- Co takiego jest w "Rejsie", że ludzie od 30 lat pękają ze śmiechu?
- To dla mnie niesamowite i pokrzepiające, że z "Rejsu" śmieją się coraz młodsi ludzie, że nastolatkowie znają go na pamięć i mówią dialogami z tego filmu. To znaczy, że udało się Piwowskiemu trafić w zapotrzebowanie nie tylko tamtych czasów, ale i nowych pokoleń. Konstrukcja "Rejsu" nie jest klasyczną fabułą, tak jak w pierwotnym scenariuszu - różnica pomiędzy tym, co zrealizował a scenariuszem jest zasadnicza. To był główny zarzut wobec Marka podczas kolaudacji. Dziś wiadomo, że atutem tego filmu jest właśnie rezygnacja odpowiadania jakiejś natrętnej fabuły. Zamiast tego Piwowski opowiada o klimacie tamtych czasów. "Rejs" jest zbiorem rezonujących ze sobą scen.
- Kto wymyślał te sceny? Wieść gminna niesie, że większość z nich to czysty przypadek, szalona improwizacja. Wiadomo jednak, że sceny z kiełbasą i utopionym kołem ratunkowym są pańskim dziełem.
- Jeżeli powiem, że wymyślał je Piwowski, to skłamię, jeśli powiem, że wszyscy, to również nie będzie prawda. Piwowski fenomenalnie dobrał do tego filmu ludzi - zarówno Głowacki, jak i Tym znakomicie się w tej konwencji znaleźli. Piwowski miał jeszcze jeden dar - kapitalnie potrafił dobierać naturszczyków. Traktował ich wszystkich niezwykle poważnie, a oni kochali go za to. Efekt był taki, że ci ludzie samym swoim sposobem bycia narzucali pomysły na kolejne sceny.
- Mówi się, że "Dzierżyński" pływał w rzece alkoholu.
- Czasem spotykam się z takim zarzutem, nawet ze strony moich kolegów. Wówczas wypominam im: mówicie, że podczas "Rejsu" się piło, ale przypomnijcie sobie, jak żeśmy wówczas żyli? Co robiliśmy w SPATIFie? To była jedna wielka wycieczka po knajpach. Klimat tych miejsc był niesamowity - tam powstawały rzeczy kapitalne. Stanowiliśmy z Piwkiem i Wojtkiem Frykowskim (zginął zasztyletowany w willi Romana Polańskiego przez gang Mansona - AW) zgraną paczkę. Ktoś kiedyś powiedział, że dobra jest ta szkoła, w której uczeń uczy się od ucznia, a nie od profesora - tak było w łódzkiej filmówce. Warto zauważyć, że "Rejs" oddaje również specyficzny rodzaj humoru prezentowanego przez studenckie kabarety. Oddaje też szczególną atmosferę więzi, jaka wówczas panowała w świecie artystycznym. Dziś nakręcenie takiego filmu byłoby niemożliwe, także i z tego względu, że po tej więzi nie ma już śladu. Czasem mam wrażenie, że we współczesnym kinie chodzi już tylko o pieniądze.
- Zadzwonił Piwowski z propozycją zamustrowania na "Rejs". I co, przeczytał pan scenariusz?
- I skrupulatnie się do jego realizacji przygotowałem. Całe to przygotowanie poszło na marne. O tym, że film będzie miał niewiele wspólnego ze scenariuszem dowiedziałem się dopiero w Gdańsku. Zaokrętowaliśmy się na statku Dzierżyński (byłem za tym, żeby dla potrzeb filmu nazwać go Józef, bo historia Polski była zdominowana przez Józefów - Franza Josefa, Piłsudskiego, Stalina, Cyrankiewicza, ale Marek zdecydował, że "Dzierżyński" będzie "Neptunem "), który przycumował nieopodal Żurawia. Jako ostatni pojawił się Maklakiewicz, na ciężkim kacu. Wybraliśmy się z nim - Piwek, Himilsbach, Głowa, czyli Janusz Głowacki współautor scenariusza i ja po piwo. Piwo - jak się wówczas mawiało - można było kupić na dworcu. Ale na dworcu w Berlinie. Więc szliśmy tak, aż doszliśmy do Sopotu. Podczas tej drogi Marek po raz pierwszy powiedział nam, jaki to będzie film - że nie będzie jak to zwykle: klaps, dubel itd. Jako człowiek z natury tchórzliwy, byłem przerażony. Myślałem - Boże, co z tego wyjdzie? To wszystko kłóciło się z wiedzą, jaką nam profesorowie kładli do głowy podczas studiów, Marek proponował nam wielką schizmę. Później zacząłem traktować plan jak wielką zabawę, hapening. My jednak mogliśmy to sobie traktować lekko, ale Marek, dla którego "Rejs" był debiutem, ryzykował wszystko.
- Dlaczego "Rejs" rozpoczyna się w Toruniu, a nie w Gdańsku?
- Marek chciał, aby pomiędzy tą cała zbieraniną na statku wytworzył się specyficzny kontakt. I rzeczywiście zaczęły dziać się rzeczy prześmieszne.
- Ile jest prawdy w legendzie o aresztowaniu Himilsbacha w Toruniu?
- Wszyscy tę anegdotę powtarzają, ale popełniają błąd, o czym mogę zaświadczyć, ponieważ sam wyciągałem Janka z aresztu. Rzecz w tym, że do aresztu Janek trafił w Zegrzu. Milicjanci oczywiście nie chcieli uwierzyć, że za pijaństwo przyskrzynili literata. Kiedy już wszystko szło w dobrym kierunku, trzeba było jeszcze spisać protokół. Gdzie pan mieszka? Warszawa, ulica Żeromskiego... Tylko nie pisz chamie przez "erzet", warknął Jasiu.
- Kiedy się pan zorientował, że "Rejs" - oceniony przez komisję kolaudacyjną jako "film IV kategorii artystycznej" - wypalił?
- Nagonka różnych autorytetów była straszna, więc mieliśmy mieszane uczucia. Ale kiedy podczas projekcji w kinie usłyszałem, jak ludzie wyją i klaszczą, zdałem sobie sprawę, że Marek trafił w sedno
- Może więc powinien powstać "Rejs II", który oddałby absurdy współczesnej rzeczywistości?
- Nie, chyba lepiej, gdyby taki film nie powstał. Gdyby Marek ocalił te wszystkie fragmenty, które zostały wycięte z filmu, rzeczywiście mógłby powstać film dorównujący poziomem "Rejsowi". Tak się jednak nie stało. Nowy "Rejs" nie ma szansy dorównania legendzie.
- Nasza gazeta wyszła z pomysłem, aby w jakiś sposób upamiętnić "Rejs" w Toruniu...
...i to jest świetny pomysł, a Toruń ma do niego wszelkie prawa. Wy w Toruniu już dawno jesteście w Europie, skoro w ten sposób podchodzicie do promocji miasta. Sądzę, że taki pomnik rzeczywiście ma szansę stać się znakomitą promocją miasta i kolejnym jego symbolem. Najbardziej podoba mi się pomysł ławeczki z Himilsbachem i Maklakiewiczem, która byłaby okresowo zatapiana przez Wisłę. Takie poczucie humoru doskonale koresponduje z klimatem "Rejsu".
