https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Nasz sąsiad Strach!

Dariusz Knapik dariusz.knapik@pomorska .pl
Gdy tama pęknie, ten most może też runąć. Biurokraci z włocławskiego ratusza uparli się jednak, by właśnie tą drogą mieszkańcy Zawiśla uciekali przed atakiem żywiołu. Tylko czemu aż na drugi koniec miasta?
Gdy tama pęknie, ten most może też runąć. Biurokraci z włocławskiego ratusza uparli się jednak, by właśnie tą drogą mieszkańcy Zawiśla uciekali przed atakiem żywiołu. Tylko czemu aż na drugi koniec miasta? Fot. Wojciech Alabrudziński
Pani Ewa zobaczyła, jak sąsiadka biegnie w piżamie do auta. Jej mąż krzyknął: Uciekajcie! Tama pękła!

Zawiśle to włocławska dzielnica domków i willi, jedyna na prawym brzegu Wisły. Upodobali ją adwokaci, lekarze, biznesmeni. Mieszka tu senator wielu kadencji - Jerzy Kopaczewski, właściciel lokalnej telewizji "Kujawy" Jerzy Pietraszewski, znany artysta plastyk Józef Stolorz. Ale także inni, mniej znani ludzie.

- Przeczytałam kiedyś w gazecie, że włocławska tama grozi katastrofą, a wtedy Zawiśle czeka istny kataklizm. Sądziłam, że to dziennikarska sensacja, bo przecież nie było żadnych planów ewakuacji, komunikatów prezydenta miasta - mówi Iwona Sałacka.

Kazimierz Dąbrowski słyszał o tamie głównie przed wyborami. Wtedy zjeżdżali na Zawiśle kandydaci na posłów i opowiadali, jak to oni ręce sobie urobią, by zapewnić ludziom bezpieczeństwo.
- Kupiłam mój dom pięć lat temu i nawet na myśl mi nie przyszło, że może nam coś zagrażać. Dopiero teraz zaczęłam się na prawdę bać - mówi Zofia Samul Bajraszewska.

Do serca przytul kota
Wydarzenia, które wstrząsnęły mieszkańcami Zawiśla, rozegrały się wieczorem, 17 kwietnia tego roku. Nad miastem szalała burza. O godz. 21.30 w sygnalizację alarmową na zaporze uderzył piorun. Na Zawiślu zahuczały syreny, z głośników dobiegały wezwania do natychmiastowej ewakuacji.
- W naszym domu nie było słychać alarmu, ale zaniepokoiły nas krzyki za oknami. Wybiegłam na ganek, na ulicy pełno ludzi i aut. Sąsiedzi z przeciwka, z walizkami i dziećmi pędzą do samochodu. Za chwilę następni. Krzyczą, że tama pękła. Złapałam tylko torebkę i kazałam wszystkim biec do auta. To był koszmar! Ludzie zostawiali pootwierane domy, zapalone światła, kierowcy ruszali z otwartymi drzwiami - wspomina Katarzyna Świderska.
- Część aut ruszyła na most, zrobił się ogromny korek. Nikt nie skojarzył, że gdyby tama naprawdę pękła, to tego mostu już dawno by nie było - mówi Zofia Bajraszewska.

- Nie myślałam wtedy o pieniądzach, dokumentach, tylko o kocie, że się biedak utopi. Złapałam go i w piżamie wybiegłam przed dom, za mną dzieci, które chwyciły jakieś książki. Nikt nie myślał logicznie. Potem okazało się, że to był fałszywy alarm. Ale tamten strach pozostał do dziś - nie kryje Iwona Sałacka.

Dyżurny nic nie wie
Rodzina Świderskich jechała w sznurze aut na Witoszyn, gdzie jest najwyższy punkt w okolicy. Wkrótce na poboczu stanęło z 50 aut. Ludzie zbili się w grupy, uspokajali dzieci. Dzwonili na policję, do straży miejskiej, ale telefony były zajęte. Jeszcze w samochodzie Iwona Świderska połączyła się z policją, ale dyżurny stwierdził, że nic nie wie.

- Wreszcie komuś udało się dodzwonić do straży miejskiej. Obstąpiliśmy go, ale słyszymy, że dyżurny też nic nie wie. Ten pan tłumaczy mu, że tu, na górce w Witoszynie stoi tłum ludzi i nie wiemy, co robić. Gdy dyżurny usłyszał nazwę Witoszyn, zaraz orzekł, że to już nie jest rejon straży, ale gminy Fabianki - mówi Katarzyna Świderska.

Stali tak godzinę. Na szczęście ktoś miał włączone radio w aucie i usłyszeli komunikat, że alarm był fałszywy i mogą wracać. Na Zawiślu wielu ludzi do dziś pamięta, jak bezradna okazała się miejska straż. Nie każdy miał przecież dostęp do radia, niektórzy pieszo uciekli do lasu. A strażnicy jeździli tylko po osiedlu. Dopiero potem straż pożarna przez megafony ogłaszała odwołanie alarmu.

Żyjemy tu na bombie
- Dziś tak sobie myślę, że o wszystkim przesądziła moja złość. Na władze miasta, na cały ten system, który sprawia, że w razie prawdziwej tragedii jesteśmy zdani na własne siły. I wymyśliłam, że musimy napisać do prezydenta miasta. Rozmawiałam z sąsiadami i zaczęliśmy zbierać podpisy - mówi Katarzyna Świderska.

W maju wpłynęła do prezydenta skarga podpisana przez ponad 300 mieszkańców Zawiśla. Na bezradność straży miejskiej, brak planów ewakuacji, co zaowocowało paniką i chaosem, system alarmowy, który obejmuje tylko część osiedla itd.
Iwona Sałacka zbierała podpisy na swojej ulicy. - Już wtedy razem z Kasią postanowiłyśmy, że nie możemy tak dalej spokojnie siedzieć. Przecież żyjemy tu jak na bombie. Musimy skrzyknąć ludzi i coś zrobić. Ale nie wiedziałyśmy jeszcze, co? - wspomina Sałacka.

Poszły do Jacka Chmielewskiego, wikarego zawiślańskiej parafii. Obiecał pomoc, na początek w postaci ogłoszeń z ambony. Potem dołączył do nich Kazimierz Dąbrowski, Zofia Bajraszewska, Barbara Bielecka i inni.

Na ostatecznej decyzji zaważyła odpowiedź prezydenta Andrzeja Pałuckiego. Jego zdaniem wszystkie zarzuty były bezpodstawne, a miejskie służby stanęły na wysokości zadania. - Potraktowano nas jak grupę oszołomów. Tylko, że pan prezydent siedział wtedy w bezpiecznym miejscu, a my byliśmy na Zawiślu i na własne oczy widzieliśmy, co się tu działo. Potwierdzają to podpisy ponad 300 mieszkańców - mówi Dąbrowski.

Zebrali się w domu Świderskich i uchwalili, że trzeba stworzyć silną organizację, z którą władza będzie się liczyć. Prawniczka z Zawiśla, Ewa Stępień pomogła opracować statut. I tak, pod koniec października sąd zarejestrował stowarzyszenie "Życie nad Wisłą". Założycielami jest 16 mieszkańców Zawiśla.

Chcą wspierać budowę tamy w Nieszawie, bo ich zdaniem to jedyny sposób, by zapewnić bezpieczeństwo włocławskiej zapory. Ale też edukować ludzi, jakie zagrożenia niesie awaria tamy i walczyć o stworzenie skutecznego systemu zabezpieczeń.

Świderska słyszała gdzieś, że w Nieszawie działa społeczny komitet walczący, by zbudować tam kolejną zaporę. Przez internet znalazła kontakt z jego przewodniczącym Stanisławem Murawskim. Mąż Sałackiej zawiózł obie panie do Nieszawy. Spotkały się z burmistrzem Andrzejem Nawrockim, Murawskim i szefem miejskiej rady Romanem Chmielewskim. Zawarli nieformalny pakt o współpracy.

Alarm wyje za cicho
- Mieszkańcy Nieszawy mają świadomość zagrożenia, jakie niesie katastrofa naszej tamy. Tu prawie każdy człowiek, nawet obudzony w nocy, wie co ma robić. Włocławscy urzędnicy powinni tam pojechać po nauki - mówi Katarzyna Świderska, dziś już przewodnicząca stowarzyszenia "Życie nad Wisłą".

Zdaniem jego liderów obecny system działań na wypadek awarii to jedynie biurokratyczna iluzja. A dowodem na to jest owa odpowiedź prezydenta. Stwierdza on m.in. że w razie katastrofy mieszkańcy powinni się ewakuować na ul. Wiśniową. Długo szukali jej na planie miasta. I znaleźli. Na drugim końcu miasta, w Michelinie. Ale najpierw trzeba przejechać przez zagrożony most, potem przez pół Włocławka.
Piętą achillesową jest system alarmowy. Urzędnikom umknął jakoś fakt, że w minionych latach dzielnica znacznie się rozbudowała. System nie obejmuje ul. Klonowej, Poziomkowej, Kasztanowej i wielu innych. Mieszkańcy nie znają tras ewakuacji, nie wiedzą też dokąd uciekać, bo nie pomyślano dotąd, by zorganizować choćby podstawowe szkolenia. To tylko fragment długiej listy spraw, o które chcą walczyć członkowie stowarzyszenia.

Spakowali walizki...
Po wydarzeniach z 17 kwietnia na Zawiślu spadły ceny nieruchomości. Wielu nabywców przestraszyło się, że będą mieszkać na beczce prochu. Z kolei właściciele domów na potęgę zaczęli odwiedzać firmy ubezpieczeniowe. Niektórzy na wszelki wypadek spakowali koce, zapasy konserw i napojów.

- Musimy się nauczyć, jak walczyć z tym strachem - mówi Katarzyna Świderska.- W gazecie parafialnej opublikowaliśmy już list do mieszkańców, wzywający ich by się do nas przyłączyli. Teraz pójdziemy osobiście do każdego domu. Nieszawa nam pomoże, chcemy razem zorganizować tu m.in. spotkanie z parlamentarzystami regionu.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska