W listopadzie ub.r. Tomasz Chrzanowski, też żużlowiec, jadąc mercedesem sprinterem na Rubinkowie, wyprzedził nagle zatrzymujący się przed nim radiowóz i z dużą prędkością wjechał na przejście dla pieszych. Potrącił 55-letnią kobietę przechodzącą na drugą stronę jezdni. Piesza zmarła wkrótce po przewiezieniu do szpitala.
Prokurator nie zgodził się na wydanie wyroku skazującego bez prowadzenia procesu. Zaznaczył jednakże, że nie będzie się sprzeciwiać karze w zawieszeniu. Cokolwiek dziwne. Jak zabija na pasach lekarz, profesor, policjant - prokuratorzy nie bywają tacy łagodni.
W niedzielę na ul. Traugutta rozbił się kolejny zawodnik Apatora/Adriany - Robert Kościecha. Kwadrans po godz. 9.00 25-latek pędził volkswagenem transporterem ul. Lubicką śpiesząc na zawody. Na ul. Traugutta stracił panowanie nad autem. Uderzył w krawężnik, otarł się o drzewo i zatrzymał na piaszczystej skarpie. Nie miał zapiętych pasów, Siła uderzenia wyrzuciła bowiem sportowca z pojazdu. Wyleciał przez przednią szybę. Choć auto dachowało, a szoferka została niemal całkowicie zmiażdżona, nic poważnego mu się nie stało. Skończyło się na kilku szwach głowy.
- Miałem dużo szczęścia, że nikogo tam nie było - przyznaje w rozmowie "GP" Robert Kościecha - _Było ślisko, nie opanowałem pojazdu i tak się skończyło. Dostałem wysoki mandat i punkty. Na pewno wyniosłem z tego nauczkę.
_Oby, bo to nie pierwszy drogowy wypadek, który spowodował żużlowiec. 3 lata temu na Rubinkowie Kościecha wymusił pierwszeństwo wobec nadjeżdżającej skody. Wówczas cudem nikt nie zginął.
Miasto to nie tor!
(bea)
Toruńscy żużlowcy jeżdżą po mieście niczym po torze. Bez opamiętania, łamiąc wszelkie możliwe przepisy. Robert Kościecha ma wyjątkowe szczęście - już drugi raz spowodował wypadek i wyszedł z niego bez szwanku.