Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ksawery Jasieński: - Shrekiem nie będę

Rozmawiał Adam Willma [email protected]
Ksawery Jasieński
Ksawery Jasieński
- Czasem podchodzą do mnie starsze panie i wyznają, że jestem głosem ich dzieciństwa. Rozmowa z Ksawerym Jasieńskim, spikerem radiowym i lektorem.

- Dla osób starszych pana głos jest legendą radia, a dla młodszych - odgłosem warszawskiego metra. Nie obawiał się pan, że głos Jasieńskiego przy wtórze zamykanych drzwi to ryzykowny pomysł?
- Chyba nie mam aż tak dużej wyobraźni, bo w ogóle o tym nie pomyślałem. Po prostu wcześniejsze zapowiedzi były dla mnie nie do zniesienia, więc zaproponowałem, że nieodpłatnie nagram nowe wersje. Wyszło lepiej, ale nie do końca tak, jak bym chciał.

- W jakich okolicznościach odkrył pan, że będzie żył z głosu?
- Dość późno przyszło mi to do głowy. Co prawda występowałem na scenie jeszcze w szkole, ale później wybrałem się na studia ekonomiczne. Gdy byłem na trzecim roku studiów, nad Wisłę przyjechało miasteczko cyrkowe. Jedną z atrakcji była możliwość zjeżdżania na linie. Niestety, tuż po starcie uchwyt urwał się, a ja upadłem na ziemię i straciłem przytomność. W szpitalu rozpoznano pęknięcie kręgosłupa, ale nie można było mnie zagipsować, bo - w co trudno dziś uwierzyć - w szpitalach brakowało gipsu, który był potrzebny na sztukaterie przed uroczystym otwarciem odbudowanej starówki. Zostałem więc przywiązany do twardego stołu i tak przez miesiąc czekałem na dostawę gipsu. Spędziłem ten czas pracowicie czytając swoim towarzyszom niedoli "Puszczę" Gołubiewa - powieść napisaną starą polszczyzną. Bardzo się to moje czytanie podobało. W tym samym czasie w naszej sali zainstalowano tzw. "kołchoźnik" z I programem Polskiego Radia, w którym ogłoszono konkurs na lektora. Pod wpływem namowy kolegów z sali napisałem. Gdy wyszedłem ze szpitala, otrzymałem zawiadomienie o próbach przed eliminacjami. I tak stanąłem w szranki z czterema tysiącami innych kandydatów.

- Rozmawiamy już dłuższy czas, a ja nadal nie mogę pozbyć się wrażenia, że rozmawiam z filmem lub - przepraszam - z odbiornikiem radiowym.
- Taka już dola lektorów. Czasem podchodzą do mnie starsze panie i wyznają, że jestem głosem ich dzieciństwa (śmiech). Zdarza mi się, oczywiście, być rozpoznawanym w różnych miejscach. Niekiedy może to bywać rozczarowujące. Pewnego razu kupowaliśmy z żoną w sklepie solniczkę. Właściciel sklepu najpierw wypytał moją żonę, czy jestem Lucjanem Szołajskim, a gdy już zorientował się, że to pomyłka, krzyknął uradowany "Witam pana w moim sklepie, panie Xawery Dunikowski!". Czasem ludzie dziwią się, że "nosiciel głosu" to nie tylko głos, ale człowiek, który ma różne inne pasje.

- Jakie?
- Może zabrzmi to banalnie, ale bardzo wiele czasu poświęciłem na wychowanie dzieci. Wiele czasu zajmuje mi też jedno z moich hobby - renowacja obrazów. Pochodzę z dość starej rodziny, mój ojciec był właścicielem dosyć pokaźnej kolekcji portretów. Wskutek zawieruch wojennych ojciec przenosił się z tymi obrazami kilkanaście razy. Z mebli ocalała ledwie dziesiąta część, ale obrazy zachowały się wszystkie. Przywrócenie im świetności wymaga jednak żmudnej pracy.

- Niektórzy twierdzą, że w pana głosie pobrzmiewa dostojność ziemiańskiego pochodzenia.
- Ciekawe jak to usłyszeli (śmiech). Znam kilku ziemian, których natura obdarzyła strasznym głosem! Nie wiem, czy tak jest w rzeczywistości. Natomiast jeśli chodzi o pochodzenie, to rzeczywiście rodzina moja jest dość stara i wywodzi się z ziemi dobrzyńskiej, gdzie znajduje się miejscowość Łęg. A nasz herb rodowy, to właśnie Dołęga.

- Jest pan też spokrewniony z Gombrowiczami.
- Owszem, chociaż to dalsza rodzina. Jerzy Gombrowicz, brat Witolda, pojawiał się w naszym domu niemal codziennie. Opiekował się też młodzieżą z radomskich liceów, która wykazywała ciągoty artystyczne. Co ciekawe, miał piękny głęboki baryton w przeciwieństwie do Witolda, który głos miał miękki i niezbyt intrygujący.

- Głos to kapitał odziedziczony w genach?
- Na pewno nie bezpośrednio. Mój ojciec nie miał zbyt ładnego głosu. Oczywiście łatwiej jest osiągnąć dobry skutek, jeśli ma się podstawy głosowe z natury, ale nad głosem trzeba panować, a tego nie sposób osiągnąć bez ćwiczeń. Dla mnie wielką rzeczą było głośne czytanie książek, które pomaga zapanować nad głosem tak, aby w odpowiednich momentach mówić spokojnie, czasem z emfazą, a niekiedy lirycznie. Głos jest jednak narzędziem bardzo wrażliwym, zmienia się w zależności od wielu czynników. W tej chwili na przykład czuję, że mój głos brzmi lepiej niż jeszcze dwie godziny temu.

