Kolejne tygodnie mijają, komornik zabiera część renty pani Ewy, bohaterki naszych wcześniejszych publikacji, która nigdy nikomu nie była nic winna, zaś bank przysyła jej kolejne wezwania do zapłaty rosnącego długu. O jej sprawie mówiono już w ogólnopolskich programach telewizyjnych, ale żadna z instytucji, powołanych do ochrony osób, będących w podobnej sytuacji, w ni- czym jej nie pomogła.
Spadek po bracie
Pani Ewa, żyjąca sobie spokojnie z mężem, dziećmi, wnukami, w listopadzie 2008 r. przeżyła osobistą tragedię. Zmarł nagle jej jedyny brat, Wlodzimierz. Nie był kryształową postacią, nie pracował, pił przez całe życie, ale był jej jedynym krewnym.
Mieszkali przez ścianę, w domu wybudowanym przez rodziców. Brat nigdy się nie ożenił, pani Ewa przejęła więc po nim spadek w postaci udziałów w tym domu. Już po śmierci Włodzimierza Volkswagen Bank Polska zażądał od pani Ewy spłacenia długu za kupiony rzekomo przez brata samochód marki audi.
Razem z odsetkami było to około... 80 tys. zł! Pani Ewa auta nigdy nawet nie widziała, nadużywający alkoholu brat nie miał prawa jazdy i pieniędzy, umożliwiających - jak wynikało z dokumentów - wpłatę tzw. wkładu własnego w wysokości ponad 17 tys. zł.
"Słup" nic nie wiedział
Wszystko wskazuje na to, że Włodzimierz posłużył jako "słup" komuś, kto podkrobił jego podpis na zaświadczeniu o zatrudnieniu i zarobkach, osiąganych rzekomo w jednym z włocławskich zakładów mechaniki pojazdowej. Komuś, kto w imieniu pana Włodzimierza sprzedał następnie ten samochód mieszkańcowi Wielko- polski, kolejny raz podrabiając podpis "słupa". Ale we Wło-cławku te fakty nikogo nie interesują. Prokuratura nie dopatrzyła się popełnienia przestępstwa. Na możliwość zajrzenia do akt sprawy karnej, związanej z wyłudzeniem samochodów, gdzie jednym z oskarżonych był jej brat, pani Ewa musiała czekać ponad miesiąc i otrzymać zgodę prezesów dwóch miejscowych sądów.
Kilka miesięcy temu komornik zajął część renty Czytelniczki. VW Bank Polska nie odpowiada na jej pisma. 23 lutego, podczas Tygodnia Pomocy Ofiarom Przestępstw, pani Ewa poszła do delegatury Urzędu Marszałkowskiego, gdzie dyżurował prawnik. - Myślałam, że mi pomoże, bo przecież nie ulega wątpliwości, że jestem ofiarą cudzego przestępstwa - opowiada. Ale prawnik popatrzył w akta sprawy, przyznał, że jest trudna i... wrócił do Torunia. Dyżur się przecież odbył...