Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lolek Wojtyła

Przemysław Grzanka
Klasa maturalna wadowickiego gimnazjum, rocznik 1938.  Pierwszy z lewej stoi Karol Wojtyła, czyli Lolek. Trzeci  rząd od dołu, pierwszy z prawej - Witold Karpiński.
Klasa maturalna wadowickiego gimnazjum, rocznik 1938. Pierwszy z lewej stoi Karol Wojtyła, czyli Lolek. Trzeci rząd od dołu, pierwszy z prawej - Witold Karpiński.
- Ten uśmiechnięty, nie rzucający się w oczy chłopak z lewej to Karol. Nie pamiętam, dlaczego stanął z boku. Był w gimnazjum naprawdę kimś.

     Witold Karpiński dziś mieszka we Włocławku. Zdawał maturę z Karolem Wojtyłą, wtedy prymusem i nadzieją polskich scen. No i przyszłym papieżem, Janem Pawłem II.
     Szkolny marszałek
     - Gdy postrzelił go ten Turek, nie miałem cienia wątpliwości - będzie dobrze. Jak usłyszałem niedawno, że Ojciec Święty nie chce iść do szpitala, czułem że tym razem się nie wykaraska - mówi Witold Karpiński, podsuwając mi kolejne zdjęcia z audiencji papieskich.
     - Dwa tygodnie temu leżałem już w łóżku. Gdy w telewizji powiedzieli, że Ojciec Święty zmarł, przypomniałem sobie równie samotne noce spędzone w celi więziennej, we Wronkach. Zaraz po wojnie zapuszkowali mnie na dziewięć lat. Przez cztery wisiał nade mną wyrok śmierci. Nie wiem, jak Karolowi się to udało, ale dotarły do mnie dwa jego listy. Bardzo ważne listy...
     Witold Karpiński, rocznik 1920, urodził się w Wadowicach. Z Karolem Wojtyłą chodził do gimnazjum przez dwa ostatnie szkolne lata. - Miałem lekki poślizg, więc byłem od Lolka trochę starszy - opowiada, pokazując zdjęcie maturalnej klasy. - Ten uśmiechnięty, nie rzucający się w oczy chłopak z lewej to Karol. Nie pamiętam, dlaczego stanął z boku. Był w gimnazjum naprawdę kimś. Obraliśmy go nawet "marszałkiem". To taki dzisiejszy przewodniczący samorządu szkolnego, tylko nie malowany a rzeczywisty. Absolutne, powszechne zaufanie, tak mogę określić relacje pomiędzy nami.
     Niezwykła pamięć
     
Przyznaje, że słynnych kremówek nie pamięta. Ale nigdy nie zapomni inscenizacji "Antygony" Sofoklesa, wystawionej przez amatorski teatr. A przede wszystkim Lolka, przebranego w antyczne szaty. Całe gimnazjum poszło zobaczyć marszałka, deklamującego strofy słynnej tragedii. - On to miał pamięć - mówi pan Witold, nie kryjąc podziwu, choć od tamtych czasów minęło prawie siedemdziesiąt lat. - Z niedowierzaniem kiwaliśmy głowami wysłuchując skomplikowanych dialogów. Koledzy i koleżanki, którzy bawili się z Karolem w teatr opowiadali, jak to Lolek po dwóch próbach znał na pamięć całą sztukę. Służył za suflera.
     Podobną rolę, choć w nieco innej formie, pełnił podczas lekcji. - Był znakomitym uczniem. Najlepszym w gimnazjum - podkreśla mój rozmówca. - W szkole, jak to w szkole. Każdy prymus jest w cenie. Karol stawiał na uczciwość. Nigdy nie ściągał, zawsze przygotowany do lekcji. A z nami bywało różnie. Potrafił jednak godzić żelazne zasady z solidarnością koleżeńską. W jaki sposób? Nie pamiętam, by sam podpowiadał. Rozwiązywał jednak nie tylko swoje zadania... Co tu dużo gadać - wiele razy uratował nam skórę. Cały Karol.
     Przyszły papież, o czym powszechnie wiadomo, uwielbiał sport. Grał w szczypiorniaka, piłkę nożną, biegał. Wszędzie chodził. - Urodzony piechur, typ "zwiedzacza" - mówi pan Witold. - Wysportowany, dobrze zbudowany, z szerokimi ramionami, budził zrozumiałe zainteresowanie wśród koleżanek. Nasze gimnazjum było męskie, ale dziewcząt nie brakowało, choćby w grupie tworzącej teatr. Tak inteligentny facet, postrzegany jako przyszła gwiazda scen polskich, miał powodzenie u płci pięknej. Wszystkie traktował jednak z równą, koleżeńską życzliwością.
     Jeden obrazek
     
