Wszelkie działania, jakie podjęła fundacja, opierały się na dokumentach wymaganych przez prawo - mówi Michał Janas.
To dyrektor warszawskiej Fundacji Wsparcia Ratownictwa RK, która zaangażowała się w pomoc Monice M., bydgoszczance rzekomo chorej na ciężką odmianę białaczki. Częścią akcji charytatywnej był marcowy koncert w stolicy, na którym udało się zebrać prawie 3 tys. zł. Te pieniądze miały trafić na leczenie Moniki M. Na początku kwietnia okazało się, że kobieta wymyśliła swoją chorobę.
Zapytaliśmy Michała Janasa, w jaki sposób fundacja sprawdzała, czy Monika M. (znajomym przedstawiała się jako "Majka") rzeczywiście potrzebuje leczenia. Dyrektor fundacji do pytania odniósł się krótko: - Uzyskaliśmy zgody na zbiórki publiczne z odpowiednich urzędów - tłumaczy Janas. - Fundacja podjęła już kroki, by wyjaśnić sprawę.
Czytaj: "Majka" udawała chorą na raka. Darczyńcy, którzy jej pomagali, są w szoku
Jakie to działania? Janas nie chce mówić o szczegółach. Wiadomo natomiast, że sprawą zajęła się już Prokuratura Rejonowa Bydgoszcz-Południe. O podejrzeniu popełnienia oszustwa śledczych poinformowali darczyńcy, którzy pomagali "Majce". - Jak perfidnym trzeba być, by w ten sposób wyłudzać od ludzi pieniądze? - pyta nasz informator. To osoba, która dobrze zna M.
Półtora roku temu "Majka" zaczęła wmawiać swoim znajomym, że cierpi na złośliwego guza mózgu, glejaka. Twierdzia, że potrzebuje 25 tys. zł na operację w Pradze.
Jesienią ubiegłego roku Monika M. pisze w swoim blogu internetowym, że wykryto u niej białaczkę z przerzutami. Znajomi rozkręcają akcję zbiórki na jej leczenie. I wtedy przyłącza się do niej Fundacja Wsparcia Ratownictwa RK. Darczyńcy przekazują na rzecz chorej około sześć tys. zł.
Gdy pojawiły się pytania o jej stan zdrowia, "Majka" napisała na blogu, że... wyzdrowiała. Na dowód tego zamieściła w sieci sfałszowany wynik badania PET z Centrum Onkologii w Bydgoszczy.
- Zrobiłam to, bo chciałam pocieszyć męża i wszystkie osoby dobrej woli, które mi pomogły - wyznała w rozmowie z "Pomorską". Oszustwo wyszło, gdy jedna z internautek dostrzegła błąd ortograficzny w dokumencie. "Majka", podrabiając logo lecznicy, napisała "onkologi".
Dotarliśmy do maili, które mąż Moniki wysyłał do znajomych apelując o wpłacanie pieniędzy na leczenie. I uspokajał, że nie boi się fiskusa: "W kwestii formalnej to wiemy, że nie ma się co obawiać urzędu skarbowego itp. instytucji, gdyż mogą się one dopiero interesować wpłatami powyżej 4500 zł.
Więc o to możemy być spokojni."
Chcieliśmy, by mąż "Majki" odniósł się do tych słów. Wczoraj nie odbierał telefonu.
Internauci podkreślają, że bulwersuje ich, z jaką determinacją M. fabrykowała "dowody" swojej choroby. Na blogu zamieszczała zdjęcia z ogoloną głową. Na jednym z nich widać "Majkę" z mężem w górach. Jest podpisane: "Rekonwalescencja po pierwszej dawce". Rzecz jasna chodzi o rzekomo rozpoczętą chemioterapię.
- Ta sprawa bulwersuje, ale faktycznie nie ma przepisów mówiących, w jaki sposób fundacje powinny weryfikować zasadność akcji charytatywnych - wyjaśnia Jan Grabowski, prezes Kujawsko-Pomorskiej Federacji Organizacji Pozarządowych. - Zbiórki publiczne z natury mają charakter akcyjny.
Do sprawy wrócimy.