Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Moja komórka jest skarbem. Tam mam wszystkie kontakty - mówi Bogdan Rymanowski

Roman Laudański
Nie chodzi mi o totalną "nawalankę". Często im powtarzam, że gdybym miał pod ręką przycisk do katapulty, to niektórzy wylecieliby z programu - mówi Bogdan Rymanowski.
Nie chodzi mi o totalną "nawalankę". Często im powtarzam, że gdybym miał pod ręką przycisk do katapulty, to niektórzy wylecieliby z programu - mówi Bogdan Rymanowski. Dominik Fijałkowski
Rozmowa z Bogdanem Rymanowskim, dziennikarzem, gospodarzem programów: "Jeden na jednego" i "Kawa na ławę" w TVN.

- Sikorski powinien odejść z polityki, o czym nieustająco marzy Jarosław Kaczyński?
- Odgradzanie się strażą marszałkowską od dziennikarzy zdarza się w Sejmie rzadko. Radosław Sikorski strasznie się pogubił. Nie pamiętam, by polityk odsyłał dziennikarzy do innego medium! Podobna sytuacja zdarzyła się podczas podpisywania umowy między PiS-em, Samoobroną, a LPR-em, do czego zostały dopuszczone tylko jedne media.

- Ojca Rydzyka.
- Mam wrażenie, że Radosław Sikorski nie strzelił sobie w stopę, tylko w kolano. Szczególna jest reakcja premier Ewy Kopacz, która bardzo mocno go skrytykowała.

- Choć jako premier nie miała prawa tego robić.
Premier Kopacz wobec marszałka Sejmu nic nie może zrobić! On jest drugą osobą w państwie i to też jest szokujące. Nie pamiętam, żeby między marszałkiem a premierem z tej samej koalicji lub jednej partii politycznej aż tak mocno się zagotowało. Sam byłem tym zaskoczony. Mam wrażenie, że obie strony wpadły w histerię. Nie rozumiem, dlaczego Radosław Sikorski pogrążał się coraz bardziej. Istotne jest: dlaczego udzielił wywiadu amerykańskiemu dziennikarzowi? Dlaczego powiedział to, co powiedział? Dlaczego później wycofywał się rakiem z tego, co powiedział, choć dziennikarz przyznał, że to wszystko od niego usłyszał? Przecież na Zachodzie nie obowiązuje autoryzowanie wywiadów! To absolutny szok. Dlaczego od 2008 roku Sikorski, jako minister, nic nie powiedział o takiej propozycji i o tym, jak wyglądało spotkanie Tuska z Putinem? Nie wiem, kto mu doradza, ale robi to bardzo źle.

- A jeśli nikt mu nie doradzał? Często podkreśla, że sam był dziennikarzem.
Radek Sikorski jest solistą. Ale w tym przypadku nie usłyszał, że fałszuje.

- Zawsze miał ciągoty, żeby wrzucać mediom ciekawe historie.
Pojechał "po bandzie". Doprowadzi to do tego, że ma przeciw sobie media. Ważniejsze jest to, czy rozmowa Tusk - Putin odbyła się w 2008 roku. Jeśli tak, to dlaczego o niej nie wiedzieliśmy? Czy wiedział o niej prezydent Lech Kaczyński? Jarosław Kaczyński twierdzi, że nie wiedział. Z perspektywy czasu widać, że w latach 2008 - 2010 nastąpił totalny reset między Tuskiem a Putinem, no i był Smoleńsk. A później mamy pełne zaufanie wobec człowieka, który dwa lata wcześniej miał takie, a nie inne zamiary! Do oceny Putina nie muszę wiedzieć, co działo się przy stoliku Tuska i Putina. Natomiast jeśli ktoś miał tak wyidealizowane pojęcie i wizerunek Putina, to po takiej rozmowie powinien przejrzeć na oczy.
- Sikorski zaszkodził Tuskowi?
- Postawił go w fatalnej sytuacji, nawet druga konferencja tego nie zmieniła. Nie wyobrażam sobie, żeby Donald Tusk nie był pytany do 1 grudnia (wtedy obejmie urząd przewodniczącego Rady Europejskiej - przyp. Lau.) dlaczego nie powiedział o tym? Może jednak podzielił się słowami Putina z przywódcami Zachodu? Nie dość, że Radek Sikorski strzelił sobie w kolano, to jeszcze rykoszet trafił w Tuska.

- Może to zemsta za to, że został wysłany na stanowisko marszałka Sejmu?
- Są teorie, że Radek Sikorski nie wytrzymał tego, że nie został komisarzem lub szefem unijnej dyplomacji, że grając jego osobą, Tusk wypromował samego siebie. Na pewno zaszkodzi to Donaldowi Tuskowi i Platformie w kraju. Czy będzie afera w skali międzynarodowej - nie sądzę. Co z tego, że kilka tygodni temu dowiedzieliśmy się od prezydenta Poroszenki, że Putin w ciągu dwóch dni mógłby zająć nie tylko Kijów, lecz także Rygę, Wilno, Tallinn, Warszawę lub Bukareszt? Nic się nie stało. Traktują Putina jako pełnoprawnego polityka, a on spóźnia się na spotkanie w Mediolanie.

- Jakże wymownie się spóźnił!
- Pokazał, kto tu rządzi. Jestem przerażony naiwnością i niefrasobliwością Zachodu, który mógłby wprowadzić jeszcze większe sankcje. Na szczęście obecne też zaczynają już skutkować. Nie sadzę, żeby Tusk stracił w oczach przywódców Zachodu. Być może oni w rozmowach w cztery oczy z Putinem usłyszeli o wiele więcej.

- Na szczęście Radka Sikorskiego, w co trudno uwierzyć - zawiodła pamięć. Kiedy w polityce eksploduje taka bomba, a pan ma poprowadzić poranny program "Jeden na jeden", to jak szybko udaje się panu zaprosić właściwego gościa do programu?
- Taka bomba nie zdarza się codziennie. Zapraszam gościa do programu poprzedniego dnia przed południem. Z zapraszaniem gości jest tak: człowiek sobie coś wymyśli, ale od pomysłu do realizacji droga daleka. Idealnym gościem do rozmowy byłby Donald Tusk lub Radek Sikorski. W przypadku Sikorskiego byłoby to pewnie niemożliwe, bo na pierwszej konferencji miał w nosie dziennikarzy. Inną kwestią jest dotarcie do polityka, żeby zaprosić go do programu.

- Jak przygotowuje się pan do prowadzenia porannego programu?
- Koleżanka jest moim producentem i wydawcą, pomaga mi szukać gości, zastanawiamy się wspólnie nad rozmową, a później dba o to, żeby gość dojechał na czas. W trakcie programu mam z nią kontakt "na ucho" (w słuchawce). Informuje, ile mam czasu i zwraca uwagę na wątki, których nie zauważę.

- O której pan wstaje, żeby się przygotować do programu o godz. 7.30?
- Przed piątą, przed szóstą jestem w stacji TVN. Mam półtorej godziny na przejrzenie gazet, ale przygotowuję się dzień wcześniej. Kilka godzin pracuję nad scenariuszem 10-minutowej rozmowy. Jako dziennikarz cały czas muszę śledzić to, co dzieje się w kraju i na świecie. Nic nie może mi umknąć, bo później, już na wizji, może się okazać, że pominę istotną sprawę.

- W domu telewizor i radio na okrągło, wszystkie gazety i tygodniki...
- Oraz internet. Oglądam wszystkie, nie tylko własną, całodobowe stacje.

- Jak wygląda "kuchnia" niedzielnego programu "Kawa na ławę"? Co się dzieje, kiedy po gwałtownej kłótni na wizji pojawiają się reklamy?
- Dzieją się różne rzeczy - czasami zabawne, czasami zatrważające. Są sytuacje, że wcześniej bardzo mocno pokłóci się dwóch polityków, a kiedy jesteśmy poza anteną, jeden drugiego przeprasza, że musiał tak powiedzieć, ale prezes ogląda program. Tłumaczy się wobec kogoś, kto jest jego kolegą, choć z innej partii i są "na ty". Na wizji nie udają, nie odgrywają spektaklu, ale często przejaskrawiają swoje role. Trochę grają, żeby przypodobać się swoim szefom. We wszystkich partiach politycznych ludzie, którzy występują w "Kawie" lub tego typu programach, są pod pręgierzem. Wiem, że szef jednej z partii miał pretensje do polityka, że ten odezwał się do przeciwnika politycznego zdrobniale po imieniu! Ja nie widzę w tym niczego złego. Jeśli są kolegami, to dlaczego mieliby udawać? Formuła programu jest właśnie taka, politycy bez krawatów, z familiarnym stosunkiem do siebie. Są sytuacje, że się wzajemnie przepraszają, ale i takie - to jest duże wyzwanie dla mnie - że pewne informacje podają w przerwie reklamowej. A ja nie mogę tego ujawnić, bo muszę być wobec nich w porządku. Gdybym nadużył ich zaufania, to później już nikt otwarcie by ze mną nie rozmawiał. Większość istotnych informacji zdobywa się w nieoficjalnych rozmowach, każdy z nas, dziennikarzy, o tym wie. Ale mogę umiejętnie podprowadzić temat lub wyręczają mnie inni politycy. Wtedy jestem szczęśliwy, że to, co miało być zakryte przed opinią publiczną, staje się jawne. Oczywiście zdarzają się tak ostre starcia, że po programie panowie nie podają sobie ręki. Kiedy odwozimy gości, niektórzy nie chcą razem wracać.

- Zapytam o naszych posłów z regionu. PSL: barwny Eugeniusz Kłopotek.
- Jest fenomenalny! Urodzony uczestnik "Kawy na ławę"! Gdyby nie te gęsi, którymi się zajmuje, zapraszałbym go jeszcze częściej. Bywał trzy razy w miesiącu, ale powiedział mi, że musi zluzować: nie za bardzo patrzyli na niego partyjni koledzy, bo zmonopolizował "Kawę", a po drugie - uznał, że występując tak często w telewizji, mógłby nabawić się problemów osobistych.

PiS: toruński poseł Zbigniew Girzyński.
- Także z przyjemnością goszczę go w programie. Nie pełni żadnej funkcji w swojej partii, a czasami odsuwany jest od prezesa...

- ... karę już miał.
Może o czymś powiedział prawdę? W politykach, których zapraszam do programu, szukam jednego - osobowości i odwagi. Nie chcę kogoś, kto będzie mi przekazywał komunikaty polityczne partii. W "Kawie" staram się premiować osobowości. Ludzi samodzielnie myślących, błyskotliwych i mistrzów szybkiej riposty. W programie telewizyjnym ważna jest szybka piłka. Godzinny program publicystyczny wymaga ode mnie, jako prowadzącego, takiej rozmowy, podczas której widz nie odejdzie od telewizora, bo nie ma co oglądać.

- Musi się dziać.
- Nie chodzi mi o totalną "nawalankę". Często im powtarzam, że gdybym miał pod ręką przycisk do katapulty, to niektórzy wylecieliby z programu. Przesadzają, wchodzą sobie w słowo. Nie chodzi o to, żeby tego nie robili, staram się każdemu dać tyle samo czasu. Paradoksalnie nie jest ważne posiadanie piłki. Nawet Barcelona może być przy piłce przez 60 - 70 procent czasu, a i tak zdarza się jej przegrać mecz. To samo dotyczy telewizji. Mylą się politycy, którzy myślą, że jak będą długo gadać, to przebiją się do ludzi. Nie! Czasami wystarczy jeden strzał trwający 15 czy 30 sekund.

- Pan zaprasza gości czy prezesi wysyłają?
- Sugestie partyjne są, kilku polityków, którzy goszczą u mnie w programie, było wzywanych "na dywanik" do swoich szefów. Usłyszeli, że oni nie pójdą do następnej "Kawy" tylko ktoś inny. Tylko, że listę gości ustala Rymanowski, co przekazali swoim szefom. Jeśli czuję, że ktoś próbuje mi kogoś narzucić, to w naturalny sposób jestem przekorny. Nie zawsze mam tych, których chcę, bo jeden nie może, a drugi musi akurat być w domu.

- Bogdan Rymanowski ma wyrzuty sumienia, że przyczynia się do negatywnego wizerunku polityków w Polsce? Oni znają - zasłużoną - opinię na swój temat.
- I tak, i nie. Pracuję w takiej, a nie innej branży. Jaka jest polityka i politycy - każdy widzi. Moim celem w programie jest pokazanie prawdziwej twarzy polityków. Sprowokowanie ich od odkrycia się, żeby widz mógł zobaczyć, z kim ma do czynienia. Staram się to robić w sposób prosty: jestem dociekliwy, ale nie chamski. Oczywiście jest i tak, że dziennikarze robiący w polityce, odpowiadają trochę za to, jak jest ona postrzegana. Nie uchylam się od odpowiedzialności. Dziennikarz musi być rzetelny. Nie jest moim celem sprowokowanie ich, by "nawalali" się na wizji, jak te koguty. Studio nie jest ringiem. Pamiętajmy też, demokratyczna polityka przypomina trochę pojedynek.

- Grzechem dziennikarzy nie jest to, że koncentrujemy się na sprawach drugo- trzeciorzędnych? Nawet przy okazji naszego 25-lecia nie pojawiła się solidna debata, czy udała się nam ta III RP?
- Zgadzam się, też chciałbym prowadzić wysublimowane, intelektualne rozmowy. Natomiast widz potrzebuje konkretu. Nie jesteśmy więźniami słupków oglądalności, ale to ma znaczenie. Ludzie chcą otrzymać produkt, a ja pracuję w stacji komercyjnej. Zarabiamy pieniądze robiąc interesujące, dynamiczne i przykuwające uwagę programy. Uważam, że największą cnotą chrześcijaństwa jest umiar. Umiejętność pogodzenia atrakcyjności i merytoryczności. Nie zawsze to wychodzi, ale się staram.

- Jest rywalizacja: Tomasz Lis, Monika Olejnik, Bogdan Rymanowski?
- Jasne! Każdy dziennikarz chciałby mieć najważniejszego gościa, bohatera dnia. Każdy chciałby przeprowadzić wywiad, który będzie cytowany. Każdy z nas będzie do końca życia pamiętał o wywiadach, które zmieniały historię. Największą sztuką jest gość, który wystąpił wcześniej u konkurencji. Jak poprowadzić z nim wywiad, żeby nie powtarzał tych samych rzeczy? Wymyślam pytania, których nie zadała konkurencja.

- To zapytam o te wywiady. Który był pana najlepszy i najgorszy?
- Pamiętam wywiad sprzed lat z Aleksandrem Kwaśniewskim, pracowałem jeszcze w RMF-ie. Był tak ostry, że Aleksander Kwaśniewski nie zgadzał się na rozmowę ze mną przez następnych kilka lat. Pamięta się wywiady z najważniejszymi osobami: premierami i prezydentami, bo do rozmowy z nimi trzeba się dłużej przygotowywać.

- "Położył" pan jakąś rozmowę?
Antoni Macierewicz powiedział mi, że nie przygotowałem się do programu. Taki "strzał" jest bardzo bolesny. Powiedzmy sobie wprost: dziennikarz nie zna się na niczym, a udaje, że zna się na wszystkim. Często w wywiadach rozmówca wchodzi na grząskie dla mnie tereny. Muszę błyskotliwie wycofać się tam, gdzie czuję się pewnie. Nigdy nie zapomnę też kultowego dla mnie wywiadu - niepolitycznego - z poetą Zbigniewem Herbertem. Najpierw mocno zabiegałem o wywiad, a tu nagle dzwoni na biurku telefon: tu Katarzyna Herbert, Zbigniew Herbert chciał z panem rozmawiać. I słyszę zmęczony głos Herberta, który mówi, że jest gotowy na rozmowę. Przepraszam, ale ja nie jestem gotowy. Nie mam studia, nie przygotowałem pytań. Niezadowolony przełożył wywiad na następny dzień. Dzwonię, włączam taśmę, bo rozmowa nie szła na żywo, a Zbigniew Herbert zaczyna od oświadczenia: skandalem jest, że ktoś, kto zabiega u mnie o wywiad, nie jest do niego przygotowany. Strzał na okładkę! Przepraszam, tłumaczę się, mówię: panie Zbigniewie, tak mi wczoraj wyszło, a on: panie Zbigniewie może pan mówić do człowieka spod budki z piwem. To był przecież człowiek o przedwojennej kindersztubie! Jadę dalej, choć wyraźnie przegrywam. Po godzinie Zbigniew Herbert mówi, że chciałby złożyć jeszcze jedno oświadczenie - odwołujące wcześniejsze. Odetchnąłem.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska