Prawnik z Bydgoszczy specjalizuje się w prowadzeniu spraw rozwodowych. Za godzinę konsultacji kasuje przeciętnie 350 złotych. Chociaż konkurencja w mieście duża, a on tanich usług nie świadczy, tych spraw prowadzi tyle, że następnym potencjalnym klientom odmawia. Nie miałby czasu ich reprezentować.
Niemal hurtową liczbę rozwodów odzwierciedlają statystyki. Z ostatnich danych (akurat z 2023 roku) Urzędu Statystycznego w Bydgoszczy wynika, że w ciągu roku rozwiodło się 3251 małżeństw w województwie kujawsko-pomorskim. Dla porównania: rok wcześniej sądy orzekły 3477 rozwodów, a w 2021 roku było ich 3783. Spadek liczby rozwodów nie stanowi powodu do zadowolenia. Nie jest bowiem tak, że małżeństwa, które dopadł kryzys, jednak go przezwyciężają. Rzecz natomiast w tym, że jednocześnie ubywa ślubów. Skoro mniej par się pobiera, to i rozwodzi mniej. Osoby, które decydują się żyć w związkach nieformalnych, też nie zawsze doczekają razem starości. Tyle że gdy ich związki nie przetrwają, nie widać ich w statystykach.
Analogicznie: w 2023 roku ślub zawarły 7552 pary, rok przedtem było ich 8110, a jeszcze wcześniej - 8578. Rok 2018 był ostatnim, w którym na terenie naszego województwa odnotowano ponad 10000 zawartych związków małżeńskich.
Mieszkańcy naszego regionu mają przeważnie 25-29 lat, kiedy zmieniają stan cywilny na „zamężna” i „żonaty”. Na miłość podobno jednak nigdy ani za wcześnie, ani za późno. Najmłodsza panna młoda była nastoletnia, stając na ślubnym kobiercu. 16-latka wyszła za mężczyznę, który dopiero co skończył 20 lat. Najstarsza panna młoda z kolei była po 80-tce, a jej wybranek przed 90-tką (statystyki nie podają konkretnych roczników, lecz przedziały wiekowe).
Najmłodsi rozwodnicy, jak wskazują ostatnie dane, to określenie, dotyczące 18-latki i jej byłego już męża przed 30-tką. Niektóre pary rozwodzą się już na emeryturze, przeżywszy razem jakieś 40 albo więcej lat. Sądy w Kujawsko-Pomorskiem w ciągu roku orzekły 165 rozwodów, gdzie pani oraz pan mieli 60 lat i więcej.
Zmiany w przepisach odnośnie rozwodów
Szykują się zmiany, które powinny zainteresować małżonków, chcących rozwodu. Ministerstwo Sprawiedliwości planuje wprowadzić uproszczone procedury. To pozwoliłoby odciążyć sądy, które teraz są zasypane pozwani. Skutek jest taki, że w wybranych trzeba czekać nawet pół roku od złożenia pozwu do terminu pierwszej rozprawy. Po wejściu nowych przepisów byłoby tak, że do części rozwodów dochodziłoby poza sądem. Jak opisuje „Rzeczpospolita”, rozważano przede wszystkim dwa scenariusze, to znaczy przeniesienie procedury na płaszczyznę notarialną lub administracyjną, a więc do Urzędu Stanu Cywilnego. Właśnie podjęto decyzję i ten drugi pomysł spotkał się z większym uznaniem. Skorzystałyby z niego żona i mąż, którzy zamierzają się rozstać, nie mają dzieci, ale jednocześnie nie mają zamiaru walczyć ze sobą podczas kolejnych rozpraw rozwodowych. Zależy im na finale bez orzekania o winie. Zanim nowe przepisy zaczną obowiązywać - o ile tak w ogóle się stanie - pewnie upłynie sporo czasu, ponieważ dzisiaj są to założenia i to na wstępnym etapie.
Trzeba zatem uzbroić się w cierpliwość. Ewelina Gee-Milan, dyrektor Kliniki Prawa Wydziału Prawa i Administracji Uczelni Łazarskiego w Warszawie, zauważa, że zwiększająca się liczba spraw, za którą nie idzie przyrost liczby etatów dla sędziów, oznacza długi czas oczekiwania na termin rozprawy. Podkreśla: - Mimo zwiększonego napływu spraw w sądach, nie przybywa również pracowników administracyjnych czy asystentów sędziów, co może przełożyć się na czas oczekiwania.
