Sprawa wpłynęła do nas wczoraj - mówi prokurator Włodzimierz Marszałkowski z Prokuratury Rejonowej Bydgoszcz-Południe. - Rozpoznajemy tę sprawę. I podejmiemy odpowiednie działania.
Śledczy nie postawili jeszcze żadnych zarzutów 38-letniej Monice M. A sprawa wyszła na jaw 7 kwietnia, gdy na blogu internetowym napisała:
"Wybaczcie mi... Pewnie odwrócicie się ode mnie po przeczytaniu tego. Nie wiem, czemu tak się stało... jestem chora, ale moją chorobą nie jest rak, tylko coś, czego nie wiem... (...) Posty o mężu, dzieciach były prawdziwe, przeplatałam je tylko moją "wmówioną chorobą" (...) Nie potrafiłam z tego wybrnąć".
Dobra aktorka
Najpierw był guz mózgu. Złośliwy glejak. Tak Monika M., która przedstawiała się jako "Majka", powtarzała swoim bliskim. Od lutego 2012 roku mówiła o konieczności operacji. - Twierdziła, że na zabieg musi pojechać do Pragi, bo w Polsce nie wykonuje się operacji metodą laparoskopową, tylko przez trepanację czaszki - mówi nasz informator, który przedstawił nam historię "Majki". - Nie jestem po medycynie, poza tym Monika była naprawdę przekonująca, było mi jej żal.
Operacja miała kosztować 25 tys. zł. I osobom z kręgu "Majki" wydawało się, że naprawdę do niej doszło. W czerwcu Monika z mężem wyjechali z Bydgoszczy na tydzień. - Gdy wrócili, "Majka" miała nawet na głowie opatrunek...
Po rzekomej wygranej walce z glejakiem M. obwieściła, że wykryto u niej "białaczkę szpikową typu M2 z translokacją". W swoim blogu z 18 lutego tego roku: "Po dzisiejszej chemii głowa boli, słabość trochę dokucza (...) dziękuję Każdemu za każdy grosik - wszystko na wagę złota. Dziękuję za miód, za flavon, za dobre słowo, za zbliżający się koncert".
Przeczytaj również: Ksiądz pomoże? Nie każdy
Artyści przyszli z pomocą
A koncert odbył się 10 marca tego roku w Warszawie pod hasłem "Misja eksmisja", bo "Majka", pisząc o swojej rzekomej białaczce używała określenia "sublokator". Wśród zespołów, które wystąpiły w stolicy, była też grupa "Własny Port" z Bydgoszczy.
- Zagraliśmy z odruchu serca - mówi Piotr Gąsiewski, gitarzysta i wokalista zespołu. - Chcieliśmy pomóc. Jesteśmy zaskoczeni i co tu dużo mówić, to przykre, bo czujemy się oszukani.
Muzyk podkreśla, że mimo wszystko cieszy się, iż zebrane na koncercie pieniądze nie przepadną. Organizator występu, stołeczna Fundacja Wsparcia Ratownictwa RK, postanowiła przekazać dochód 2,9 tys. zł na rzecz innego potrzebującego.
- Majka nie zdążyła otrzymać z zebranych pieniędzy ani grosza - mówi Michał Janas, dyrektor fundacji. - Z większą rezerwą będziemy podchodzić do kolejnych próśb o pomoc. Nadal jednak, z nie mniejszym zapałem wspierać będziemy osoby potrzebujące.
Zobacz też: Uratowali sąsiada, który wpadł w przerębel na Jeziorze Parkowym
Bo chciała czuć opiekę
Monikę M. zastaliśmy w jej mieszkaniu na Szwederowie. - Ukrywałam to przed mężem, przed dziećmi - wyznaje. - Te choroby były zmyślone. Goliłam głowę, bo miałam wrażenie, że włosy naprawdę mi wypadają. Udawałam, że jadę do Centrum Onkologii na chemioterapię, a tak naprawdę siedziałam tam w kolejce i rozmawiałam z pacjentami. Tam było mi dobrze. Chciałam czuć opiekę.
- Ile w sumie przekazali pani darczyńcy? - pytamy. - Sześć tysięcy, ale ja już to oddaję - pokazuje kartki z nazwiskami kilkudziesięciu osób, które wpłacały pieniądze na leczenie.
- A 25 tysięcy na operację?
- Tego nie miałam ze zbiórki publicznej - odpowiada.
M. twierdzi, że zaczęła terapię z psychologiem. Nie umie wyjaśnić, dlaczego wymyślała swoje choroby.
O tej sprawie przeczytasz także w papierowym wydaniu "Gazety Pomorskiej". Zapraszamy do kiosków oraz do zakupu e-wydania. Możesz ściągnąć też naszą gazetę na iPada.
Czytaj e-wydanie »