Mało, kto w Mogilnie, a zwłaszcza młode pokolenie wie, co kryło się pod tą nazwą.
Co to sklep, a co skład?
Jak opowiadają starsi mieszkańcy, był to skład staroci, który później ze względu na sposób pozyskiwania towaru nazywano komisem. Warto wyjaśnić, że w gwarze wielkopolskiej skład to sklep, a sklep to piwnica. W składzie staroci, właściciel przyjmował i oferował do sprzedaży pojedyncze rzeczy z różnych branż: odzież, porcelana, szkło, antyki, artykuły techniczne. Tu można było kupić i sprzedać różne dziwne rzeczy, stare i używane przedmioty.
Azyl starych przedmiotów
Po II wojnie światowej, do lat 50. XX w. były w Mogilnie przynajmniej trzy takie składy. Potem, jak inne prywatne interesy, jako "przeżytek kapitalistyczny" zostały zlikwidowane.
- Przy Placu Wolności, w budynku oznaczonym dzisiaj numerem 13, była "stara lada", którą wraz z żoną Cecylią, z domu Draheim, prowadził Klemens Pilarski- mówi Zenon Cieślewicz.
- Przy ulicy Hallera 4, skład komisowy miał Chudziński Witold. Aby pozyskać towar, odwiedzał mieszkańców i skupował "rzeczy do oddania" - wspomina Henryka Napieralska.
- Pamiętam sklep ze wszystkim pana Michowskiego, przy ulicy Mickiewicza w domu Rosińskiego. Oprócz staroci była tam strzelnica sportowa, gdzie można było postrzelać do tarczy z wiatrówki. - opowiada Franciszek Herwart.
Stara lada u pana Klemensa
Interes komisowy Klemensa Pilarskiego był w istocie azylem starych przedmiotów. Była tam odzież, której po wojnie szczególnie brakowało, przysyłane z zagranicy ciuszki. Codzienna, odświętna i na szczególne okazje. Płaszcze i kurtki.
Wysoko pod sufitem zawieszone męskie garnitury. Czarny smoking z błyszczącymi wyłogami, cylindry. Wisiały długie suknie ślubne z welonami, dziecięce sukienki do komunii. Do tego buty, buciki. Wózki dziecięce, modne w tym czasie "autka" i "sportki". Rower męski, szalkowa waga z odważnikami, żelazka na "duszę" i na prąd. Maszyna do szycia "Singera", aparaty fotograficzne, skrzynkowa "Akfa" i mieszkowy "Kodak". Stara harmonia guzikowa, skrzypce, jakaś trąbka.
To wszystko mieściło się na kilkunastu metrach sklepiku.
- Właściciel, człowiek wesoły i towarzyski, chętnie opowiadał o czasach, gdy u Jasińskiego uczył się zawodu kupca. O czasach, gdy w męskiej modzie dominowały białe szale i meloniki, a w damskiej "sztywne piersi", czyli gorsety. Swe opowieści zaczynał zawsze sakramentalnym, "proszę ja ciebie" - wspomina pana Klemensa, Tomasz Kozłowski, który pod koniec lat 70. poprzedniego wieku, pracował razem z nim w Powiatowym Zarządzie Dróg Lokalnych.