https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Marcin obywatel świata

BARBARA SZMEJTER [email protected]
W wielu miejscach na świecie Marcin czuje się jak w domu. Jak w Polsce.
W wielu miejscach na świecie Marcin czuje się jak w domu. Jak w Polsce. Fot. Archiwum
Podstawówkę zaczął w Kapsztadzie, w Republice Południowej Afryki, gimnazjum zaliczył we Włocławku, ale maturę zdał w Fayetteville w USA.

Teraz kończy studia na University of Arkansas i przekonuje: Warto mieć marzenia.
Na to, co zdarzyło się dwadzieścia lat temu, Marcin nie miał wpływu. Rodzice, włocła-wianie, absolwenci Liceum Ziemi Kujawskiej, podjęli decyzję o wyjeździe z Polski na jakiś czas. Mając zaledwie kilka lat Marcin rozmawiał z rodzicami po polsku, z kolegami na podwórku - po niemiecku. To przychodziło tak jakoś naturalnie.

Znajomość niemieckiego okazała się nieoceniona, gdy jakiś czas później rodzice prowadzili swego jedynaka do pierwszej klasy. - Mieszkaliśmy już wtedy w Kapsztadzie, w Republice Południowej Afryki - opowiada Marcin. - Szkoła była niemiecka, ale poza nią używano tam głównie języka angielskiego.

Zdjęcie z albumu
W rodzinnym albumie jest wiele fotografii z tamtych lat. Egzotyczne krajobrazy, oryginalne wnętrza domów, ocean z turkusową wodą i wiele uśmiechniętych twarzy. Są też liczne zdjęcia małego Marcina: z rodzicami, z przyjaciółmi, podziwiającego jakieś dziwne zwierzę, bawiącego się w wodzie...

- Wtedy, jako dzieciak, co chwilę spotykałem ludzi z różnych kontynentów,o różnym kolorze skóry, mówiących różnymi językami. Moi rodzice mieli przyjaciół z Australii, z Rosji, z Wielkiej Brytanii i innych krajów...

Szkoła życia
- Pobyt w Afryce, trwający kilka lat, był dla nas, młodych wówczas ludzi, niezwykłym przeżyciem - uśmiecha się Małgorzata, mama Marcina. - Nie dość, że na własne oczy mogliśmy zobaczyć, jak piękny jest świat, poznaliśmy wspaniałych ludzi, to jeszcze oboje dostaliśmy tam pracę w swoim zawodzie, zdobywając wiedzę i doświadczenie, których znaczenie trudno przecenić.

Kiedy rodzice zdecydowali się wrócić do Polski, zderzenie z nową rzeczywistością było dla nich sporym przeżyciem. Ale dla 10-letniego Marcina to był niemal szok.

Zwłaszcza szkoła. Do dziś pamięta, jaki ubaw mieli szkolni koledzy, gdy zdarzyło mu się kaleczyć rodzimy język.

W Polsce Marcin ukończył szkołę podstawową, gimnazjum i rozpoczął naukę w LZK, które z wielkim sentymentem wspominali jego rodzice.

W trakcie wakacyjnego obozu językowego w Niemczech narodził się pomysł wyjazdu do szkoły za granicę na dłużej. Po wielu dyskusjach wybór padł na USA.

- Wiedzieliśmy, o czym syn myśli, o czym marzy, ale mieliśmy wiele obaw - mówi Andrzej, tata Marcina. - Przede wszystkim lęk przed puszczeniem dziecka w nieznane. Miał siedemnaście lat, ale dla nas wciąż był dzieckiem, tym bardziej że nigdy wcześniej nie rozstawaliśmy się na dłużej.

Postanowili, że jednak spróbują. Rodzice nawiązali kontakt z amerykańską fundacją, ułatwiającą podobne wyjazdy. Szybko skontaktowała się z Marcinem rodzina z Montany, zapraszając Marcina do siebie. Rodzina wydawała się sympatyczna, ale Marcin mieszkałby w maleńkiej miejscowości, chodząc do szkoły z kilkorgiem uczniów. Zrezygnowali.

List z daleka
I wtedy przyszedł list od Michaela, trzydziestoparoletniego trenera koszykówki w szkole w Fayetteville w stanie Arkansas. Marcin był zachwycony, rodzice mieli obawy. Samotny facet? Woleliby, żeby syn zamieszkał z amerykańską rodziną. Kolejne telefoniczne rozmowy z Michaelem rozwiewały jednak wątpliwości...

Ankieta na sto stron
- Musiałem mieć odpowiednią średnią ocen, przejść pozytywnie egzamin językowy oraz psychologiczny, wypełnić samodzielnie ankietę, liczącą ponad sto stron - opowiada z uśmiechem Marcin. - Ale było warto - dodaje.

Rozstanie z rodzicami i małym, siedmioletnim obecnie bratem Adasiem, nie było dla Marcina łatwe. Ale na lotnisku w Fayetteville, gdy zobaczył Michaela i grupę jego uczniów, czekających na niego z takim zainteresowaniem, poczuł, że trafił we właściwe miejsce.

Rzeczywistość okazała się lepsza, niż oczekiwania Marcina. Podczas pierwszych dni w szkole wszyscy podchodzili do niego, przedstawiali się, pytali, czy mogą coś dla niego zrobić. Wszyscy byli bardzo pomocni i z zainteresowaniem dopytywali się o kraj pochodzenia Marcina i warunki życia.

Clintonowie i amerykański brat
Marcin nie mieszka już z Michaelem, który założył własną rodzinę, nadal mówi jednak o nim: mój starszy brat. Jak najbliższy krewny jest traktowany przez rodzinę Michaela, jego mamę, ojca, dorosłe siostry.

Amerykańska przygoda Marcina miała zakończyć się po roku, ale wciąż trwa. Wkrótce młody włocławianin ukończy studia na wydziale biznesu międzynarodowego z logistyką Uniwersytetu w Arkansas, tego samego, na którym studiowali Bill i Hillary Clintonowie, nadal niezwykle popularni w swoim kraju.

Student na swoim
To Michael, amerykański "brat", poprowadził Marcina tak, że Polakowi udało się zdobyć stanowe stypendium. Atutem podstawowym były świetne wyniki w nauce i sporcie, osiągane przez Marcina. Włocławianin nie tylko studiuje, ale również pracuje dla swojego uniwersytetu. W USA normą jest, że młodzi zaczynają pracować i zarabiać kieszonkowe już w szkole średniej.

Tu, we Włocławku, nadal jest jego dom. Przyjechał, jak co roku, na wakacje, ale wkrótce wraca do USA. Czy czuje się Polakiem? - Oczywiście - odpowiada bez wahania. Ale nie wyklucza, że w Stanach pozostanie na dłużej...

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska