Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mord na "kresowym" prałacie

Gizela Chmielewska
Ks. Wacław Pacewicz, zdjęcie pochodzi z początku XX w.
Ks. Wacław Pacewicz, zdjęcie pochodzi z początku XX w. Repr. "Nasze kościoły" , Dorpat ,1910
Wiosną 1945 r. ks. Wacław Pacewicz znalazł się w kazamatach bydgoskiego UB. Tam widziano go po raz ostatni. "Album" ujawnia nieznaną zbrodnię dokonaną przez funkcjonariuszy Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego na rezydencie fary.

Miał zginąć w marcu 1945

Ks. Wacław Pacewicz odprowadził na miejsce wiecznego spoczynku wiele osób - najpierw w Bobrujsku, potem w międzywojennej Bydgoszczy. Jednak on sam godnej ceremonii pogrzebowej nie miał. Funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa wrzucili jego poćwiartowane zwłoki do Brdy. W USC nie ma nawet aktu zgonu księdza.

W Archiwum Archidiecezjalnym w Gnieźnie znajdują się akta personalne ks. Wacława Pacewicza.
- Teczka księdza jest niezwykle uboga. Oprócz daty urodzenia (1880), roku święceń (1907) oraz jego przebywania w Bydgoszczy jako rezydenta w latach 1926-1938, nie ma zbyt wiele. Miał zaginąć w marcu 1945 roku. W teczce są jakieś bardzo niewyraźne kserokopie innych maszynopisów, zdaje się, że to jakieś zeznania osób trzecich. Zapraszam po ponownym otwarciu Archiwum do zapoznania się z aktami. Daty otwarcia nie znamy - poinformował w e-mailu autorkę ks. Michał Sołomieniuk, dyrektor Archiwum.

Skromna zawartość teczki z aktami wcale nie oznacza, że tylko i wyłącznie do niej sprowadza się źródło informacji o ks. W. Pacewiczu.

"Krwawa niedziela" w Bydgoszczy

Podpora hrabiny Tyszkiewiczowej

Tak "Kurier Bydgoski" z 5 września 1935 r. informował o wygranej ks. Pacewicza
Tak "Kurier Bydgoski" z 5 września 1935 r. informował o wygranej ks. Pacewicza Repr. Kurier Bydgoski z 5 września 1035

Kamienica przy ul. Gdańskiej 129, która od 1925 r. należała do ks. W. Pacewicza

(fot. Fot. Gizela Chmielewska)

W publikacji "Nasze Kościoły", wydanej przez Józefata Żyskara w 1910 r., przetrwały wiadomości o pierwszych krokach kapłańskich ks. Pacewicza, które stawiał on daleko od naszego miasta. Był przecież kapłanem na Kresach Wschodnich, sercem i duszą oddanym tym stronom.

Zaraz po ukończeniu seminarium i wikariatu został proboszczem w Chotajewiczach w powiecie borysowskim, w diecezji mińsko-mohylewskiej. To dzięki swojej niespożytej energii, ale i finansowemu wsparciu ze strony okolicznych ziemian, tzn. hr. Katarzyny Tyszkiewiczowej oraz hr. Marii i Karolowi O'Rourke - mały zrujnowany kościółek przekształcił w zadbaną świątynię.

Pierwsze dni okupacji w Bydgoszczy - łapanki, obławy, egzekucje i wystawianie zakładników na widok publiczny

W 1912 r. ks. Pacewicz został został dziekanem kościoła pw. Niepokalanego Poczęcia NMP w Bobrujsku. To tutaj w czasie wojny polsko-bolszewickiej miał okazję zetknąć się z mieszkańcami naszego regionu - żołnierzami wojsk poznańskich, którzy nad Berezynę przybyli pod wodzą gen. Daniela Konarzewskiego.

Może to właśnie był jeden z powodów, dla którego zdecydował się osiąść jako rezydent w Bydgoszczy, w parafii farnej. Kolejny - to liczna kolonia kresowa, którą tworzyli byli mieszkańcy ziemi kijowskiej, mińskiej, mohylewskiej, witebskiej itd. Został jej duszpasterzem. Stąd bydgoszczanie nazywali go prałatem kresowym.

W bydgoskim Archiwum Państwowym karta z kartoteki mieszkańców Bydgoszczy nie zachowała się, ale dzięki "Księdze Adresowej" z 1926 r. wiadomo, że ksiądz Pacewicz mieszkał we własnej kamienicy przy ul. Gdańskiej 129 (do 1931 r. - nr 71 a). Kupił ją od rzeźnika Jana Sombieckiego.

