Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mikrobiolog: Szczyt zachorowań jeszcze nie nastąpił, on jest przed nami. Nawet około 80 proc. populacji może ulec zakażeniu

Agnieszka Kamińska
Agnieszka Kamińska
"Jest prawdopodobne, że pandemia wywołana przez koronawirusa SARS-CoV-2 nie zniknie wraz z nadejściem wiosny czy lata. Takiego zdania jest obecnie chyba większość epidemiologów. Co więcej, są nawet szacunki, że jeśli nie podejmiemy żadnych kroków, to nawet około 80 proc. populacji może ulec zarażeniu."
"Jest prawdopodobne, że pandemia wywołana przez koronawirusa SARS-CoV-2 nie zniknie wraz z nadejściem wiosny czy lata. Takiego zdania jest obecnie chyba większość epidemiologów. Co więcej, są nawet szacunki, że jeśli nie podejmiemy żadnych kroków, to nawet około 80 proc. populacji może ulec zarażeniu." Karol Makurat/Reporter
- Szacuje się, że liczbę potwierdzonych laboratoryjnie zakażeń należy pomnożyć przez dziesięć, a może i więcej. Istotne jest teraz to, żeby przyrost zainfekowanych osób rozłożył się w czasie. W przeciwnym razie grozi nam zapaść systemu opieki zdrowotnej - mówi dr nauk medycznych Anna Karina Kaczorowska, mikrobiolog z Uniwersytetu Gdańskiego.

Jakie przewiduje pani scenariusze wypadków dotyczących pandemii koronawirusa?

Jest prawdopodobne, że pandemia wywołana przez koronawirusa SARS-CoV-2 nie zniknie wraz z nadejściem wiosny czy lata. Takiego zdania jest obecnie chyba większość epidemiologów. Co więcej, są nawet szacunki, że jeśli nie podejmiemy żadnych kroków, to nawet około 80 proc. populacji może ulec zarażeniu. Ten wirus przez najbliższy czas będzie po prostu krążył w naszej populacji, a póki jesteśmy na niego podatni, będzie zakażał kolejne osoby. Istotne jest teraz to, żeby liczba zainfekowanych osób nie przyrastała wykładniczo, ale rozłożyła się w czasie. W przeciwnym razie grozi nam zapaść systemu opieki zdrowotnej, którą z przygnębieniem obserwuję obecnie we Włoszech. Dlatego tak ważne jest, abyśmy ograniczyli nasze kontakty społeczne, tzn. zminimalizowali ryzyko zakażenia wirusem siebie, a zarazem przekazania go innym. Powinniśmy zacząć praktykować utrzymywanie społecznego dystansu; jeśli to tylko możliwe, spotykamy się, pracujemy, kontaktujemy i uczymy się na odległość. Należy pamiętać, że wirus może się powielać tylko i wyłącznie w naszych komórkach. W naszych warunkach nie przenosi go żadne zwierzę. Czyli źródłem - rezerwuarem koronawirusa są tylko zakażeni ludzie. Kiedy mówimy czy oddychamy - nie musimy wcale kichać czy kaszleć - to z ust oraz nosa wydostają się kropelki śluzu, w których mogą być infekcyjne cząstki wirusa. Jeżeli stoimy blisko zarażonej osoby, możemy po prostu wdychać skażony aerozol. Ponadto te kropelki trafiają na różne powierzchnie, z których można wirusa przenieść na swoje błony śluzowe. Przeżywalność koronawirusów jest różna w zależności od powierzchni oraz temperatury otoczenia. Mamy dane mówiące o tym, że ludzkie koronawirusy mogą przetrwać na powierzchniach nieożywionych nawet do 9 dni. Największy problem z tym koronawirusem jest taki, że mogą nim zarażać osoby, które nie mają objawów chorobowych. A my, po prostu, nie wiemy, kto już jest zarażony. Możemy się tego dowiedzieć tylko wtedy, kiedy wykonamy testy na obecność materiału genetycznego wirusa. Światowa Organizacja Zdrowia naciska, żeby państwa, w których koronawirus występuje, zaczęły intensywnie testować jak największą część społeczeństwa.

Sprawa testów jest bardzo dyskusyjna. Przecież przedstawiciele naszego rządu mówią, że nie ma sensu sprawdzać dużej części społeczeństwa. Twierdzą, że trzeba testować tylko tych, wobec których są podejrzenia, że mogą być zarażeni, bo np. kontaktowali się z osobą zarażoną lub przyjechali z obszaru, w którym wirus występuje.

Tak, jest tu pewien rozdźwięk. Musimy jednak jasno powiedzieć: szczyt zachorowań jeszcze nie nastąpił, on jest przed nami. Być może dysponując ograniczoną liczbą testów na koronawirusa, lepiej je zachować na bardziej gorący czas. Dostęp do testów musi być na pewno zapewniony dla służb medycznych, bo to właśnie pracownicy medyczni są najbardziej narażeni na zakażenie, a bez nich sobie nie poradzimy. Z drugiej zaś strony, patrząc na doświadczenia Korei Południowej, możemy stwierdzić, że wykonywanie dużej liczby testów i identyfikowanie wszystkich potencjalnie zakażonych przynosi efekty i pozwala opanować epidemię. Koreańczycy wykonali niebywałą pracę i do 18 marca przetestowali ponad 290 tys. osób. Stworzono specjalny system pobierania próbek, polegający na tym, że każdy może podjechać własnym autem do wskazanego punktu, a służby medyczne pobierają wymaz z gardła i przesyłają próbkę do dalszej analizy w laboratorium. Dzięki temu udało się w 80 proc. przypadków (z 8 tys.) prześledzić kolejne etapy przenoszenia się wirusa. Przykład Korei Południowej pokazuje, że to jest do zorganizowania, nie trzeba do tego angażować szpitali czy przychodni, możliwe jest testowanie 10 tysięcy osób dziennie. Po statystykach widać, że model koreański jest skuteczny i że to państwo, pod względem walki z koronawirusem, wychodzi na prostą. Trzeba jednak powiedzieć, że jest to model wzorcowy i właściwie odosobniony. O wyborze tej strategii zaważyły doświadczenia Koreańczyków z epidemią z 2015 r., spowodowaną przez innego koronawirusa wywołującego bliskowschodni zespół niewydolności oddechowej - MERS. W przypadku MERS śmiertelność sięga 36 proc.

A więc jest pani za testowaniem na szeroką skalę?

Tak. Za przeprowadzeniem testów na obecność koronawirusa przemawiają racjonalne argumenty. Kilka dni temu ukazał się artykuł naukowy analizujący rozprzestrzenianie się wirusa na początku epidemii w Wuhan zanim jeszcze wprowadzono ograniczenia w poruszaniu się. Do szpitali zgłosili się ci, którzy mieli objawy COVID-19, i oni też zostali poddani badaniu na obecność wirusa, a także izolacji. Stanowili oni 14 proc. wszystkich zakażonych. Pozostałe 86 proc., nie mając symptomów ani wiedzy o tym, że jest zakażone, przenosiło wirusa dalej. Analiza wskazuje, że bez tej transmisji liczba przypadków w Chinach byłaby niższa o 76 proc.

Jak bardzo, pani zdaniem, podana przez służby liczba zarażonych w Polsce odbiega od rzeczywistości. Tę liczbę powinniśmy pomnożyć razy ile? Dwa, trzy, cztery?

Szacuje się, że liczbę potwierdzonych laboratoryjnie zakażeń należy pomnożyć przez dziesięć, a może i więcej. Trudno podać realne liczby. Oczywiście, w grupie zakażonych nie każdy ciężko będzie chorował, znacząca większość osób przechodzi COVID-19 łagodnie, a niektórzy nie będą nawet mieli żadnych objawów. Dane z Lombardii wskazują, że ok. 10 proc. zakażonych będzie wymagało leczenia na oddziale intensywnej terapii. Być może to nie wydaje się dużo. Jeśli weźmiemy pod uwagę liczbę potwierdzonych przypadków w innych krajach europejskich, gdzie wirus pojawił się wcześniej, musimy sobie zdać sprawę, że jeśli nie opóźnimy fali zakażeń, to przy kilkudziesięciu tysiącach zakażonych możemy mieć tysiące osób wymagających hospitalizacji i specjalistycznej opieki medycznej. Na co tak naprawdę nie jest przygotowany żaden kraj.

W czasach współczesnych nie mieliśmy do czynienia z podobną pandemią?

W XXI wieku pojawiały się już nowe wirusy grypy, a także koronawirusy SARS i MERS, które jednak szybko opanowano. Obecnie mamy do czynienia z zupełnie nowym wirusem i to jest duże wyzwanie dla służb, naukowców i całego społeczeństwa. Globalizacja spowodowała, że wirus rozprzestrzenił się w tak szybkim tempie i to nas zaskakuje. Jednocześnie ta sama globalizacja sprawia, że możemy połączyć wysiłki w walce z pandemią, uczyć się jedni od drugich. Jesteśmy w nieporównanie lepszej sytuacji niż kiedykolwiek w historii. Wirus jest nowy, ale już bardzo dużo o nim wiemy. Kiedyś ludzkość borykała się z nawracającymi epidemiami ospy, cholery, dżumy. W przypadku tej ostatniej choroby pomiędzy odkryciem - wyizolowaniem bakterii, która ją wywołuje, a poznaniem jej informacji genetycznej minęło ponad 100 lat. Tymczasem lekarze w Wuhan rozpoznali nową jednostkę chorobową w grudniu, a już w styczniu znaliśmy sekwencje genomu wirusa i została ona udostępniona w internecie. To daje niebywałe możliwości pracy nad strategiami terapeutycznymi czy profilaktyką w postaci szczepionek.

Pojawiają się opinie, że przyrost zakażonych może się zatrzymać w Europie w czerwcu. Z kolei w brytyjskim raporcie eksperci napisali, że dopiero za rok. Inni mówią, że wirus będzie przez jakiś czas aktywny, przestanie być, a potem znów się uaktywni.

Być może wirus będzie się pojawiał sezonowo. Jeśli nawet tak się zdarzy, to za rok, dwa będziemy sobie z nim lepiej radzić, może będzie szczepionka. Duża część populacji po zetknięciu się z wirusem już się na niego uodporni, nie będzie więc go przekazywać dalej. Teraz kluczowy jest czas. Chodzi o to, żeby zostając w domu, przerywać łańcuch transmisji wirusa. Spodziewamy się, że ta strategia przyniesie efekty w postaci spowolnienia epidemii i da nam czas potrzebny na opracowanie skutecznych metod walki z wirusem. Jeśli liczba zakażonych będzie w Polsce rosła w takim tempie jak we Włoszech, to system opieki zdrowotnej się załamie. Masowy napływ chorych spowoduje, że nie będziemy w stanie wykorzystać możliwości, jakie oferuje nam współczesna medycyna. Nie będziemy w stanie przyjąć do szpitali tych, którzy tego potrzebują. Same respiratory to nie wszystko, bo przecież respirator musi być obsługiwany przez wyspecjalizowany zespół medyczny, w którym musi być anestezjolog.

Jaki kierunek, a może kierunki badań są możliwe?

Trwają prace nad szczepionkami, które są najbardziej skutecznym sposobem zwalczania chorób zakaźnych. Jeśli chodzi o lekarstwa, trudniej je opracować i to pomimo że dobrze rozumiemy etapy i procesy namnażania się wirusa w komórkach. Musimy szukać takich substancji, które będą hamowały powielanie się materiału genetycznego koronawirusa lub blokowały syntezę białek wirusowych, a jednocześnie nie zaburzały procesów zachodzących w komórkach ludzkich. Poszukuje się też substancji, które nie dopuszczą do przyłączenia się wirusa do naszych komórek. Jeśli wirus znajdzie się w organizmie ludzkim, a nie będzie mógł wniknąć do wnętrza komórki, to zostanie usunięty przez nasz układ immunologiczny.

Jak przetrwać do czasu, gdy wytworzy się w społeczeństwie odporność lub gdy naukowcy wynajdą szczepionkę?

To jest wyzwanie dla społeczeństwa. Za kilka tygodni, gdy nadejdzie szczyt zachorowań, będziemy już bardzo zmęczeni „tym całym koronawirusem” i koniecznością siedzenia w domu. Jeśli epidemia nie dotknie nas i naszych bliskich w sposób bezpośredni, to ta sytuacja zacznie nas nużyć. Istnieje niebezpieczeństwo, że będziemy ją lekceważyć. A my musimy zachować dyscyplinę i w niej wytrwać. Jeśli nasze postawy będą się rozmijały z zaleceniami władz i służb sanitarnych, to my tej epidemii nie opanujemy. Trzeba uzbroić się w cierpliwość i postępować zgodnie z zaleceniami i zdrowym rozsądkiem. Powtarzamy to już do znudzenia: zawieśmy spotkania z innymi, uważajmy na osoby starsze, dbajmy o przynajmniej dwumetrowy dystans w kolejce w sklepie i zachowujemy higienę rąk. Warto też wrócić do tego, co robiły w dawnych czasach eleganckie damy - a więc nosić rękawiczki, które można wyprać. Odkażajmy telefony, tablety, nie siadajmy na łóżku w ubraniu, które mieliśmy na sobie, gdy np. jechaliśmy autobusem czy pociągiem. Czyśćmy powierzchnie w domu. Można do tego wykorzystać dostępne środki z detergentami czy nawet wodę z mydłem. Do odkażania powierzchni można wykorzystać rozcieńczone wybielacze na bazie podchlorynu sodu. Zadbajmy o siebie i swoją odporność. Ważne jest tu prawidłowe odżywianie, a także sen i spacery, choć raczej samotne i w odosobnionej okolicy.

A co z maseczkami? Nosić czy nie nosić?

W krajach azjatyckich jest nacisk na ich noszenie i tam odniosło to pozytywny skutek. Moim zdaniem, należy korzystać z ich doświadczeń. Te maseczki nie chronią przed wdychaniem skażonego powietrza. Są po to, by zapobiegać przenoszeniu się mikroorganizmów wydalanych z jamy ustnej i nosa na osoby lub przedmioty znajdujące się w najbliższym otoczeniu. Obecne zalecenia są takie, że maseczki mają nosić tylko chorzy. Ale jeśli mamy epidemię choroby zakaźnej, która może przebiegać bezobjawowo, co oznacza setki zakażonych koronawirusem, którzy o tym nie wiedzą, a mogą zarażać innych, to bezpieczniej dla nas wszystkich będzie, jeśli noszenie masek podczas kontaktów z innymi przyjmiemy jako regułę. Maseczki ograniczają też szanse przeniesienia cząstek wirusa na błonę śluzową naszej jamy ustnej czy nosa, kiedy odruchowo dotykamy twarzy nieumytymi rękoma. Należy pamiętać, że maseczki są jednorazowego użytku i że należy je odpowiednio zakładać i zdejmować. W przeciwnym razie noszenie ich może być przeciwskuteczne.

Skąd wziął się koronawirus? Niektórzy twierdzą, że przenosił go łuskowiec, którego zjedli Chińczycy. Pojawiają się też teorie spiskowe mówiące, że został sztucznie stworzony. Czy to możliwe?

Nie potrzebujemy żadnej teorii spiskowej, żeby wyjaśnić pojawienie się nowej choroby zakaźnej. Od mniej więcej lat 90. mamy pełną świadomość, że choroby zakaźne nie znikną z naszego globu. A o ich pojawieniu się decyduje wiele czynników, takich jak zagęszczenie populacji, zmiany środowiskowe czy nawet wysoka bioróżnorodność występująca na określonym terenie. Ponad połowa tych chorób pochodzi od zwierząt, zwłaszcza dzikich. Dotychczasowe analizy materiału genetycznego oraz jego białek wykluczają hipotezę, że ten wirus powstał na drodze inżynierii genetycznej. Zmiany adaptacyjne, które prawdopodobnie umożliwiły wirusowi efektywne zakażanie komórek ludzkich i przenoszenie z człowieka na człowieka, są trudne do uzyskania w hodowlach komórkowych. SARS-CoV-2 jest spokrewniony z ludzkim koronawirusem SARS, stąd też jego nazwa, oraz z grupą koronawirusów, które występują u nietoperzy. Jaka była droga przeniesienia wirusa na człowieka, nie wiemy. Czy zadecydowały o tym jakieś zwyczaje kulinarne? Trudno powiedzieć jednoznacznie, czy w tym procesie uczestniczył wspomniany przez panią łuskowiec. Wiemy, że wirusy są w stanie przekraczać różne bariery, choćby geograficzne - np. wirus Zachodniego Nilu nagle w 1999 r. pojawił się w USA. Mogą też przekraczać bariery gatunkowe, np. wirus ptasiej grypy w określonych warunkach może zainfekować człowieka.

Przeglądając listę krajów, w których odnotowano najwięcej przypadków zakażenia, widzimy w czołówce Chiny, Włochy, Iran, Koreę Południową, Hiszpanię, Niemcy, Francję. Dlaczego np. Indie i kraje afrykańskie są na dalszych miejscach?

Są to kraje, do których pandemia prawdopodobnie jeszcze nie dotarła i dlatego odnotowuje się tam co najwyżej pojedyncze przypadki zachorowań. Inną sprawą jest to, na ile ich służby epidemiologiczne i medyczne są w stanie sprostać wyzwaniom, z którymi nie radzą już sobie kraje wysoko rozwinięte, oraz jaki będzie tam poziom wykrywalności zakażeń.

Czy służby w Polsce odpowiednio zareagowały na pandemię? Czy może reakcja była spóźniona?

Uważam, że rząd podjął właściwie działania, jeśli chodzi o zamknięcie szkół, uczelni, odwołanie imprez czy zamknięcie centr handlowych. Pozytywnie trzeba ocenić także apel o pracę zdalną. Wydaje się, że nastąpiło to w odpowiednim momencie. Widzimy, że inne kraje poszły w nasze ślady. Modele matematyczne pokazują, że w przypadku pandemii grypy zamknięcie szkół na trzy tygodnie po wykryciu pierwszego zakażenia obniża szczyt zachorowań o jedną czwartą i opóźnia go w czasie mniej więcej o dwa tygodnie. Wypłaszczenie i przesunięcie krzywej epidemicznej było jeszcze bardziej widoczne w przypadku połączenia zamknięcia szkół z wprowadzeniem domowej kwarantanny. Czas pokaże, czy przyjęliśmy dobrą strategię.

Najnowsze informacje z regionu o zagrożeniu koronawirusem!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska