Najpierw kilka słów o korzyściach. To m.in. możliwość zaliczenia do kosztów uzyskania przychodów części wydatków związanych m.in. z utrzymaniem mieszkania, telefonu czy samochodu. Na rachunki kupujemy też np. środki czystości i przedmioty, które są nam potrzebne do wykonywania zawodu. Efekt? Płacimy nieco mniejsze podatki. W przypadku pracy na etacie koszty są ustalane w stałej, stosunkowo niskiej wysokości.
Jest też druga strona medalu. Zazwyczaj takie umowy zakazują świadczenia usług innym podmiotom gospodarczym. Trudno więc mówić o swobodnym działaniu, skoro nie można zawierać kontraktów i zarabiać dodatkowych pieniędzy.
Pracodawca jest w wygodnej sytuacji. Wymaga od pracownika - a właściwie współpracownika - tego samego, czego żąda od zatrudnionego na etacie. Często nawet osoba-firma pracuje intensywniej, by potwierdzić, że nie jest gorsza od kolegi po fachu zatrudnionego na podstawie standardowej umowy.
Zasadniczą wadą samozatrudnienia jest utrata bezpieczeństwa pracy oraz świadczeń gwarantowanych Kodeksem pracy. Teoretycznie można sobie pozwolić na normalny urlop. Mało kto się jednak na to decyduje, bo w tym czasie po prostu nie zarabia. Może ewentualnie wyjechać na kilka dni. Nie dostanie też z zakładu pracy pożyczki, bonów czy zapomogi. Większość takich pracowników płaci najniższe stawki ZUS (najniższe, choć to blisko 700 zł) i niewiele z tych pieniędzy trafia na konto ich przyszłych emerytur.