Córka kapitana Kulwiecia

Dla ludzi z Kresów Wschodnich, którzy po 1920 r. zamieszkali w Bydgoszczy obecność kapłana z "ich stron" była prawdziwym zrządzeniem losu. To jego proszono, aby poświęcił mieszkanie. To ks. Pacewicz odprowadzał swoich kresowych parafian na miejsce wiecznego spoczynku, m.in. Edwarda Woyniłłowicza - prezesa Mińskiego Towarzystwa Rolniczego, a w Bydgoszczy - Związku Polaków z Kresów Wschodnich czy Michała Łempickiego - polityka, przemysłowca i dziennikarza.

W "Księdze Adresowej" na 1925 r. odnotowano, że ksiądz Pacewicz był kierownikiem polskiego żeńskiego gimnazjum, które mieściło się przy ul. Gdańskiej 65 (przed 1931 r. - nr 39). Po przekształceniu tej placówki w 1930 r. w Gimnazjum Żeńskie T.N.S.W. już przy ul. Kujawskiej 4 a następnie w gimnazjum Towarzystwa Szkoły Jednolitej był jej dziekanem. Liczna grupa młodych bydgoszczanek zawdzięczała mu religijną edukację. Po latach jedna z nich, Róża, córka płk Andrzeja Kulwiecia na łamach "Kalendarza Bydgoskiego" (1980 r.) ciepło wspominała swojego nauczyciela w sutannie.

Ksiądz wygrał pół miliona

Tak "Kurier Bydgoski" z 5 września 1935 r. informował o wygranej ks. Pacewicza
(fot. Repr. Kurier Bydgoski z 5 września 1035)

W okresie międzywojennym ks. Pacewicz, który chyba nigdy nie narzekał na stronę materialną swej egzystencji, stał się bohaterem wielkiej sensacji: w pierwszym losowaniu pożyczki inwestycyjnej wygrał pół miliona złotych, o czym donosiły nie tylko lokalne, ale i stołeczne gazety. W "Kurierze Bydgoskim" z 4 września 1935 r. napisano:

"Wygrał tę sumę pewien bydgoski ksiądz, który nie życzy sobie, aby nazwisko jego było podane do wiadomości publicznej. Obawia się bowiem, że nie dałby sobie rady ze swymi "przyjaciółmi", którzy zaoferowaliby mu swe usługi jako "wspólnicy" jego szczęścia."
Następnego dnia gazeta jednak podała nazwisko szczęśliwego "półmilionera". To samo zrobił "Dziennik Bydgoski".

"Mówią na mieście, że ksiądz dziekan Pacewicz zamierza za wszystkie z wygranej pieniądze wybudować w Bydgoszczy gmach gimnazjum".

W 1938 r. ks. Pacewicz został kanonikiem honorowym kościoła św. Marka w Rzymie.
- Słyszałam, że ksiądz spędził w wojnę w Warszawie - mówi Zofia Rozanow z Częstochowy, krewna duchownego. - Po powstaniu warszawskim wrócił do Bydgoszczy. I potem już żadne wiadomości do nas nie dotarły. Może dlatego, że utrzymujący z nim kontakt kuzyn Zygmunt Pacewicz, na podstawie sfabrykowanej afery gospodarczej, co było normą w tamtych czasach, trafił w 1948 roku do więzienia we Wronkach. A gdy wyszedł, wkrótce zmarł.

Sprawa por. Leszka Białego

Henryk Wątroba, jeden z tych funkcjonariuszy bydgoskiego WUBP, który jest wymieniany w zeznaniach K.Kielicha, mówiących o poćwiartowaniu zwłok ks. Pacewicza

fot. Repr. Rok Pierwszy.Powstanie i działalność aparatu bezpieczeństwa publicznego na Pomorzu i Kujawach; Luty - Grudzień 1945, IPN, 2010

11 marca 1945 r. ks. Pacewicz trafił do siedziby Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Bydgoszczy, najpierw do gmachu przy ul. Markwarta, następnie - przy ul. Poniatowskiego. Nigdy stamtąd nie wrócił.

W zasobie Delegatury IPN w [Bydgoszczy](http://kujawsko-pomorskie.regiopedia.pl/wiki/bydgoszcz) nie ma zapisów ewidencyjnych dotyczących osoby księdza. Gdyby nie sprawa, do jakiej w 1957 r. udało się doprowadzić rodzinie Leszka Białego, szefa łączności Okręgu Pomorze AK, zamordowanego w siedzibie UB przy ul. Markwarta, w której kilkakrotnie wymieniane jest nazwisko ks. Pacewicza, wiedzę o tym, co się z nim stało mieliby pewnie tylko jego oprawcy i nieliczni świadkowie tej tragedii.

W aktach z przesłuchań z 1957 roku, prowadzonych przez Prokuraturę Wojewódzką, przechowywanych w zbiorach Delegatury IPN, a dotyczących sprawy Leszka Białego, jeden z pracowników UB Konstanty Kielich zeznał, że do gmachu przy ul. Poniatowskiego na prośbę kolegi przyniósł kilof, potem słyszał odgłosy rąbania. Następnie widział pomieszczenie pełne krwi, a w nim funkcjonariusza Zalewskiego, który je mył:
"Pod koniec marca około godz. 21.00 do 22.00 ćwiartowano jakieś zwłoki. Kilka dni przed tym przyszedł do mnie Szwagierczak i pokazywał mi dość dużą ilość pierścionków i innych kosztowności twierdząc, że wszystko to oddał przy zdawaniu depozytu jakiś ksiądz. Szwagierczak mówił dalej, że ksiądz ten miał również w futrze zaszyte inne kosztowności.(...) Zauważyłem - będąc na dziedzińcu - jak z gmachu wynoszono mocno ociekające krwią worki, w których coś było. Domyślałem się znowu, że są to poćwiartowane zwłoki. Worki te wynosili: Wątroba, Szwagierczak i jeszcze ktoś. Worków tych było zdaje się trzy lub cztery. Były one pełne. Wynosili je na stojącą na dziedzińcu bryczkę, przy której były dwa konie, po czym odjechali. Zdaje się, że Szwagierczak powiedział wówczas, że wiozą to do Brdy, skąd to już nie wypłynie."

K. Kielich zeznał też, że gdy bryczka odjechała, jego szef Bolesław Halewski nakazał mu spalenie ubrań. Dwa miesiące później K. Kielich został oskarżony o przynależność do AK i trafił do wiezienia we Wronkach, gdzie również opowiadał o zabójstwie ks. Pacewicza i o spalonej sutannie.

Z kolei świadek Leon Aldag zeznał, że słyszał, iż księdza zamordowano z polecenia kierownika sekcji śledczej WUBP Bolesława Halewskiego, a chodziło o przejęcie należących do niego kosztowności.
Być może zatrzymanie księdza miało jakiś związek ze sprawą Józefa Lewandowskiego - słynnego "Jura" z grupy dywersyjnej AK "Zagra-lin", która w czasie wojny organizowała zamachy. Był on bydgoszczaninem, zaprzysiężonym do AK w Częstochowie. Jego nazwisko w sprawozdaniu UB z 1945 r. wymieniono wśród aresztowanych "wybitnych działaczy nielegalnych organizacji", obok Leszka Białego i Augustyna Trägera. Według świadka Alojzego Jagodzińskiego - Lewandowski był krewnym ks. Pacewicza i często się o niego dopytywał.

[**- To tak wygląda córka granatowego policjanta - usłyszała Irena Augustyniak od majora UB w 1950 r.

Słowa K. Kielicha o zamordowaniu księdza potwierdzili inni pracownicy UB. Tyle że nie ci, których wymieniano jako sprawców. I tak B. Halewski stwierdził, że księdza nie pamięta. Do niczego się nie przyznaje. A zeznania jego podwładnych, to zemsta z pobudek nacjonalistycznych. Do zbrodni nie przyznali się również Czesław Biegała, Ryszard Szwagierczak, Henryk Wątroba, Franciszek Zalewski. Z kolei Hipolit Duliasz, szef WUBP zeznał:
"Nic nie wiem o tym, jakoby w gmachu przy ul. Poniatowskiego ćwiartowano jakieś zwłoki: wykluczam taką możliwość"
W postanowieniu o umorzeniu śledztwa w sprawie zabójstwa Leszka Białego z 9 VII 1957 r., podpisanym przez podprokuratora Stanisława Leńskiego zaznaczono:
"Co się z ks. Pacewiczem stało, nie ustalono"
W katedrze św. Marcina i Mikołaja, czyli farze nie ma żadnych dokumentów dotyczących ks. Wacława Pacewicza. W Urzędzie Stanu Cywilnego nigdy nie zarejestrowano jego zgonu. Śledztwa prowadzone w 2001 r. oraz 2002 r. przez Komisję Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu i IPN też niczego nowego nie wniosły. Jedno jest pewne: kosztowności, te z depozytu UB trafiły do różnych domów, niekoniecznie w [Bydgoszczy**](http://kujawsko-pomorskie.regiopedia.pl/wiki/bydgoszcz). I może dziś wnuki czy prawnuki patrząc na nie ciepło wspominają swoich bliskich, nie wiedząc, że są one splamione krwią księdza Pacewicza.

Czytaj e-wydanie »

](http://www.pomorska.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20110424/HISTORIA/919473031)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska