Było to w 1955 roku. - Uczyłem się zawodu w Bydgoszczy. Tam też mieszkałem - wspomina Edwin Kilmann. - Ciągle słyszałem, że brakuje krwi w szpitalach. Były sytuacje, że człowiek musiał być operowany, ale bez krwi nie dało się tego zrobić. Wyobraziłem sobie taki dramat i przejąłem się nim.
Z ciekawości
Poza tym, był ciekaw jak to jest oddać krew. - Młody człowiek jest rządny przygód. Chce posmakować wielu rzeczy, których jeszcze nie robił. Tak też było z moim krwiodawstwem - przyznaje pan Edwin.
Gdy już otrzaskał się z oddawaniem krwi, stanęły przed nim konkretne zadania. -Choroba ojca, wuja, sąsiada - wylicza. - Potrzebowali krwi. Pamiętam, że jeździłem ją oddawać do bydgoskiego szpitala wojewódzkiego.
Młoda krew
Za każdym razem dostawał czekoladę. - To był rarytas! Człowiek naprawdę się cieszył z tej czekolady, nie było jej w sklepach - przypomina pan Edwin. Dziś ma już 80 lat i - jak podkreśla - świetnie się trzyma. - Mam młodą krew, bo krew krwiodawców jest młodsza niż u innych ludzi - żartuje. - To, co oddamy, musi się zregenerować, narosnąć, wrócić do normy. Odświeża się!
Ale najważniejsze dla pana Edwina była potrzeba wewnętrzna. - Oddanie krwi zajmuje chwilę. Świadomość, że nasza chwila może dać komuś życie, jest ważna. Poza tym, młody człowiek ma krew jak prąd - szybko ją produkuje. Trzeba to wykorzystać - zaleca nasz bohater.