Problemy Pedersena rozpoczęły się jeszcze w lipcu. Duńczyk nie mógł pogodzić się z decyzją sędziego podczas meczu ligowego w Holsted i próbował wedrzeć się na wieżyczkę. Do ewentualnych rękoczynów nie doszło, jednak żużlowiec wykrzykiwał do arbitra, co sądzi o wykluczeniu. Po takim incydencie włodarze duńskiej federacji nie mieli zamiaru być pobłażliwi nawet dla zawodnika tej klasy, co wielokrotny mistrz świata. Pedersen, od lat znany nie tylko z sukcesów, ale i z impulsywnych reakcji na niepowodzenia, został zawieszony w prawach zawodnika na pół roku.
Warto przeczytać
Taka decyzja oznaczała brak możliwości startów nie tylko w duńskiej lidze, ale i we wszelkich innych zawodach, w tym w polskiej lidze. Pedersen nie chciał jednak odpuszczać i złożył odwołanie. W trakcie jego rozpatrywana znów mógł jeździć i - ku uldze grudziądzkich kibiców - mógł również występować w barwach GKM-u w meczach PGE Ekstraligi.
W środę okazało się, że odwołanie Duńczyka od pierwotnej kary przyniosło niewielki skutek - zawieszenie w prawach zawodnika znów obowiązuje i potrwa nie sześć, a cztery miesiące. W praktyce najistotniejszy jest tu fakt, że Pedersen straci możliwości jazdy w najbliższych tygodniach, które pozostały do zakończenia tegorocznego sezonu. Werdykt duńskiej federacji jest prawomocny, w związku z czym o ile za pierwszym razem Duńczyk zdołał jeszcze odzyskać prawo startów, o tyle tym razem wszystko wskazuje na to, że będzie musiał pogodzić się z zawieszeniem.
Z punktu widzenia kibiców GKM-u Grudziądz, polskiego klubu Pedersena, trudno o gorszy termin na ukaranie zawodnika. Do zakończenia PGE Ekstraligi pozostała zaledwie jedna kolejka, w której w grudziądzanie pojadą o być albo nie być w ligowej elicie. Jakakolwiek wygrana na własnym torze z Włókniarzem Częstochowa (mecz zaplanowany jest na 22 sierpnia), choćby jednopunktowa, gwarantuje GKM-owi utrzymanie pod warunkiem, że Falubaz Zielona Góra nie sprawi sensacji we Wrocławiu. Problem jednak w tym, że bez Pedersena szanse na realizację tego celu znacząco maleją.
