- W Bibliotece Publicznej pokazał pan swój najnowszy obraz pod tytułem "Mój (nie tylko) zanik uczuć". Jak się pan czuł, wychodząc po raz pierwszy, od momentu wyroku, na przepustkę?
- To było moje drugie wyjście na przepustkę. Wcześniej byłem, także w bibliotece, na spotkaniu z włocławskimi literatami. Poznałem tam ludzi, którzy znają moich warszawskich przyjaciół ze świata literatury - Krzysztofa Gąsiorowskiego, Zbyszka Jerzynę. Dużo rozmawialiśmy.
- Krzysztof Gąsiorowski napisał kiedyś o panu i żonie "niesamowici Jaksztasowie, malarze chyba nie z tej ziemi... " To było w czasach, kiedy pana warszawskie życie było intensywne. Tęskni pan za tą intensywnością?
- Tęsknię za żoną. Oczywiście jest też potrzeba bywania w środowisku, ale to już nie te czasy. Kiedyś rzeczywiście byłem człowiekiem towarzyskim, miałem wielu znajomych wśród poetów, malarzy. Potem coraz częściej siedziałem w domu. Często pytają mnie tu dziennikarze, czy nie tęsknię w więzieniu za prozą życia - czy może chciałbym ugotować sobie zupę, może coś uprać. Ale ja nigdy nie przywiązywałem wagi do takich błahostek. Żona też nie ma talentu do szczotki.
- Więzienie zmieniło pana jako artystę?
- Zacząłem pisać, czego wcześniej nie robiłem. Prozą, wierszem... Wcześniej, będąc jeszcze na Rakowieckiej, rysowałem w celi długopisem. To technika wymuszona przez okoliczności. Wówczas też zwróciłem się ku abstrakcji. Tak powstała między innymi "Resocjalizacja podcelowa". Ale tak naprawdę pozostaję wierny fotorealizmowi. Myślę, że w tej technice powstanie mój pierwszy obraz po wyjściu z więzienia. Po "Zaniku uczuć" mam tylko jedną możliwość. Musi powstać "Rozkwit uczuć".
