https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Nic się nie stało

Jan Raszeja

     Na temat udziału polskiej drużyny w mundialu koreańsko-japońskim wypowiedzieli się już publicznie: prezydent, premier, co drugi minister, Żurowski (notorycznie, ale on jest uzależniony), Deptuła (dwa razy), 1 238 723 obywateli przepytanych na ulicach, w tramwajach, na plażach oraz telefonicznie, wszyscy żyjący wybitni pisarze, filmowcy oraz rzeźbiarze, trochę kobiet, aktorzy z "Klanu".
     A ja nic. Milczenie, cisza, mogiła ciemna. Jakbym nie był stąd, tylko stamtąd, jakbym nie miał paszportu z orłem i dowodu osobistego wydanego przez Komendanta Miejskiego Milicji Obywatelskiej w Bydgoszczy, jesienią 1970 roku.
     Jakby mnie nie bolało to lanie.
     W rzeczy samej, nie boli.
     Przyznam się, teraz już mogę: nie mam w domu biało-czerwonego szalika ani czapy czy rogów w barwach narodowych, ani trąbki do trąbienia na piłkarzy, ani niczego innego czym odróżnia się kibic od obywatela drugiej kategorii. Pewnie dzięki temu przeżyłem bez kłopotu i stresu obydwie klęski, a sławna wiktoria nad Stanami zrobiła na mnie takie samo wrażenie jak wygrana pod Płowcami.
     Ja, skromny futbolowy dyletant, nie mający (inaczej niż większość moich współobywateli) własnego zdania na temat roli pomocy i prawoskrzydłowej obrony, wiedziałem co się stanie na długo przedtem nim nasze orły wylądowały w Korei. I to - naprawdę - nie był żaden szczególny wyczyn intelektualny, tylko niewyszukany proces myślowy: jak się idzie na wojnę, to do zwycięstwa nie wystarczą mundury, armaty i czołgi - trzeba jeszcze umieć strzelać. Jak się jedzie na mistrzostwa piłki nożnej, to do wygranej nie wystarczą czerwone gacie, białe koszulki i pewność siebie, bo też trzeba umieć strzelać.
     Kto oglądał, co nasza reprezentacja porabiała przed mundialem (a ja jednak, od czasu do czasu, włączałem telewizor), ten nie powinien być ani rozczarowany, ani zawiedziony, tylko - przygotowany. Ja byłem.
     Tak jak byłem rozśmieszony do łez tym całym głupim, wielkomocarstwowo-komercyjnym zadęciem: piłkarska odprawa u Kwaśniewskiego, milion komentarzy w stylu "zobaczycie, zrobimy niespodziankę", karty do gry z Hajto i spółką, barszcz z całą ekipą, Engel reklamujący garnitury, wydający książkę, orły stroszące pióra, przyjeżdżające, pakujące się, wyjeżdżające, Oli reklamujący paluszki, Dudek krakersy (albo odwrotnie), wszyscy reklamujący siebie, chór naiwnych: "Polska gola, Coca-cola!"
     "Nic się nie stało!"
     Pewnie, że nic. Gdyby poszło nam lepiej, może na krótko poprawiłoby się nam narodowe samopoczucie i zapomnielibyśmy - też na niedługo - o szarym życiu. Poczulibyśmy się ważniejsi. Jak Senegal, albo co jeszcze. Orłom pozawieszano by krzyże na szyjach i napompowano ich dolarowe konta. Tyle.
     Przeżyliśmy już niejedno lanie, to - koreańskie - jest naprawdę najmniej z nich istotne i najmniejsze konsekwencje przyniesie. Podejrzewam zresztą, że mało kto wyciągnie z niego wniosek, że lepiej jest mierzyć zamiar podług sił, a nie siły na zamiary. I że zawsze musimy najpierw dostać w d..., aby znaleźć swoje miejsce w szyku.
     Tyle już razy tak było, tyle razy jeszcze będzie.
     Przeczytałem to co już napisałem i jednak muszę jeszcze coś dodać: a jednak szkoda, że nam się nie udało.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska