Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kozy dają mleko i dużo radości

LT
Teresa Wasielewicz z Krupocina hoduje kozy od około dwudziestu lat. Zwierząt przybywa.
Teresa Wasielewicz z Krupocina hoduje kozy od około dwudziestu lat. Zwierząt przybywa. Fot. Lucyna Talaśka-Klich
Pierwsza była Kleopatra, potem dołączyła Królowa. One dały początek koziej rodzinie, która biega po podwórku w Krupocinie, koło Bukowca. Zwierzęta pozwalają dorobić do rolniczego budżetu, ale dla ich właścicieli pieniądze nie są najważniejsze.

Mąż jest alergikiem i ktoś mi podpowiedział, że osoby uczulone powinny pić kozie mleko - wspomina Teresa Wasielewicz, która z mężem prowadzi ekologiczne gospodarstwo "U Teresy i Wacława". - Sąsiadka miała kozy. Jedna się okociła i odtrąciła kózkę. Sąsiadka bardzo lubiła zwierzęta, zajęła się nią troskliwie, karmiła z pomocą butelki. Jej mąż bardzo się ucieszył, że ją kupiłam. Żartował, że jeszcze trochę, to kózka spałaby z nimi w łóżku. Nazwałam ją Kleopatra.

Dwie maskotki z brodą

To było dwadzieścia lat temu. Kleopatra zamieszkała w gospodarstwie Wasielewiczów. - Była rozpieszczona - przyznaje pani Teresa. - Mnie traktowała jak matkę, przytulała się. Długo musieliśmy mleko dla niej kupować. Druga była Królowa. One były jak maskotki.

Przed laty Wasielewiczowie zajmowali się przede wszystkim produkcją tuczników. Ale gdy świńskie górki i dołki zniechęciły ich do produkcji trzody chlewnej, postawili na hodowlę kóz. - Dziś mamy w stadzie około dwudziestu matek - mówi rolniczka. - I nie żałuję, że postawiliśmy na kozy.

Są bardzo ciekawskie. Kiedy wchodzimy do koziarni, niektóre najpierw uciekają, ale po chwili wracają. Podchodzą ostrożnie i skubią guziki, zamki błyskawiczne. Mija kilka minut i już wiadomo, które są najbardziej rozpieszczone. Podchodzą do gospodyni i domagają się głaskania.

Początki były trudne

- Trzeba kochać zwierzęta, żeby się nimi właściwie zajmować - mówi rolniczka. - Jeśli ktoś ma hodowlę tylko dla zysku, to niewiele z tego będzie miał.

Przyznaje, że hodowla kóz do łatwych nie należy. - Wiele się musiałam nauczyć - mówi. - Korzystałam z literatury fachowej, z pomocy lekarzy weterynarii. Nauczyłam się obserwować te zwierzęta i już wiem, kiedy coś im dolega. Nawet kózkę, która miała tężyczkę udało mi się uratować. Potrzebowała rehabilitacji po przykurczach. Żyła przez wiele lat.

Żałuje, że Kleopatry nie udało się uratować. - Miała czworaczki i zatrucie ciążowe - wspomina. - Na szczęście zostały jej dzieci, które wcześniej przyszły na świat.

Kozy dają mleko, z niego powstaje wspaniały ser. Ale w ich gospodarstwie nie ma pogoni za wydajnością. - W pierwszej kolejności mleka musi wystarczyć dla kózek - mówi pani Teresa.

I przyznaje, że stadko czasami jest bardzo absorbujące. - Szczególnie wtedy, gdy zaczynają się kocić - mówi. - Często porody następują jeden po drugim. To tak jakby emocje kozom się udzielały. Potem koźlątek trzeba doglądać, także w nocy. Ale to bardzo miłe zwierzęta. I na pewno nie są głupie!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska