Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie mam ochoty nic naprawiać

Adam Willma
O samobójstwie Mirosława Szrajera trzeba mówić głośno. I ostrzegać tych, którzy nie dopuszczają myśli, że każdy banknot ma dwie strony.

     Do domku letniskowego, w którym zaplanował pożegnać się z życiem dojechał swoim porsche. To auto wypatrzył w filmie. Niedługo później porsche dołączył do kolekcji kilkunastu jego aut.
     Wszystko sypie się łatwiej, niż kwiaty
     
To był akt kompletnego zatracenia. Firma się sypała, układy biznesowe legły w gruzach, nie było szansy na poradzenie sobie z długami, ale Szrajer nie potrafił odmówić sobie samochodu za kilkaset tysięcy. Gwoli sprawiedliwości: nie potrafił też odmawiać innym. Miał pieniądze, ale potrafił się nimi dzielić. Przede wszystkim z żużlowcami, do których miał słabość. Sponsorował zarówno głośne nazwiska - Tomasza Bajerskiego, Piotra Protasiewicza, Roberta Sawinę, jak i mało znanych młodych sportowców.
     - Kupił mi silnik, wcześniej gaźnik, inni młodsi koledzy też zawsze mogli na niego liczyć - wspomina 19-letni Adrian Miedziński, żużlowiec Apatora.
     Dzień przed śmiercią Szrajer wysłał maila do Miedzińskiego. "Pamiętasz? Listopad, nasza ostatnia rozmowa, pamiętasz. Takie słowa nie są po to, by budować. Wszystko sypie się łatwiej niż uschnięte kwiaty. Na ulicy na mnie patrzysz, ale ja już nie chcę patrzeć. Dzwonisz, chcesz spotkania. Ja nie pójdę, bo rozmawiać nie ma szans. Nie mam już ochoty nic naprawiać (...)"
     - To był fragment hip-hopowej piosenki. Na końcu dopisał od siebie tylko "END OF ALL" - mówi Miedziński.
     Niewielki kondukt pogrzebowy Szrajera składał się głównie z przedstawicieli klubów sportowych. Na pieniądze z Biura Doradztwa Real SA - oprócz żużlowców - liczyć mogli m.in. tenisiści, rally-crossowcy, koszykarki, hokeiści, pływacy...
     - Istne szaleństwo. W ostatnich latach Mirek sponsorował z taką łatwością, że nie miało to już nic wspólnego z rachunkiem ekonomicznym - mówi jeden z byłych współpracowników Szrajera - To był łabędzi śpiew.
     Przebijam każdą kwotę
     
Czy sponsoring był dla niego aktem dobrej woli? A może tylko sprytnym chwytem reklamowym? Zapewne i jednym, i drugim. Pomiędzy dużych rynkowych graczy na rynku nieruchomości wszedł z impetem, właśnie jako dobroczyńca. Kilka lat temu wylicytował serduszko i złotą kartę za łączną kwotę 370 tysięcy złotych. Kwota ogromna, ale - jak obliczyli specjaliści od marketingu - dało mu to kilkadziesiąt minut na wizji telewizyjnej Dwójki. Gdyby chciał kupić ten czas, musiałby zapłacić trzy razy więcej.
     Mariusz Sidorkiewicz, dziennikarz toruńskiego Radia GRA: - Brał udział w każdej dobroczynnej licytacji. Potrafił zadzwonić i zadeklarować, że przebija każdą kwotę. Kiedy już startował w licytacjach, nie brał pod uwagę przegranej.
     W świadomości przeciętnych torunian zaistniał przede wszystkim jako sponsor radiowych i telewizyjnych relacji z żużla. Elity zapamiętają mu raczej sponsorowanie klubu tenisowego oraz inwestycje w rally cross (w którym gustował m.in. były wiceprezydent miasta). Sponsorem niemal zawsze były firmy należące do Szrajera, a nie on sam. Unikał obecności w mediach. Dokładnie wiedział natomiast, gdzie jego obecność jest niezbędna.
     - Ten facet miał niebywały dar do robienia interesów. Być może za sprawą perfekcyjnego dostosowywania się do rozmówców - mówi K., dobry znajomy szefa Realu. - W rozmowie z nowobogackim był nowobogackim, w rozmowie z inteligentem stawał się inteligentem. Na spotkaniu z żużlowcami potrafił mówić ich językiem, a godzinę później, na obiedzie biznesowym z urzędnikami, był błyskotliwy i elegancki. Tę niezwykłą osobowość odziedziczył po ojcu.
     Podróż bez bagażu
     
Nieżyjący już ojciec Szrajera był duchownym greckokatolickim. Mirosław urodził się 38 lat temu w Iławie, część dzieciństwa spędził w Wałbrzychu, gdzie trenował w klubie piłkarskim "Górnik". W czasach licealnych mieszkał już w Toruniu, gdzie ukończył "czwórkę", jedno z najlepszych liceów w mieście. Uchodził za chłopaka ze smykałką do interesów. Na parkingu przed szkołą parkował swojego poloneza obok samochodu dyrektora.
     Próbował działalności na własną rękę, ale szlify w obrocie nieruchomościami zdobył dopiero we wrocławskiej firmie TGG, w której pracował razem z Janem Mrozowskim (obecnie w JBM Investim, firmie wyspecjalizowanej w budowie stacji benzynowych). - Szybko się uczył, był niebywale pracowity - wspomina Mrozowski. - Sądzę, że doskwierał mu brak wyższego wykształcenia. Inaczej wchodzi się w biznes po liceum, a inaczej po pięciu latach studiów, to zasadnicza różnica w psychicznej dojrzałości. Z drugiej strony brak tego bagażu był w jakimś sensie jego atutem. Nie wiem, czy rozpoczynając 5 lat później, obarczony większą wyobraźnią, byłby w stanie zrobić tak spektakularną karierę.
     Brak wyższego wykształcenia musiał jednak Szrajer odczuwać dotkliwie. Niektórzy zapamiętali, że chwalił się dwoma fakultetatmi.
     Zdaniem Mrozowskiego Szrajer zaczął działać na własną rękę w nieruchomościach w najlepszym z możliwych momentów. - Druga połowa lat 90. była dla tego rynku kluczowa. Pojawiły się inwestycje w stacje benzynowe i w sieci handlowe, które odkryły Polskę jako dobry rynek. Na pierwszy rzut poszły duże miasta, później również mniejsze. Większość dużych inwestorów poszukiwała miejscowych firm, które pomagałyby załatwiać formalności. W tę sytuację Mirek doskonale się wstrzelił.
     Spekulant
     
Zaczął od stacji benzynowych. Załatwiał działki i formalności m.in. dla Statoila, Arala i Shella.
     W sprawie pośrednictwa w sprzedaży stacji benzynowej Szrajer przyszedł m.in. też do Mieczysława Raczkiera, swego czasu jednego z najbardziej majętnych biznesmenów w Toruniu: - Sprawiał bardzo dobre wrażenie - młody, dynamiczny, rzutki. Wówczas nie przyjąłem propozycji, ale skorzystałem z jego usług przy załatwianiu formalności związanych z terenem po Tormięsie. Real był już wówczas znany na rynku.
     Tym, który towarzyszył Szrajerowi w pierwszej rozmowie z Raczkierem był Krzysztof Żebrowski: - Próbowaliśmy robić interesy, ale w końcu nasze drogi się rozeszły. Głównie z powodu różnic charakterów. Mirek był dla mnie zbyt szybki, miał naturę spekulanta, a ja właściciela. On chciał kupować nieruchomości tylko po to, żeby je szybko sprzedać z zyskiem, lubił ryzyko. Mnie odpowiadała raczej rola administratora, nie chciałem stracić tego, co już posiadałem, więc wycofałem się ze spółki.
     Interesem, który napędził Realowi klientów, była budowa hipermarketu Geant. To Real wziął na siebie uzyskanie pozwoleń. I otrzymał je w zdumiewająco błyskawicznym tempie.
     Po tej inwestycji hasło "Real" pojawiało się w kontekście wielu dużych inwestycji w mieście: dwóch marketów Lidla, budowy multikina przy ul. Sobieskiego (projekt nie został zrealizowany), wielkiego centrum handlowego Copernicus przy ul. Żółkiewskiego, a także dworca autobusowego.
     Po Toruniu Szrajer zaczął rozglądać się i ubijać interesy w Inowrocławiu, Ełku i Iławie. Interesował się prywatyzacją PKS w Brodnicy i w Koszalinie. Były współpracownik Szrajera (nie chce występować w tekście pod własnym nazwiskiem): - Mirek miał genialnie prosty sposób robienia interesów. Otaczał się siatką firm, które zakładali jego współpracownicy. Tymi firmami mógł później rozgrywać w swobodny sposób. Zarabiał nie tylko na zakupach działek dla inwestorów, ale także na prowadzeniu inwestycji oraz... oprotestowywaniu jej. Wystarczyło, że firma działająca w sieci wykupiła niewielkie skrawek gruntu na obrzeżach planowanej budowy.
     Miał też Szrajer różne sposoby pozyskiwania sobie sympatii: - Wielu wpływowym ludziom pożyczał pieniądze. Nie upominał się o nie, nie ponaglał. A taka uprzejmość zobowiązuje.
     Rysy na fundamentach
     
Znaczenie Biura Doradztwa Real SA rosło w mieście, ale rosła też jego zła sława. - W stosunkach z dużymi inwestorami nie można pozwolić sobie na wpadki, a Real kilka razy ewidentnie zagrał nie fair - mówi przedsiębiorca działający na rynku nieruchomości. - Inwestorzy nie zapominają takich wpadek.
     Okoliczności przetargu w Inowrocławiu wzbudziły ogromne kontrowersje. Real wygrał wówczas przetarg, kupując grunt pod supermarket Leader Price, choć konkurencyjna firma z Poznania oferowała 1,3 mln więcej.
     Fałszywa okazała się koncesja na alkohol, jaką Real załatwił dla Leader Price w Toruniu. Z czasem (co ujawniliśmy na łamach "Pomorskiej") okazało się, że warunki zabudowy uzyskane przez Szrajera wydano z naruszeniem prawa.
     - Raz w życiu prowadziłem z nim z interesy i powiedziałem sobie, że nigdy więcej - mówi jeden z większych toruńskich biznesmenów (jak wielu innych zastrzega sobie anonimowość). - Słyszałem, jak rozmawia z innymi kontrahentami. Wszystko, co mówił było nieprawdą, ale mówił to w taki sposób, że nie można było mu nie wierzyć. Wcale się nie dziwię, że wielu dało mu się uwieść.
     Uwieść dali się również pracownicy. Szrajer nie oszczędzał na pensjach, obdarowywał swoich ludzi służbowymi samochodami, zabierał w egzotyczne podróże. Koszty działalności były w Realu monstrualne.
     Samemu Szrajerowi wystarczały jeżdżące zabawki. W najlepszym momencie miał ich około 20. Do końca życia mieszkał za to w bloku.
     Załatw go, jak należy
     
W Toruniu bolesnym ciosem dla Szrajera był zmiana samorządowego układu władzy. Czystki, które przeprowadził prezydent Michał Zaleski w niektórych strategicznych dla Szrajera punktach urzędu, wytrącały mu główne atuty z ręki. A te były niebanalne.
     - Byłem świadkiem rozmowy Szrajera ze znaczącym urzędnikiem miejskim poprzedniej kadencji - wspomina Mariusz Sidorkiewicz. - Ton był bardziej niż poufały. Na koniec Szrajer oznajmił "jutro przyjdzie do ciebie pan X, załatw go jak należy".
     Szrajer próbował różnych sposobów, żeby zbliżyć się do Zaleskiego, partnerzy biznesowi opowiadają, że jednym z jego pomysłów było wydelegowanie pracownika do uczestnictwa w ugrupowaniu wspierającym prezydenta. Podczas aukcji dobroczynnej, spośród licytowanych przedmiotów, wybrał pióro prezydenta Zaleskiego, które wylicytował za 3,3 tysiąca złotych. Choć obaj panowie spotykali się często przy okazji omawiania kolejnych inwestycji, Zaleski wolał utrzymywać bezpieczny dystans.
     Kontakty między obu panami były chłodne, tym bardziej że przy kilku inwestycjach (Centrum Copernicus, Lidl, multikino) pomiędzy urzędem a Realem pojawiły się wyraźne różnice stanowisk.
     Trudności, na jakie napotkał Szrajer w kontaktach z Zaleskim, musiały mocno pokrzyżować mu plany, skoro swoim pretensjom do Zaleskiego daje nawet wyraz w liście pożegnalnym.
     Ale nie tylko pozrywane układy w magistracie przyczyniły się do kłopotów finansowych Reala. Szrajer działał z rozmachem - kupował kolejne działki, zapożyczał firmę.
     - W nieruchomościach trzeba liczyć się z tym, że na jednej działce zarobi się krocie, ale inne pozostaną trawnikiem - mówi Jan Mrozowski. - Bardzo łatwo utopić pieniądze.
     Przypuszczalnie Szrajer utopił pieniądze w kilku takich niepewnych inwestycjach. Znajomi biznesmena wspominają, że w ostatnim czasie szukał lokalizacji pod inwestycje w krajach nadbałtyckich.
     Ojcowie z Bydgoszczy
     
Trudno dziś ustalić, w którym momencie właściciel Reala nawiązał kontakty z bydgoską rodziną Stajszczaków. W świecie biznesu już rok przed śmiercią Szrajera mówiło się, że za sznurki w Realu pociąga "Bydgoszcz". Co najmniej część dużych pieniędzy, którymi w ostatnich latach obracał Szrajer pochodziła prawdopodobnie z kieszeni bydgoskich gigantów.
     - Nawet mnie ucieszyła wiadomość, że Mirek będzie miał nad sobą kogoś, kto w "ojcowski" sposób, będzie czasem doprowadzał go do porządku, bo sposób w jaki rozrzucał ostatnio pieniądze zapowiadał kłopoty. Ludzie znacznie bardziej majętni nie pozwalali sobie na takie gesty - wspomina Mrozowski. - Tego rodzaju kontrola jeszcze we wcześniejszych latach dobrze mu robiła.
     Być może kontakt z "Bydgoszczą" Szrajer uzyskał za sprawą innego dużego gracza, jednego z giełdowych potentatów - Romana Karkosika. Szef Reala już przed dwoma laty współpracował z firmą Inell należącą do Ryszarda Karkosika, brata Romana.
     Szrajer musiał wzbudzić zaufanie "Bydgoszczy" skoro przed rokiem mianowano go prezesem kontrolowanej przez bydgoski Domar firmy Real Investment (wcześniejsze nazwy - Sate, Tytan).
     Kapitał Stajszczaków reprezentował też Szrajer w przetargu na tereny po zakładzie chemicznym Polchem u wylotu na Bydgoszcz. Kilkadziesiąt hektarów gruntu wraz z ośrodkiem wypoczynkowym na Mazurach kupiło ostatecznie za ledwie 7 milionów złotych toruńskie przedsiębiorstwo Nesta. Prezes tej firmy (handlującej metalami) Jerzy Bańkowski wiedział, co robi. Teren po Polchemie, choć skażony ekologicznie, był ostatnią tak dużą nieruchomością do kupienia w mieście. Sama wartość złomu pozostałego po zakładach wynosiła według niektórych szacunków około 2 milionów.
     Co ciekawe Bańkowski pierwsze kroki w dużym biznesie stawiał u boku Romana Karkosika. Później jednak rozpoczął działalność pod własnym szyldem, popadając z Karkosikiem w konflikt. Ostatnio drogi obu panów znowu się zeszły, a Nesta wynajmuje nieruchomość od należącej do Karkosika Elany.
     Po mieście rozeszła się plotka, że w walce o Polchem starły się pieniądze gigantów z Torunia (w imieniu Karkosika miałby występować Bańkowski) i Bydgoszczy. Według naszych informacji Karkosik odstąpił od tego interesu.
     - Na Polchemie Szrajer całkowicie się pogrążył - twierdzi nasz informator. - Chciał zarobić grając na dwa fronty. I zarobił, tylko że to jest małe miasto i taka nielojalność prędzej czy później wychodzi na jaw.
     Jak było naprawdę? Spytaliśmy o to Bańkowskiego, ale odmówił rozmowy.
     Nikt by tego nie wytrzymał
     
Dziewiątego marca Mirosław Szrajer po raz pierwszy targnął się na życie. Skończyło się tragifarsą - zabrakło gazu w butli. Dwa dni później jeszcze raz wsiadł do swojego porsche i pojechał do domu letniskowego w Liciszewach. Zamknął drzwi od środka, zawiesił linkę na balustradzie... Wysłał sms-a do pracowników, że ma dość. Nie zdążyli dojechać.
     Na ławie obok ciała znaleziono kluczyki, 9 tysięcy złotych i list pożegnalny. List jest chaotyczny, miejscami trudny do rozczytania. Nie pozostawia jednak wątpliwości, co było powodem desperackiej decyzji.
     "To do czego doprowadzili X. i Y. jest nieprawdopodobne. (...) Pomimo innych gierek, jakie będą prowadzić, prawda jest taka, że osaczony i zmuszany ostatnio do wszystkiego, nie wytrzymałem (...) Wczoraj bezczelnie skreślał X. wszystkich ludzi zatrudnionych i zabierał im teoretyczne samochody. Temu niepotrzebne, temu potrzebne, temu niepotrzebne itd (...) Kazał mi również skupić udziały w PKS Koszalin, a później wywalić tę firmę razem z SA i ogłosić upadłość po wcześniejszym wyciągnięciu przez niego kontraktów korzystnych i terenów do jego firm. Wszystko, co ostatnio podpisywałem kazano mi robić pod presją i groźbą ukarania lub kar cielesnych. (...) Tylko ja wiem, co przeżyłem, nikt by tego nie wytrzymał (...) W grupie nadzieja, że obronicie się przed czarnymi rekinami biznesu, panami X. , V. i Y.".
     Osobny fragment Szrajer poświecił swojej sytuacji w Toruniu: "Wszyscy coś wzięli od Reala - sport, kultura, akcje różnego rodzaju, spektakle, Dwór Artusa i wiele innych. Wtedy byliśmy OK, ale jak troszkę wyhamowaliśmy, to batem dostaliśmy z wielu stron od pana, panie U."
     Bydgoszcz w Toruniu
     
Dziesięć dni po samobójczej śmierci Szrajera Real SA został formalnie przejęty przez Wojciecha Stajszczaka (499 na 500 akcji), krewnego Mirosława i Janusza, biznesmenów z Bydgoszczy. W statucie firmy pojawił się zapisek, że miejscem walnych zgromadzeń będzie Bydgoszcz lub Warszawa.
     "Bydgoszcz" przejęła również kontrolę nad firma Real Investment. Jej nowym prezesem został Tadeusz Adamski.
     Przepraszam wszystkich
     
Sceny opisywane przez Szrajera w liście pożegnalnym są mocno zabarwione emocjami. Nietrudno sobie jednak wyobrazić, że wobec perspektywy finansowego krachu Realu skończyły się sentymenty. "Bydgoszcz" starała się wszelkimi sposobami ocalić to, co jeszcze było do uratowania. Zobowiązania Reala osiągnęły pułap prawie 19 milionów złotych. Jak wyglądała akcja przejmowania pozostałości po Realu można sobie tylko wyobrazić - Wojciech Stajszczak nie znalazł dla nas czasu na rozmowę.
     - Stajszczakowie byli gotowi pozostawić Szrajera w Realu, jednak już nie jako współwłaściciela, ale menedżera. Dla Mirka ta sytuacja była jednak nie do zaakceptowania - twierdzi osoba związana z konsorcjum Karkosika.
     - Drogie samochody i pozycja hojnego sponsora to był żywioł, bez którego przestawał istnieć. Pod koniec życia Mirka, choć sytuacja firmy była dramatyczna, nie potrafił odmawiać ludziom pieniędzy. Zapewne zwyczajnie się wstydził - twierdzi jeden z kontrahentów Szrajera.
     Przed samobójstwem zaczęła się prawdziwa degrengolada: - Pożyczał pieniądze od znajomych i pracowników. Kilka razy sprzedawał te same rzeczy u różnych notariuszy. Wyprowadzał pieniądze z firmy. Wielu współpracowników pozostawił z ogromnymi długami - twierdzi osoba bliska Szrajerowi. - Oszczędności życia stracił jeden ze znanych żużlowców.
     Jedną z niewielu bliskich osób, które uniknęły kłopotów finansowych wskutek śmierci właściciela Realu jest przyjaciółka Szrajera z Bydgoszczy. Na jej konto - według naszych informacji - trafił majątek wartości około miliona złotych, w tym porsche i kilka mieszkań. Bydgoska prokuratura postawiła kobiecie zarzut posługiwania się sfałszowanymi dokumentami, sprawa ma charakter rozwojowy.
     Żeby zapomniano
     
Gwiazda Mirosława Szrajera zgasła równie szybko, jak zajasniała. "Przepraszam raz jeszcze wszystkich" - pożegnał się w liście. "Chcę, żeby o mnie zapomniano".
     Ale zapomnieć nie będzie łatwo. I tym, których Szrajer pogrążył, jak i tym, którym pomógł.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Rewolucyjne zmiany w wynagrodzeniach milionów Polaków

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska