W powiecie golubsko-dobrzyńskim i rypińskim do wypadków śmiertelnych na terenie zakładów pracy dochodzi rzadko. - Na szczęście, odpukać - mówi Lesław Oleśkowski, który w Golubiu-Dobrzyniu prowadzi Biuro d/s Osobowych i BHP. Ale pan Lesław, który ma pod opieką kilkadziesiąt zakładów pracy na obszarze paru województw, w tym kujawsko-pomorskiego, twierdzi, że tego typu wypadkami zajmuje się średnio raz w tygodniu. Najczęściej zdarzają się one w dwóch branżach - drzewnej i w budownictwie. Wbrew pozorom za dość bezpieczną uznaje chemię i paliwa.
Najczęstsze problemy pracowników, z którymi specjalista się styka, to kłopoty z niewypłacalnością pracodawcy,
praca "na czarno",
czy brak zapłaty za nadgodziny. - Ale również brak różnego rodzaju szkoleń - mówi pan Lesław i z zawodową ciekawością pyta, czy posiadam odpowiednie szkolenia BHP.
Czym różni się jego zajęcie od pracy inspektora pracy?
- Ja pełnię jedynie funkcję doradczą. Nie mogę karać, tak, jak czyni to inspektor pracy. Ale mam obowiązek informowania Państwowej Inspekcji Pracy o zaobserwowanych nieprawidłowościach - odpowiada.
Jednak jego rady często trafiają jak
grochem o ścianę.
Reguły nie ma. Zasady BHP łamią i duże zakłady, i małe. Wszystko zależy od pieniędzy. - Kiedyś z kolegą obliczyłem, że utrzymanie jednego pracownika z najniższą krajową (824 zł), średnio kosztuje pracodawcę miesięcznie 2600 - 2700 zł - mówi.
Czasami więc trudno się dziwić, że pracodawcy wymigują się z podpisywania umów o pracę i jak ognia boją się wszelkich kontroli.
- Czy zdarzyło się panu kiedykolwiek odwiedzić zakład, w którym wszystko było w idealnym porządku?
- Niestety - uśmiecha się Lesław Oleśkiewicz.
Biznes
