rokicka.

Książka "Kaszubskie miscellanea" to właśnie zbiór takich różności, odprysków losów. Warto po nią sięgnąć. Kto chce przeczytać, może nabyć ją w biurze LGD "Sandry Brdy" we Wszechnicy Chojnickiej. Polecamy!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska