https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Miał być uniwersytet

Anita Chmara [email protected]
Tak szkoła wygląda dziś.
Tak szkoła wygląda dziś. Marek Chełminiak
Historia szkoły sięga początku XX wieku. Wtedy rozpoczęła się trwająca dziesięć lat budowa. Pieniądze znalazły się w budżecie miasta, bo zakładano, że w nowym budynku powstanie uniwersytet bydgoski.

     Kto by pomyślał, że dzieje podchodów do naszego uniwersytetu są już tak długie! A jednak. Tyle że wtedy, w 1901 roku, Bydgoszcz nie była polska. Pomysł wyszedł od władz miejskich - chodziło o to, by zatrzymać tu Niemców, dzięki czemu skuteczniejsza miała stać się germanizacja. Ale nie zgodziły się władze pruskie w Berlinie, które były przekonane, że tę funkcję pełniło już seminarium nauczycielskie w Tucholi.
     - Tak więc od 1911 roku działała Królewsko-Pruska Szkoła Rzemiosł i Przemysłu Artystycznego - opowiada Marek Jeleniewski, absolwent szkoły przy św. Trójcy, który napisał o niej książkę. "Od przemysłówki do mechanika" - tak brzmi jej tytuł, albowiem dzisiejszy Zespół Szkół Mechanicznych nr 1 to nic innego, jak znana i sławna przed wojną "przemysłówka". - A wie pani, że nie od początku znano tę pierwotną nazwę z 1911 roku? Dopiero w latach osiemdziesiątych, kiedy szkołę remontowano, znaleziono dokumenty w iglicy na szczycie szkolnej wieży. Zachowały się, bo były zamknięte w ołowianej tubie. Takie były kiedyś zwyczaje i to bardzo dobre zwyczaje - co warto podkreślić - bo dzięki temu przetrwało naprawdę wiele ważnych dokumentów.
     Ich kopię posiada Edmund Czajkowski, także absolwent szkoły, który trafił do niej krótko po wojnie, już w całkiem dojrzałym wieku, musiał więc zdecydować się na naukę zaoczną. - Szkołę kończyłem mając trzydzieści siedem lat! Przedtem była wojna, potem wojsko, w pracy mi mówili - pracuj, młody jesteś, po co teraz się uczyć? Uczyłem się w soboty i niedziele. To nie to samo, co normalne chodzenie do szkoły... A jednak sentyment zostaje.
     W związku z tym sentymentem Edmund Czajkowski zbierał dokumenty i zdjęcia. Potem wszystkie przekazał szkole z okazji 75-lecia jej istnienia. W trakcie swojego istnienia szkoła miała dziesięć nazw, była niemiecka lub polska, działała jako szkoła średnia lub wyższa. Ale
     zawsze cieszyła się dobrą sławą.
     
- To nie jest zwykła szkoła - przekonuje Marek Jeleniewski. - Jej absolwentem jest na przykład były sekretarz stanu w kancelarii prezydenta Wałęsy - Mieczysław Wachowski. Wielu posłów - na przykład Henryk Kaczmarek albo Jan Rulewski. Albo rektor ATR prof. Janusz Sempruch. A także były wojewoda Wiesław Olszewski. Dyrektorzy większości naszych bydgoskich firm to absolwenci mechanika... Ba! Były czasy, gdy w zasadzie żadna bydgoska fabryka nie mogła się obyć bez dyrektora-absolwenta "mechanika": Famor, Makrum, Eltra, Belma, Formet, Romet...
     W tej chwili sporo absolwentów wykłada na wyższych uczelniach, najczęściej na politechnikach. Zresztą także Marek Jeleniewski, były policjant, wykłada prawo prasowe i prawo własności intelektualnej w Bydgoszczy i w Poznaniu.
     - Prestiżem cieszyła się szkoła wielkim, bo jej absolwenci dostawali się na wszystkie wyższe uczelnie techniczne, o jakich tylko zamarzyli. Nauczyciele nie tylko realizowali normalny program szkolny, ale wykładali materiał z pierwszego roku studiów! Pewnie, że my na to psioczyliśmy, narzekaliśmy... Ale po czasie okazało się, że tu nauczyliśmy się wszystkiego, co osoba po szkole technicznej wiedzieć powinna. Ani minuta nauki nie została zmarnowana - _tłumaczy Marek Jeleniewski. - W dodatku nie było dziedziny przemysłu starej czy zupełnie nowej, dla której szkoła nie kształciłaby kadr. Gdy rozwinęło się cukrownictwo - kształcono cukrowników. Gdy kadr potrzebowały gazownie - gazowników. Wraz z rozwojem radia i telewizji uruchomiono kierunek radiowo-telewizyjny.
     Atmosfera? Oczywiście
     obowiązywały mundurki i tarcze.
     
Marek Jeleniewski pamięta, że to akurat w czasie jego nauki (zaczynał w 1973 roku) mundurki zostały zniesione i zostały tylko tarcze:
- Nikt nie wzbraniał się ich nosić, bo każdy się ze szkołą utożsamiał. No, może w starszych klasach trochę tę tarczę kamuflował, idąc przez miasto. Wiadomo, 19-letni kawaler chce zazwyczaj uchodzić za starszego. Ale to tylko z tego powodu ukrywał tarczę pod kurtką.
     Natomiast na co dzień szkołę wszyscy kochali. Nauczyciele, mimo że wymagający, byli marką sami w sobie. Był na przykład Jan Klepcarz zwany "Klepą".
- Poznałem Klepę w iście gombrowiczowskich okolicznościach. Oto drugiego dnia nauki, pacholęciem będąc, zmierzałem dumnie na zajęcia, gdy ujrzałem widok, który wprawił mnie w osłupienie - przytacza anegdotę Marek Jeleniewski.
     Środkiem korytarza kroczył niewysoki barczysty mężczyzna i... kopał kilka butów. Za nim szedł uczeń niosący kilka marynarek. Za tą dwójką, w bezpiecznej odległości, wędrowało jak na ścięcie kilkunastu młodzieńców z nosami zwieszonymi na kwintę. Co się okazało? Procesja ta była wynikiem wizyty "Klepy" w szkolnej ubikacji, zaadaptowanej przez uczniów na palarnię. Widać stojący na czatach nie popisał się refleksem. Tak więc "synkowie" - jak mawiał profesor, zostali przyłapani na gorącym uczynku i musieli za swoją słabość odpokutować. By żaden z delikwentów nie uszedł sprawiedliwości, każdy z nich oddał profesorowi fanta: but lub marynarkę. Inni profesorowie w takich okolicznościach zadowalali się legitymacjami, ale "Klepa" uznał, że często droga po legitymację jest zbyt długa i kara się odwleka, natomiast po fragment garderoby każdy się pofatyguje niezwłocznie. I tak było.
     Właśnie w książce "Od przemysłówki do mechanika" Marek Jeleniewski zawarł wiele takich anegdot. Żeby zostały, żeby coś następnym pokoleniom o szkole powiedziały. Druga też dotyczy profesora "Klepy". -
Wieść niesie - opowiada Marek Jeleniewski - że któregoś dnia koledzy z klasy, do której chodził syn profesora Klepcarza, byli świadkami takiej oto sceny. Ze swego kantorka wychodzi z marsową miną profesor i głosem nie znoszącym sprzeciwu mówi:
     
- Klepcarz, po matkę!
     
- Ależ tato - syn próbuje oponować, choć wie, że to się na nic nie zda. - Mama jest zajęta.
     
- "Tato" to ja jestem w domu, tu jestem PROFESOR KLEPCARZ, po matkę!
     Młody Klepcarz wychodzi i po kilkudziesięciu minutach wraca (lekcje w pracowni profesora były łączone) - naturalnie z matką.
     -
Ależ Jasiu, przecież ja obiad gotuję!
     
- Jaki Jasiu? Jasiu to ja jestem w domu. To jest PANI syn?
     
- Ależ Jasiu!
     
- Pytam, czy to jest PANI syn?
     
- Nnnnoooo taaak - odpowiada, widać najlepiej znająca swojego męża, zrezygnowana niewiasta - to jest mój syn.
     
- To ja PANI oświadczam, że on jest głąb i do następnej klasy nie zda, nic nie umie. Ładnie go PANI wychowała! _
     I profesor Klepcarz syna oblał.
     
Tych anegdot można by mnożyć. Był przecież profesor Czesław Trybuszewski "Tryb", który o sterczącej tuż nad podłogą rurze uprzedzał zawsze patrząc w sufit. "Uwaga, rura!" mówił, a każdy także natychmiast patrzył w sufit i... potykał się o rurę.
     Była profesor Halina Makowska zwana "Ciocią". Tak surowa i wymagająca, że nie było mowy o prześliźnięciu się pomiędzy palcami, co pani profesor bardzo chętnie pokazywała gestem. Delikwentów tak często odpytywała, że - bywało - każdy otrzymywał po kilkanaście dwój. Każde pytanie było "ostatnią szansą", a powtarzało się do skutku, czyli do otrzymania oceny pozytywnej. Marek Jeleniewski pamięta, jak pewien zdesperowany kolega podszedł do tablicy ze ściągą, a prawie przyłapany - ściągę ową (kartkę formatu A-5) zjadł.
     Takie to były dzieje
     
W 1989 roku szkoła otrzymała imię Franciszka Siemiradzkiego, dyrektora, który do tego czasu najdłużej sprawował swoją funkcję. Tymczasem jego rekord pobił obecny dyrektor Zespołu Szkół Mechanicznych nr 1 - Ludwik Kowalski. Bo choć Franciszek Siemiradzki dyrektorował 24 lata, to jednak trzeba od tego odliczyć pięć wojennych lat. Natomiast Ludwik Kowalski dyrektorem jest bez przerwy już lat 21.
     

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Biznes

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska