Oznajmił mianowicie, że wolnych mediów w Polsce nie ma. Ta konstatacja wynika w sposób logiczny z licznych wcześniejszych oświadczeń, że sprawujący obecnie władzę, czyli Prawo i Sprawiedliwość są wściekle atakowani. "Wściekle" to w ogóle ulubione słowo części działaczy PiS, zwłaszcza tych, którzy dostępują przywileju publicznych wystąpień, bo - jak słychać - jest to przywilej partyjnie mocno reglamentowany. Słysząc o owych "wściekłych" atakach zapewne w zdumienie wpaść mogą Leszek Miller czy Włodzimierz Cimoszewicz, z którymi media obchodziły się zdecydowanie ostrzej, tak ostro, a w przypadku Cimoszewicza na dodatek niezasłużenie, że obecne ataki na PiS wydawać się mogą po prostu sielanką.
Czasy się jednak zmieniły i to co do niedawna w opinii PiS było jedynie słuszną krytyką, dziś jest wściekłym atakiem, brakiem obiektywizmu i dowodem zależności mediów od jakiegoś układu. Nie wiadomo, czy tego, który tworzy słynny już choć ciągle nie obnażony przestępczy czworokąt (biznes, polityka, służby specjalne, gangsterzy) czy też zupełnie innego. A może zamiast czworokąta mamy już pięciokąt i do stolika, który trzeba przewrócić dosadzono media?
Ocenę stanu mediów dokonaną przez Kaczyńskiego można byłoby uznać za dziwaczną, podyktowaną osobistymi urazami lub za wynikającą z nieznajomości działania rynku medialnego, gdyby jej autor nie był obecnie tak ważnym politykiem i gdyby nie była ona jednym z elementów całego ciągu wypowiedzi na temat mediów. A także konkretnych działań, by przypomnieć błyskawiczne rozjechanie nową ustawą KRRiT i ustanowienie następnej, która miała być niepartyjna i wybitnie fachowa, a jest partyjna, zaś o jej fachowości nic jeszcze nie wiadomo. Otóż jeśli najważniejszy polityk w Polsce uważa, że nie ma wolnych mediów, zdarzają się natomiast uciskani porządni dziennikarze, których trzeba ustawowo wziąć w obronę, to możemy domyślać się, że ów polityk na słowach nie poprzestanie i zacznie je wcielać w czyn. To zaś oznacza, że będzie chciał ustanowić kontrolę i jest już pomysł instytutu (oczywiście narodowego) monitorowania mediów, który ma orzekać kto lewicowy, kto prawicowy, być może prześwietlać dziennikarskie życiorysy, takie w każdym razie są niejasne zapowiedzi. Jest pomysł, by nie można było zwolnić z pracy kogoś kto ma inne poglądy niż kierownictwo redakcji. Tymczasem na całym świecie tak się na ogół dzieje, że w poszczególnych redakcjach pracują ludzie o poglądach mniej więcej podobnych, choć zawsze reprezentujących szerokie spektrum i trudno sobie wyobrazić, by do "Trybuny" przychodzili do pracy dziennikarze z "Gazety Polskiej". Nie bardzo więc wiadomo, jaki mechanizm i w jaki sposób Jarosław Kaczyński chce naprawiać. I nie bardzo też wiadomo, po co rusza na wojnę z mediami, dzięki którym uzyskał władzę, a jego brat został prezydentem. Przecież bez mediów tropiących afery, dobijających SLD, PiS by wyborów nie wygrał. To one stworzyły klimat sprzyjający zwycięstwu prawicy. A że teraz krytykują? Takie ich prawo. Media nie mają być prorządowe czy antyrządowe. Mają krytycznie patrzeć na ręce każdej władzy. I z natury są wobec każdej władzy opozycyjne. Miodowy miesiąc dla PiS, kiedy każdą sensacją z komisji śledczych dobijano poprzednią władzę, skończył się. Teraz ktoś inny znalazł się na cenzurowanym. I to jest w demokracji normalne. Wypada, by zauważył to wreszcie także najważniejszy dziś polski polityk.
Natura rzeczy
Janina Paradowska
Autorka jest publicystką tygodnika "Polityka"
Jarosław Kaczyński ruszył do boju na wszystkich frontach. Po słynnym wystąpieniu sejmowym, w którym zbeształ - najdelikatniej rzecz ujmując - wszystkich, którzy sprawowali dotychczas władzę i bezlitośnie sponiewierał niektórych przedstawicieli tak zwanej łże-elity, wziął się do oceny mediów.