Najbardziej jednak zdumiała mnie informacja - niepotwierdzona oficjalnie - że tuż przed lądowaniem w kabinie pilotów mógł być dowódca sił powietrznych gen. Andrzej Błasik. Trudno mi wyobrazić sobie, aby szef lotnictwa wszedł do kabiny po to, by przyglądać się manewrowi lądowania swoich podwładnych. Łatwiej mi wyobrazić sobie stan psychiczny pilotów w tym momencie. Duże spóźnienie samolotu, ogromnie ważna dla prezydenta RP uroczystość, koszmarna mgła, kiepskie lotnisko - i obecność dowódcy sił lotniczych...
Myślę, że nawet najbardziej odpornym pilotom trzęsłyby się ręce. Musieli przecież pamiętać groźby Lecha Kaczyńskiego po odmowie lądowania w Tbilisi w 2008 roku. Wówczas prezydent powiedział do kapitana samolotu, że "jeszcze się policzymy". A poseł Przemysław Gosiewski oskarżył w Sejmie kapitana o tchórzostwo, zaś Karol Karski zgłosił sprawę do prokuratury.
Są to tylko moje spekulacje, ale jeśli istotnie gen. Błasik wszedł przed lądowaniem do kabiny pilotów, to na pewno nie po to, by przyglądać się trudnemu manewrowi lądowania. Więc po co?