Lubił towarzystwo, ale gdy nadchodziła pora mszy świętej w wadowickim kościele, nic innego dla Karola Wojtyły się nie liczyło. Codziennie brał w niej udział. - Ogromna pobożność, nie mająca jednak nic wspólnego z fanatyzmem religijnym - podkreśla pan Witold. - Pamiętam z tamtych czasów jeden obrazek. Kościół pełen poważnych, skupionych ludzi, mrok rozświetlony świecami i jeden człowiek, uśmiechający się podczas modlitwy. To był Lolek. Pogodny i życzliwy, nawet w trakcie rozmowy z Bogiem.
     Zbiorowe zdjęcie wadowickich maturzystów z roku 1938, które należy do Witolda Karpińskiego, zostało zrobione już po egzaminie dojrzałości. - Oczywiście nie pamiętam dokładnie naszych rozmów z tamtego okresu - _mówi pan Witold. - _Ale na pewno Lolek nie wspominał publicznie o chęci wstąpienia do seminarium duchownego. Większość z nas chciała najpierw zaliczyć podchorążówki. O Karolu mówiło się jako o przyszłym aktorze, ewentualnie poloniście. I takie studia w końcu zaczął. Nie ma się czemu dziwić, na lekcjach polskiego brylował, pisał świetne wypracowania.
     Wojna rozdzieliła kolegów ze szkolnej ławy. Witold Karpiński wziął udział w kampanii wrześniowej, walczył później w armii gen. Maczka. Po powrocie do kraju, natychmiast aresztowany, dziewięć lat przesiedział w sowieckich i polskich więzieniach, w tym cztery z wyrokiem śmierci. - Właśnie wtedy dotarły do mnie dwie kartki od Lolka. Wtedy już księdza - _mówi pan Witold. - _Pisał w nich o Bogu i nadziei. Bardzo mi pomogły. Jeszcze dzisiaj trudno o tym mówić... Gdy wreszcie wyszedłem na wolność Karol zaprosił mnie na koleżeński zjazd, który sam zorganizował. Bardzo długo rozmawialiśmy. Musiałem dokładnie opowiedzieć mu o swoich wojenno-więziennych przejściach.
     Pogodny kumpel
     
Korespondencja między szkolnymi kolegami nie ustawała. Kilka razy spotkali się w gimnazjalnym gronie. - Jak pan chce niech pan wierzy, jak nie to nie, ale nie miałem najmniejszych wątpliwości, że Karol zostanie wybrany na papieża. Był idealnym kandydatem - podkreśla, pokazując zdjęcia z wielu audiencji. - Niby głowa państwa, Ojciec Święty, jeden z najważniejszych ludzi w dziejach nie tylko Kościoła, a rozmawiało się z nim jak z Lolkiem. Zawsze pogodnym kumplem.
     Z ostatnich zaproszeń do Watykanu Witold Karpiński nie mógł już skorzystać. Zdrowie nie pozwalało. Ale pozdrowienia z Rzymu docierały pocztą regularnie, niemal do ostatnich chwil życia Jana Pawła II.
     - Podczas pogrzebu z uwagą wpatrywałem się w telewizor - mówi pan Witold. - Gdy wiatr zamknął Pismo Święte, komentator mówił o Duchu Świętym. A ja przypomniałem sobie Lolka, siedzącego w ciemnym kościele. Uśmiechniętego, rozmodlonego. Znając jego poczucie humoru sam zamknął księgę. "A teraz niech się zastanawiają" - pomyślał pewnie.
     

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska