Żyli w nieformalnym związku. Na kocią łapę. Młodzi ludzie. Z dwójką małych dzieci. Nie dogadywali się jednak, od dłuższego czasu psuło się między nimi. Powodem kłótni była postawa mężczyzny. Wojciech, długo można by wyliczać, zażywał dopalacze, miał lekkomyślne podejście do życia, unikał pracy i nie łożył na utrzymanie dzieci. Stosował też przemoc fizyczną. Ewa wielokrotnie starała się rozstać z partnerem. Do rozstania doszło w styczniu 2017 r., kiedy to Wojciech wyprowadził się. Jak zauważają w prokuraturze, mężczyzna nie potrafił i nie chciał się z tym pogodzić.
Za przyzwoleniem Ewy wracał do domu, po czasie znów go opuszczał. W marcu lub kwietniu, dwukrotnie zmusił przemocą 23-latkę do obcowania płciowego. Odbył z nią stosunki, pomimo jej obrony, przytrzymując jej ręce.
Szantażował, groził
Dziewczyna wówczas nikomu o tym nie powiedziała. Ostatecznie kazała wyprowadzić się Wojciechowi na początku maja. Ten jednak nachodził byłą partnerkę, wystawał pod jej domem, miejscem pracy, pisał do niej liczne wiadomości tekstowe.
Wielokrotnie wydzwaniał. Nie mógł się pogodzić z rozstaniem. To było nękanie. Z jednej strony prosił, by ponownie byli razem, z drugiej strony jednocześnie szantażował. Mówił, że się zabije, jeżeli nie będą razem. By uwiarygodnić groźby, wysyłał listy pożegnalne.
Czytaj także: Niecodzienne zachowanie psa, który doprowadził do kolizji pod Dąbrową
Ewa oczywiście nie chciała się już zgodzić na wspólne życie. Była świadoma, co może ją spotkać. Nie chciała żyć z człowiekiem, co do którego zachowania nie miała żadnych wątpliwości. Wiedziała, że nie jest w stanie wpłynąć na niego, bo Wojciech wcale nie chce się zmienić. Dalej ich wspólne życie byłoby podobne - z kłótniami, wyzwiskami, biciem i niewywiązywaniem się z płatności.
Ewa prosiła byłego partnera o spokój. Nie skutkowało. Nie do uwierzenia, to był dopiero początek koszmaru młodej kobiety. Około tydzień przed napaścią, Wojciech wysłał list pożegnalny, a 4 maja zdjęcie sznura, twierdząc, że popełni samobójstwo. Pokrzywdzona zeznała śledczym, że już wówczas „była kłębkiem nerwów”.
Wtedy wezwała na interwencję policję. 14 maja Ewa poszła do swojej pracy. Tam czekał były partner. Żeby zbyć natręta, Ewa obiecała mu rozmowę po pracy. Gdy z niej wyszła, ten, niestety, już na nią czekał. Chciała wracać do domu często uczęszczaną drogą. Usłyszała jednak, by poszli raczej w drugą stronę, tak, by nikt nie przeszkadzał im w rozmowie.
Wyciągnął nóż
W pewnym momencie Wojciech wyciągnął nóż i przystawił go do szyi Ewy. Grożąc jej pozbawieniem życia, kazał jej być cicho, iść dalej, w kierunku drogi biegnącej wśród łąki. Osaczona, bojąc się, spełniała jego polecenia. Gdy byli już sami, rzucił ją na ziemię. Odłożył nóż, usiadł na Ewie i zaczął ją rozbierać. Ewa, oczywiście, broniła się, wyrywała, ale miała zatykane usta, była przytrzymywana i duszona. Udało się jej wyrwać i zaczęła uciekać. Niestety, agresor ją dogonił. Wyciągnął z plecaka taśmę klejącą i chciał związać jej ręce i nogi. Ewa dalej walczyła, wyrwała taśmę i rzuciła ją w krzaki. Już wiedziała, że się nie obroni. Duszenie, płacz. Przemoc. Prokurator w akcie oskarżenia podaje w celach dowodowych szczegóły zajścia, my je pominiemy. Postawiono zarzuty z art. 197 par. 1 kodeksu karnego. Za gwałt Wojciechowi grozi od 2 do 12 lat więzienia.
Już po wszystkim Wojciech ponownie wziął nóż. - Kobieta bała się śmierci, myślała o dzieciach - czytamy w akcie oskarżenia. - Prosiła, by nic jej nie zrobił. Mężczyzna wyrażał obawy, że powiadomi ona policję. Obiecywała, że tego nie uczyni. Myślała tylko o tym, by się uwolnić. Na prośbę mężczyzny dała mu papierosa. Gdy palili, prosiła, by ją puścił. Mężczyzna wtedy powiedział, że nie chciał jej zabić i wyrzucił nóż w krzaki. Szedł z kobietą aż pod jej dom. Ewa opowiedziała mamie, co się stało. Zebrane przez policję dowody są bezsprzeczne, mundurowi właściwie podeszli do zgłoszenia. Ale Wojciech się nie przyznaje.
Imiona zmieniliśmy. Celowo nie podajemy też miasta.
Najdroższe mieszkania na sprzedaż w regionie [zdjęcia]
Czy ofiary gwałtów mogą liczyć na sprawiedliwość?/DDTVN