Jeden z moich znajomych, nie tylko z fejsbuka, napisał na swoim profilu już po ogłoszeniu wyników wyborów: „Jeśli wśród moich znajomych są tacy, którzy głosowali na tego gościa, co wygrał, to proszę, żeby wypisali się z listy (...)”. W pierwszym odruchu chciałam to zrobić, choć akurat tego warunku nie spełniałam, ale wkurzyło mnie takie postawienie sprawy. Jednak policzyłam do dziesięciu i zostałam, bo nie zamierzam pielęgnować w sobie gniewu podsycanego przez polityków.
Bo to politycy od lat sączą nam powoli do głów nienawiść. Wina Tuska i kaczyzm. Tęczowa zaraza, lewacy i gorszy sort. Sługa Rosji, pachołek Niemiec. Zdradziecka i totalna opozycja. Chamska hołota... Złe słowa są paliwem, które podsyca złe emocje. Partyjni przywódcy garściami czerpią korzyści z polaryzacji społeczeństwa. Łatwiej jest im bowiem mobilizować swoich wyborców przeciwko komuś, czyli temu złemu. Sami przecież mówimy, że idziemy głosować na „mniejsze zło”.
Nie bądźmy naiwni, politykom wcale nie chodzi o nasze dobro, ale o partyjne lub nawet własne interesy. Grają na siebie, nie na nas. Jak chociażby obóz władzy, który po wyborach parlamentarnych obiecywał silną koalicję, a teraz nie potrafił nawet wystawić/wskazać jednego kandydata.
Politycy od jakiegoś czasu karmią nas kampanią negatywną. Już nie kuszą kiełbasą wyborczą, ale straszą tym, co dotychczas złego zrobił lub czego nie zrobił wcale kontrkandydat. Od dawna również my nie mówimy o kandydatach na najwyższy urząd w państwie z estymą. Jest bążur, wafel, sutener... Straciliśmy szacunek do polityków, nie mamy go też do siebie nawzajem.
Są oni i my. Kto nie jest z nami, ten jest przeciwko nam. Nie ma już nikogo tuż obok, kto może i ma prawo się pięknie z nami różnić. Na razie są złe słowa. Historia nie raz nam pokazywała, że od nich jest już prosta droga do złych czynów...
