Nic nie może być powodem do zadrażnień. Nawet strój, dlatego Stefan Szwanke nie korzysta z togi, która podczas świeckich uroczystości za bardzo kojarzy się z sutanną. Strój mistrza ceremonii pogrzebowej wymyślił sam od początku do końca.
Haft zlecił siostrom karmelitankom. Przy kołnierzu pozostało wolne miejsce, w które w zależności od specyfiki ceremonii wpina krzyżyk lub światopoglądowo neutralny jubilerski kwiat. Gdy na początku lat 90. zaczynał pracę mistrza ceremonii, po kwiatek sięgał średnio raz na dwa miesiące, dziś już dwukrotnie częściej.
- Liczba świeckich pogrzebów zwiększyła się, a przy takich uroczystościach obecność prowadzącego fachowca jest niezbędna, aby pozbawiona liturgicznej oprawy uroczystość nie wzbudzała zbędnych kontrowersji - argumentuje Stefan Szwanke.
Tysiąc przemówień
Blok z wielkiej płyty, okna wychodzące na sosnowy las, po boku kościół. Mniejszy pokój jest królestwem Stefana - komputer (po pięćdziesiątce rozpoczął studia informatyczne (zakończył je ze średnią 4,5), sięgające sufitu regały książek - słowniki, atlasy, tomy poezji, literatura specjalistyczna.
- Mowy pogrzebowe to literatura jak każda inna, wymaga solidnego przygotowania. Najważniejszy jest wywiad z rodziną, tak aby przemowa nie składała się z ogólników, ale dotyczyła życia konkretnego człowieka - wyjaśnia włocławski mistrz. Szwanke wie, co mówi, napisał około tysiąca cmentarnych przemówień.
Reklamacji nie było.
Większość rodzin zamawia dodatkowo pogrzebowy wiersz, który Szwanke zawsze recytuje z pamięci. Jego twórczość nie ogranicza się zresztą wyłącznie do pogrzebów, nie stroni od erotyki, a nawet satyry. W komputerze wyszukuje jeden ze swoich ulubionych:
"Łotrzykowy wietrzyk".
Witaj mi Pani, Witaj - w jednym słowie...
Jam wpadł na krótko, wszak na jeden powiew.
Jak Zefir całując delikatne Twe lico -
nie widząc innych kobiet idących ulicą.
Czasem mocniej przytulę suknię Ci do łona -
obejmując Cię całą, by u stóp Twych skonać. (...)
Uwiodę Cię pani cichym szmerkiem do ucha
I łzy z twoich oczu - też wytrę do sucha ()
Lubi polszczyznę wyszukaną i niebanalną, szczególnie tę z czasów Kmicica i Wołodyjowskiego.
- Nic mnie tak nie irytuje, jak niechlujstwo pogrzebowych mówców. Z zawodowej ciekawości zatrzymuję się czasem przy "cudzych" pogrzebach i słyszę, jak do przemawiania nad grobem biorą się ludzie pozbawieni dykcji albo - co gorsza - nie potrafiący poprawnie złożyć kilku zdań - pomstuje Szwanke. - W pamięci zgromadzonych pozostaje niesmak, a to najgorsze, co może wydarzyć się na pogrzebie.
Burza przed ciszą
Właśnie po to, żeby do takiej wpadki nie dopuścić, zatrudniono go po raz pierwszy do prowadzenia pogrzebu. Zadecydował przypadek - na początku lat 90. Szwanke próbował ułożyć swoje życie zawodowe na nowo. Miał pomysł - wydawać rozkłady jazdy miejskich autobusów. Jeden z reklamodawców poprosił go o pomoc w poprowadzeniu pogrzebu. Wyszło nieźle, choć pracownicy cmentarza próbowali spłatać mu, jako debiutantowi, psikusa. Posypały się kolejne zlecenia. Po dwudziestym pogrzebie Szwanke był już pewny, że prowadzenie pogrzebów to coś, co chciałby robić w życiu.
Dziś ma na koncie dwa tysiące pochówków. - Różnych, bo nie ma dwóch podobnych pogrzebów. Każda taka uroczystość sprowadza na cmentarz inne grono ludzi i inne emocje. Zawsze jednak trzeba zachować ten sam spokój. Wtedy gdy podchmielony małżonek - żegnając na zawsze żonę - używa wulgaryzmów, gdy czterdziestoletni syn przychodzi na pogrzeb matki w kwiecistej koszulce i krótkich spodenkach i wtedy gdy lament na cmentarzu w rzeczywistości jest tylko spektaklem dla rodziny. Gorzej, jeśli przy grobie spotykają się skłócone rodziny albo dwie żony tego samego mężczyzny. - Spędziłem kawał życia na cmentarzach i jedno jest dla mnie oczywiste śmierć nie łączy ludzi, nie zaciera podziałów, ale tym bardziej je ujawnia - Szwanke pogrąża się w zadumie. - Nawet wobec wieczności nie potrafimy stanąć w pokorze.
Kondukt jednoosobowy
Wyzwaniem dla mistrza są wielkie uroczystości pogrzebowe, takie jak pogrzeb posła Marka Olewińskiego, w którym udział wzięli przedstawiciele najwyższych władz, albo lidera rolniczej Solidarności Wojciecha Obernikowicza, podczas którego ludzie ustawili się w niemal kilometrowym kondukcie.
- Wiele zależy od dobrej współpracy z księdzem, który jest przecież kluczową osobą na cmentarzu. Z większością duchownych wręcz idealnie się zgraliśmy, ale miałem i taki przypadek, że poirytowany długością mowy pogrzebowej ksiądz opuścił pogrzeb w połowie. Na szczęście praktyka robi swoje i sam poprowadziłem dalszą część liturgicznej ceremonii - wspomina Stefan Szwanke.
W chwilach, gdy uczestnicy poddani są emocjom, mistrz ceremonii musi zachować zimną krew. Ale nie zawsze jest to możliwe.
- Zwłaszcza śmierć niespodziewana powoduje, że nastrój przygnębienia udziela się również ludziom spoza rodziny. Bywało, że prowadziłem ceremonię ze szklącymi się oczami - przyznaje Szwanke. - Do szczególnie przygnębiających należą pogrzeby dzieci. Jedynym godnym komentarzem do takiej sytuacji, jaki znalazłem, jest jeden z trenów Jana Kochanowskiego.
Ale śmierć bywa wyzwoleniem, zwłaszcza dla rodziny. Cóż dobrego można powiedzieć nad grobem pijaka, który notorycznie nad rodziną się znęcał?
Szwanke: - Mówię wtedy o pokusach i nieuniknionych pułapkach jakie niesie ze sobą życie. Czasem jednak nie ma do kogo mówić. Podczas jednego z pogrzebów byłem jedynym uczestnikiem ceremonii.
Szuflada dla mistrza
Przed kilkoma laty Stefan Szwanke próbował założyć stowarzyszenie skupiające mistrzów ceremonii. Na anons w prasie funeralnej zgłosiło się jednak ledwie kilka osób. Włocławski mistrz szacuje, że z prowadzenia pogrzebów żyje w Polsce nie więcej niż pięć osób. Zapotrzebowanie na mistrzów jest więc duże, niedawno Szwanke obsługiwał świecką uroczystość pogrzebową w Nowym Sączu, gdzie nie było nikogo, kto potrafiłby odpowiednio poprowadzić świecki obrządek.
Unikalna profesja sprawia problemy urzędnikom, zwłaszcza podatkowe.
- Urzędy nie bardzo wiedzą, jak nas zaszufladkować, dlatego mistrzowie ceremonii w Warszawie wykonują "działalność kulturalno-literacką o innym znaczeniu", mnie natomiast zakwalifikowano do rubryki "organizacja pogrzebów", choć organizatorem pogrzebu jest przecież zakład pogrzebowy i rodzina zmarłego.
Przepisy są zmorą dla całej funeralnej branży. Ludzie przyglądają się uroczystościom pogrzebowym w Europie i chcieliby naśladować udane pomysły. Szwanke: - Pewien znany człowiek, którego pogrzeb prowadziłem, życzył sobie, aby jego prochy po kremacji wysypano do ukochanej Wisły. Niestety, przepisy nie pozwalają na takie rozwiązanie. Popioły można tylko zakopać lub wsypać do morza, innej możliwości nie przewidziano.
Kto napisze wiersz?
Nie dla wszystkich jest jasne, że praca mistrza ceremonii to fach, jak każdy inny, tyle że wymagający więcej taktu. I odporności. Pracuje się w śniegu, deszczu i upale: - Bywało, że nagły deszcz zmoczył mnie do suchej nitki, tymczasem tuż po jednej ceremonii miałem prowadzić kolejną.
Ale to nie największy powód do stresu.
- Trudno w to uwierzyć, ale naprawdę ukradziono mi kiedyś mowę pogrzebową śmieje się Szwanke. - Zamówiony tekst posłałem do wglądu rodzinie, ale ta podziękowała mi natychmiast za współpracę. Z ciekawości poszedłem na tę uroczystość i... wysłuchałem swojego tekstu z cudzych ust!
O własnym pogrzebie Stefan Szwanke na razie stara się nie myśleć: - Chociaż trochę mi żal, że nie będę mógł jej osobiście dopilnować - uśmiecha się. - I kto napisze wiersz na tę okoliczność?
Na razie cieszy się życiem.
- Jestem bardzo wdzięczny mojej żonie Annie, że wspiera mnie w pracy. Bo która kobieta zniosłaby faceta, który codziennie ma pogrzeb?