
Rok 1938. Pan Roman znalazł się wśród 158 absolwentów bydgoskiej szkoły lotnictwa
(fot. ze zbiorów rodzinnych)
20 kwietnia 2013 r., w wieku 93 lat zmarł Roman Rosołowski, jeden z nielicznych bydgoszczan, który miał szczęście latać na najlepszym polskim bombowcu PZL-37 "Łoś".
Miał zostać leśnikiem. Taki zawód wymarzyli dla syna rodzice. Ale nastoletni Roman inną dla siebie przyszłość widział. Ciągnęło go do samolotów.
W 1935 r. wstąpił do Szkoły Podoficerów Lotnictwa dla Małoletnich w Bydgoszczy. Choć łatwo nie było, skończył szkołę, dzięki której mógł zrealizować marzenia o lataniu.

Polscy i francuscy jeńcy w obozie pracy w miejscowości Annder nad Renem. W tle wieża, w której mieszkali jeńcy. Pan Roman siedzi pierwszy z prawej (dłonie na kolanach)
(fot. ze zbiorów rodzinnych)
Gdy wybuchła wojna służył w I Pułku Lotniczym w Warszawie. - Do dziś nie wiadomo, dlaczego "Łosie", takie wspaniałe samoloty, zostały skierowane do walki dopiero 4 września. To był ogromny błąd - wspominał w "Albumie" w 2007 roku.
17 września 1939 r. pan Roman znalazł się na kresach wschodnich (tego dnia Sowieci zaatakowali Polskę). "Łoś", na pokładzie którego się znajdował, był ostrzeliwany i został uszkodzony. Dowódca zdecydował o przymusowym lądowaniu w Mukoszynie.
- O 6.00 rano przyleciały rosyjskie samoloty. Zadzieram głowę, a na niebie widzę maszyny z czerwoną gwiazdą. Byliśmy zaskoczeni i zdezorientowani. Chwyciłem za broń i zacząłem strzelać. Miałem wiele szczęścia, że mnie wtedy nie zabili. Cały Mukoszyn spalili - opowiadał.
20 września, pod Dęblinem dostał się do niemieckiej niewoli. Wojnę przetrwał w niemieckich obozach.
- Miałem w życiu dużo szczęścia. Byłem w czepku urodzony - mówił nam przed sześcioma laty.
Czytaj e-wydanie »