Zawiśle to włocławska dzielnica domków i willi, jedyna na prawym brzegu Wisły. Upodobali ją adwokaci, lekarze, biznesmeni. Mieszka tu senator wielu kadencji - Jerzy Kopaczewski, właściciel lokalnej telewizji "Kujawy" Jerzy Pietraszewski, znany artysta plastyk Józef Stolorz. Ale także inni, mniej znani ludzie.
- Przeczytałam kiedyś w gazecie, że włocławska tama grozi katastrofą, a wtedy Zawiśle czeka istny kataklizm. Sądziłam, że to dziennikarska sensacja, bo przecież nie było żadnych planów ewakuacji, komunikatów prezydenta miasta - mówi Iwona Sałacka.
Kazimierz Dąbrowski słyszał o tamie głównie przed wyborami. Wtedy zjeżdżali na Zawiśle kandydaci na posłów i opowiadali, jak to oni ręce sobie urobią, by zapewnić ludziom bezpieczeństwo.
- Kupiłam mój dom pięć lat temu i nawet na myśl mi nie przyszło, że może nam coś zagrażać. Dopiero teraz zaczęłam się na prawdę bać - mówi Zofia Samul Bajraszewska.
Do serca przytul kota
Wydarzenia, które wstrząsnęły mieszkańcami Zawiśla, rozegrały się wieczorem, 17 kwietnia tego roku. Nad miastem szalała burza. O godz. 21.30 w sygnalizację alarmową na zaporze uderzył piorun. Na Zawiślu zahuczały syreny, z głośników dobiegały wezwania do natychmiastowej ewakuacji.
- W naszym domu nie było słychać alarmu, ale zaniepokoiły nas krzyki za oknami. Wybiegłam na ganek, na ulicy pełno ludzi i aut. Sąsiedzi z przeciwka, z walizkami i dziećmi pędzą do samochodu. Za chwilę następni. Krzyczą, że tama pękła. Złapałam tylko torebkę i kazałam wszystkim biec do auta. To był koszmar! Ludzie zostawiali pootwierane domy, zapalone światła, kierowcy ruszali z otwartymi drzwiami - wspomina Katarzyna Świderska.
- Część aut ruszyła na most, zrobił się ogromny korek. Nikt nie skojarzył, że gdyby tama naprawdę pękła, to tego mostu już dawno by nie było - mówi Zofia Bajraszewska.
- Nie myślałam wtedy o pieniądzach, dokumentach, tylko o kocie, że się biedak utopi. Złapałam go i w piżamie wybiegłam przed dom, za mną dzieci, które chwyciły jakieś książki. Nikt nie myślał logicznie. Potem okazało się, że to był fałszywy alarm. Ale tamten strach pozostał do dziś - nie kryje Iwona Sałacka.
Dyżurny nic nie wie
Rodzina Świderskich jechała w sznurze aut na Witoszyn, gdzie jest najwyższy punkt w okolicy. Wkrótce na poboczu stanęło z 50 aut. Ludzie zbili się w grupy, uspokajali dzieci. Dzwonili na policję, do straży miejskiej, ale telefony były zajęte. Jeszcze w samochodzie Iwona Świderska połączyła się z policją, ale dyżurny stwierdził, że nic nie wie.
- Wreszcie komuś udało się dodzwonić do straży miejskiej. Obstąpiliśmy go, ale słyszymy, że dyżurny też nic nie wie. Ten pan tłumaczy mu, że tu, na górce w Witoszynie stoi tłum ludzi i nie wiemy, co robić. Gdy dyżurny usłyszał nazwę Witoszyn, zaraz orzekł, że to już nie jest rejon straży, ale gminy Fabianki - mówi Katarzyna Świderska.
Stali tak godzinę. Na szczęście ktoś miał włączone radio w aucie i usłyszeli komunikat, że alarm był fałszywy i mogą wracać. Na Zawiślu wielu ludzi do dziś pamięta, jak bezradna okazała się miejska straż. Nie każdy miał przecież dostęp do radia, niektórzy pieszo uciekli do lasu. A strażnicy jeździli tylko po osiedlu. Dopiero potem straż pożarna przez megafony ogłaszała odwołanie alarmu.
Żyjemy tu na bombie
- Dziś tak sobie myślę, że o wszystkim przesądziła moja złość. Na władze miasta, na cały ten system, który sprawia, że w razie prawdziwej tragedii jesteśmy zdani na własne siły. I wymyśliłam, że musimy napisać do prezydenta miasta. Rozmawiałam z sąsiadami i zaczęliśmy zbierać podpisy - mówi Katarzyna Świderska.
W maju wpłynęła do prezydenta skarga podpisana przez ponad 300 mieszkańców Zawiśla. Na bezradność straży miejskiej, brak planów ewakuacji, co zaowocowało paniką i chaosem, system alarmowy, który obejmuje tylko część osiedla itd.
Iwona Sałacka zbierała podpisy na swojej ulicy. - Już wtedy razem z Kasią postanowiłyśmy, że nie możemy tak dalej spokojnie siedzieć. Przecież żyjemy tu jak na bombie. Musimy skrzyknąć ludzi i coś zrobić. Ale nie wiedziałyśmy jeszcze, co? - wspomina Sałacka.
Poszły do Jacka Chmielewskiego, wikarego zawiślańskiej parafii. Obiecał pomoc, na początek w postaci ogłoszeń z ambony. Potem dołączył do nich Kazimierz Dąbrowski, Zofia Bajraszewska, Barbara Bielecka i inni.
Na ostatecznej decyzji zaważyła odpowiedź prezydenta Andrzeja Pałuckiego. Jego zdaniem wszystkie zarzuty były bezpodstawne, a miejskie służby stanęły na wysokości zadania. - Potraktowano nas jak grupę oszołomów. Tylko, że pan prezydent siedział wtedy w bezpiecznym miejscu, a my byliśmy na Zawiślu i na własne oczy widzieliśmy, co się tu działo. Potwierdzają to podpisy ponad 300 mieszkańców - mówi Dąbrowski.
Zebrali się w domu Świderskich i uchwalili, że trzeba stworzyć silną organizację, z którą władza będzie się liczyć. Prawniczka z Zawiśla, Ewa Stępień pomogła opracować statut. I tak, pod koniec października sąd zarejestrował stowarzyszenie "Życie nad Wisłą". Założycielami jest 16 mieszkańców Zawiśla.
Chcą wspierać budowę tamy w Nieszawie, bo ich zdaniem to jedyny sposób, by zapewnić bezpieczeństwo włocławskiej zapory. Ale też edukować ludzi, jakie zagrożenia niesie awaria tamy i walczyć o stworzenie skutecznego systemu zabezpieczeń.
Świderska słyszała gdzieś, że w Nieszawie działa społeczny komitet walczący, by zbudować tam kolejną zaporę. Przez internet znalazła kontakt z jego przewodniczącym Stanisławem Murawskim. Mąż Sałackiej zawiózł obie panie do Nieszawy. Spotkały się z burmistrzem Andrzejem Nawrockim, Murawskim i szefem miejskiej rady Romanem Chmielewskim. Zawarli nieformalny pakt o współpracy.
Alarm wyje za cicho
- Mieszkańcy Nieszawy mają świadomość zagrożenia, jakie niesie katastrofa naszej tamy. Tu prawie każdy człowiek, nawet obudzony w nocy, wie co ma robić. Włocławscy urzędnicy powinni tam pojechać po nauki - mówi Katarzyna Świderska, dziś już przewodnicząca stowarzyszenia "Życie nad Wisłą".
Zdaniem jego liderów obecny system działań na wypadek awarii to jedynie biurokratyczna iluzja. A dowodem na to jest owa odpowiedź prezydenta. Stwierdza on m.in. że w razie katastrofy mieszkańcy powinni się ewakuować na ul. Wiśniową. Długo szukali jej na planie miasta. I znaleźli. Na drugim końcu miasta, w Michelinie. Ale najpierw trzeba przejechać przez zagrożony most, potem przez pół Włocławka.
Piętą achillesową jest system alarmowy. Urzędnikom umknął jakoś fakt, że w minionych latach dzielnica znacznie się rozbudowała. System nie obejmuje ul. Klonowej, Poziomkowej, Kasztanowej i wielu innych. Mieszkańcy nie znają tras ewakuacji, nie wiedzą też dokąd uciekać, bo nie pomyślano dotąd, by zorganizować choćby podstawowe szkolenia. To tylko fragment długiej listy spraw, o które chcą walczyć członkowie stowarzyszenia.
Spakowali walizki...
Po wydarzeniach z 17 kwietnia na Zawiślu spadły ceny nieruchomości. Wielu nabywców przestraszyło się, że będą mieszkać na beczce prochu. Z kolei właściciele domów na potęgę zaczęli odwiedzać firmy ubezpieczeniowe. Niektórzy na wszelki wypadek spakowali koce, zapasy konserw i napojów.
- Musimy się nauczyć, jak walczyć z tym strachem - mówi Katarzyna Świderska.- W gazecie parafialnej opublikowaliśmy już list do mieszkańców, wzywający ich by się do nas przyłączyli. Teraz pójdziemy osobiście do każdego domu. Nieszawa nam pomoże, chcemy razem zorganizować tu m.in. spotkanie z parlamentarzystami regionu.