W piątek bydgoszczanie wreszcie mieli okazję obejrzeć i przekonać się, o czym tak naprawdę traktuje głośny spektakl "Golgota Picnic". Czy Rodrigo Garcia rzeczywiście drwi z Jezusa? Czy jego przedstawienie jest profanacją Boga oraz jego kościoła, jak to dało się słyszeć z megafonów protestujących? No i w końcu, czy - jak to stwierdził kardynał Stanisław Dziwisz - "boleśnie uderza w to, co w chrześcijaństwie jest najświętsze"?
O moralnym upadku
Nic z tych rzeczy. Kto obejrzał piątkową projekcję od początku do końca, ten już wie, że "Golgota" jest przede wszystkim próbą zwrócenia uwagi na upadek współczesnego społeczeństwa. Mówi o pustce duchowej, w jakiej żyje coraz więcej osób, o coraz powszechniejszym nihilizmie, i o kulturze konsumpcyjnej, która jest winna upadkowi wszystkich postaw moralnych, które ludzkość tak pieczołowicie wypracowywała jeszcze od czasów starożytnych.
W spektaklu pojawiają się nawiązania do ikonografii chrześcijańskiej. Jest w nim mowa m.in. o: "Pasji według św. Mateusza" Bacha, o fresku "Opłakiwanie Chrystusa" Giotta, czy obrazie "Podniesienie krzyża" Paula Rubensa. Ba! Wydaje się nawet, że Garcia zderza je z tematem swojego przedstawienia specjalnie. Robi to jednak, żeby podkreślić siłę jego przekazu.
Jeden z aktorów mówi na przykład: "Buduje się i reklamuje te nowe sfuszerowane raje z resztek piekła, porażki i błędu. Przyszło nam mieszkać w budynkach naznaczonych niepokojem, w takiej ilości niepokoju, ile historii mieści się w bibliotecznych archiwach. Korty tenisowe, korty do squasha i baseny, a pod nimi - porażka i ignorancja". Inny przyznaje: "Widziałem siebie na głównym miejscu "Zdjęcia z krzyża" Rogiera van der Weydena, obok kolesiów z narzędziami do cięcia blachy samochodu".
Zobacz także: Projekcja "Golgota Picnic" przerwana. Ktoś rozpylił w teatrze nieprzyjemną substancję [wideo, zdjęcia]
Problemem jest człowiek
Garcia nie atakuje ani Kościoła, ani Boga, ani nawet przez chwilę nie kpi z wartości chrześcijańskich.
Przeciwnie.
Wyraźnie wskazuje na problem, jakim jest choćby fakt, że "Najgorsze, co można zrobić z nadzieją, to umieścić ją między marzeniami, które są niekończącym się tchórzostwem". Problemem jest dla niego współczesny człowiek, który nawet na Golgocie nie zapadłby w zadumę, ale urządziłby sobie na niej piknik.
Paweł Łysak, dyrektor Teatru Polskiego w Bydgoszczy, tuż przed projekcją zwrócił się do widowni, że "Golgota Picnic" nie jest spektaklem, który z własnej woli zaprosiłby na scenę. I trudno nie przyznać mu racji. Z pełną świadomością muszę przyznać, że nie jest to dzieło najwyższych lotów. Porównania Garcii są bowiem zbyt dosłowne. Nie zostawiają miejsca na wyobraźnię, przez co wydają się zwyczajnie nudne.
W jednej scenerii
"Golgota" to przedstawienie zbyt statyczne. Na scenie widzimy kilku aktorów, którzy w jednej scenografii po kolei wygłaszają monologi. Raz wcielają się w upadłego anioła, który nie ma na ziemi już nic do roboty, bo wyręczyli go sami ludzie, albo grają rolę komentatora opisującego współczesnym i niewybrednym językiem dzieje Chrystusa: "Potocznie mówi się o życiu - "z trudem przebijać się przez życie".
Nie widzę, żeby ktokolwiek przebijał się przez coś dobrego, a tym bardziej, żeby ktoś szedł naprzód. Ciągnie się wozy załadowane ciemnością, a wszyscy twierdzą, że ich to nie dotyczy, nie ma, do jasnej cholery, nikogo, kto by przyznał się do tej wycieczki przez życie, podczas której jak bawół ciągnie się ciemność". Ale słowa te padają w kontekście upadku moralnego naszego społeczeństwa, co w końcu jest tematem powszechnie podejmowanym we współczesnej dramaturgii.
Dwie godziny monotonii
Spektakl jest więc raczej płaski, a pod względem artystycznym daleko mu do produkcji, jakie znamy z repertuaru Teatru Polskiego, czy innych czołowych scen w kraju. Trwa ponad dwie godziny i wydaje się zwyczajnie monotonny. Do tego kończy go prawie godzinna fortepianowa prezentacja oratorium "Siedem słów Chrystusa na krzyżu", czyli jednego z najbardziej uduchowionych dzieł Josepha Haydna. Oczywiście - znów dla podkreślenia mocy przekazu - ogrywane jest przez zupełnie nagiego muzyka.
Czytaj e-wydanie »