- Czas dla was chyba jakoś w miejscu stanął? Tyle lat w tym samym miejscu na Gdańskiej?
- To chyba jedyne takie miejsce na tej ulicy. Zawsze był tu zegarmistrz. Od samego początku czyli od ponad siedemdziesięciu lat! Nawet w czasie wojny Niemiec naprawiał tu zegarki …
- A panowie tu od kiedy?
- Od początku lat dziewięćdziesiątych. Po tym, jak spółdzielnia „Omega” zrezygnowała z prowadzenia zakładu. Skrzyknęliśmy się wtedy we czwórkę i utworzyliśmy spółkę. Takich czterech wspaniałych! I od tamtego czasu walczymy o przetrwanie. Na szczęście, z dobrym skutkiem. Może dlatego, że ten punkt w takim dobrym miejscu jest położony. Wszystkim tu jest po drodze, nikt szukać nie musi - wystarczy powiedzieć: na Gdańskiej, naprzeciw Klarysek.
- Mówi się w mieście, że tu wszystko da się naprawić …
- Staramy się, mamy świadomość, że klienci są coraz bardziej wymagający. Wielu z nich - to tzw. stała klientela. W przewadze - ludzie starsi. Czyli tacy, którzy zegarek traktowali, jak świętość. Niektórzy z nich, to dziś już naprawdę nasi dobrzy znajomi. Oni wiedzą, że naprawić da się wszystko. Tylko, że nie zawsze się to opłaca.
- I uczciwie o tym mówicie?
- A można nie mówić, gdy w gablocie wszystko leży i widać, że nowy elegancki pasek kosztuje 30 złotych, gdy tymczasem nowy, zupełnie przyzwoity zegarek kosztuje … 28 złotych?
- Mieliście dobrą szkołę zawodu?
- W większości jesteśmy dziećmi zegarmistrzów. A więc mieliśmy od kogo się uczyć. Warto przypomnieć, że w Bydgoszczy była kiedyś szkoła zawodowa, która szkoliła dobrych fachowców w zawodzie zegarmistrz, złotnik czy grawer, a potem też specjalistów od naprawy maszyn biurowych. No i to, że kiedyś do tego zawodu dostać się było trudno. Dziś tymczasem … ostatniego ucznia szkoliliśmy chyba 6 lat temu. Jak tak dalej pójdzie, to ginący zawód będzie!
- A każdy może być dobrym zegarmistrzem?
- Nie każdy. Ważna cecha, to spokój. No i ręce się pocić nie mogą, bo to ślady na zegarku pozostawia i oznaczać może niebezpieczeństwo dla zegarka. Na przykład zagrożenie korozją. Naturalnie - sprawne oko i ucho też jest w tym zawodzie niezbędne. Tak samo, jak skupienie i odpowiedzialność.
- No i po „ostrych” imieninach do roboty się nie przychodzi!
- Ręce drżeć nie mogą, bo precyzja jest potrzebna. Tak więc wtedy lepiej wziąć dzień wolny. Ale my z tym problemu nie mamy.
- Doba ma dla was 24 godziny?
- Czasu oszukać się nie da. Chociaż często dopiero wtedy, gdy po 18. zamyka się kratę, można się zabrać za te trudniejsze przypadki. Bo wtedy można się skupić. A takiego skupienia szczególnie wymagają wiszące „starocie”. Wiele z nich ma przecież po kilkadziesiąt lat. Niektóre ponad sto. Tam mechanizmy wymagają naprawdę sprawnych rąk. I co ciekawe - młotkiem w tym fachu też trzeba umieć się posługiwać.
- Nadal „Szwajcary” na rynku są górą?
- Był taki krótki moment, że Japończycy szybciej weszli w elektronikę i w tych elektronicznych zegarkach byli trochę lepsi. Ale niedługo to trwało. Szwajcarzy szybko odrobili straty i dziś znów na rynku są najlepsi.
- Co jest w stanie pana wkurzyć?
Odpowiada tylko pan Edgar: - Najczęściej głupota. Klient? Czasem mógłby, ale tego nie okazuję.
- Co może sprawić panu przyjemność , a co przykrość?
- Przyjemność - na pewno dobre stosunki w rodzinie, a przykrość - chamskie zachowanie.
- Dokąd chciałby pan pojechać?
- Marzeniem jest Kenia. I tamtejsze safari. Sam poluję trochę i wiem, jak niesamowite mogłoby być to przeżycie.
- Której z domowych czynności najbardziej pan nie lubi?
- Wszystkiego, co ma związek z kuchnią. Czy w ogóle tam wchodzę? Tak, gdy do jedzenia wołają.
- Czego się pan boi?
- Sam utrzymuję rodzinę, więc czasem myślę, że jak najdłużej chciałbym być zdrowy.
- Które cechy u kobiety ceni pan najbardziej?
- Rozsądek, spokój i wierność.
- A gdyby oczy miały wybierać?
- No to chyba zawsze po nogach do góry pójdą. Żonę też tak wybierałem ...