- Który ze swoich głosów ceni pan sobie najwyżej?
- Ten z lat 90., kiedy nagrałem szereg powieści, w tym "Lalkę" i "Chłopów". Zwłaszcza ta ostatnia książka wyszła mi dobrze. Lubię też swój głos w jednej z pierwszych książek, które nagrałem dla niewidomych, "Egipcjaninie Sinuhe". Była to książka, która działała na mnie uspokajająco, i w ten sposób starałem się ją czytać.

- Żonę też pana głos uspokaja?
- Nigdy mi tego nie powiedziała. Nieraz natomiast ją drażni (śmiech), może dlatego, że mój charakter trochę się mija z charakterem głosu.

- Zawsze czyta pan tekst przed odczytaniem go w studiu?
- Nigdy nie czytam, co niektórzy uważają za moją wadę. Ja po prostu wolę zetknąć się z tekstem po raz pierwszy podczas nagrania. Wówczas czytam go z większą uwagą i ostrożnością, jestem w niego bardziej zaangażowany. Jeśli znam tekst wcześniej, mogę czytając myśleć o niebieskich migdałach. Nieraz dostawałem przez to po uszach, bo teksty, które mi podsuwano, nie zawsze były tekstami dobrymi. Często miały swoje wady - zdania były nieporadnie złożone albo brakowało przecinka, a to potrafi całkowicie zmienić melodię. Dlatego studentów uczyłem zawsze, że tekst muszą czytać "trzema oczami".

- Bywa, że książka się panu nudzi?
- Często. Tak było z "W poszukiwaniu straconego czasu". Po pierwszym tomie byłem już tak zmęczony, że poprosiłem, aby dano mi dla odpoczynku jakąś inną lekturę. W sumie czytałem 8 tomów powieści Prousta aż 3 lata. Kilka razy zdarzało mi się przerywać nagranie w trakcie, bo rzecz wydawała mi się tak miałka, że aż niegodna poświęconego na nią czasu i pieniędzy.

- Zdarza się, że głos deprecjonuje człowieka. Spotykamy piękną dziewczynę, ale czar pryska, gdy ślicznotka odzywa się piskliwym, bezbarwnym głosem.
- Niewidomi, dla których przeczytałem wiele książek, brali mnie często za silnego, barczystego mężczyznę, co nie całkiem odpowiada rzeczywistości. Najlepszym przykładem był głos legendarnego lektora radiowego Tadeusza Bocheńskiego. Większość listów, które przychodziły do radia kierowanych było właśnie do niego. A trzeba wiedzieć, że ten cudowny człowiek był fizycznie osobą bardzo upośledzoną.

- Pana głosu nie sposób podłożyć do miałkiej postaci. Trudno wyobrazić sobie pana jako Shreka.
- Pewnie nie mógłbym być kowbojem i dowódcą naczelnym wojsk. Prędzej księdzem albo pastorem.

- Zdarzyło się panu czytać teksty z wulgaryzmami?
- Nie, może dlatego że nie czytywałem powieści współczesnych, w których wulgaryzmy są na porządku dziennym. Rzadko udało mi się przekląć (śmiech). Na szczęście nigdy nie proponowano mi scenariuszy, których później musiałbym się wstydzić.

- A prywatnie zdarza się panu przekląć?
- Tak, ale nigdy mnie nikt przy tym nie słyszy, bo jeśli przeklinam, to wyłącznie na siebie. Zwłaszcza gdy o czymś zapomnę.

- To może jednak skusiłby się pan na przeczytanie powieści Doroty Masłowskiej?
- Nie mam na to najmniejszej ochoty.

- Słucha pan radia?
- Rzadko. Nie jestem w stanie słuchać Jedynki ze względu na jej upartyjnienie. Znacznie wyżej pod tym względem stawiam Trójkę i oczywiście Program Drugi. Ogólnie jednak radio mnie męczy, tym bardziej że coraz częściej zdarza mi się słyszeć prowadzących, których zupełnie nie rozumiem. Kiedyś zadzwoniłem nawet do Tok FM z prośbą o interwencję, bo pani, która prowadziła audycję, nie uznawała żadnych znaków przestankowych. Jedną z przyczyn takiego niechlujstwa jest nieczytanie książek. Niestety, internet, radio i telewizja nie są w stanie zastąpić literatury pięknej. Brak kontaktu z tą literaturą prowadzi do wyjałowienia. Żona, która jest wykładowcą, opowiadała mi, że na zajęciach żaden z jej studentów nie rozumiał zwrotu "trąci myszką" ani "smali cholewki".

- Panu wpadki się nie zdarzały?
- Ależ oczywiście. Wpadki spikerów są zresztą bardzo lubiane przez słuchaczy, pod warunkiem, że ci pierwsi potrafią mądrze z nich wybrnąć. Mnie też zdarzało się czytać informację o pięknej pogodzie, podczas gdy za oknem lał deszcz. Wówczas przepraszałem, mówiąc że ktoś najwidoczniej podsunął mi prognozę sprzed trzech dni. Lektor zawsze może się pomylić, autor - nie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska