- Jesteś mężczyzną, a śpiewasz i tańczysz na scenach w przebraniu kobiety. W Europie zachodniej i USA to popularna rozrywka, a u nas rzadkość. Od kiedy jesteś drag queen?
- Najpierw zaznaczę, że wolę, aby mówiono do mnie jak do kobiety. Wszystko zaczęło się 10 lat temu, od przebierania się w damskie ciuszki dla przyjemności i zwrócenia na siebie uwagi. Marzyłam o tym, by śpiewać na scenie. Któregoś dnia marzenie to się ziściło. Pomogła mi inna drag queen. Zadebiutowałam w toruńskim lokalu "Pod Orłem". Miałam tremę, bo przyszło tam wówczas bardzo dużo ludzi. Ale atmosfera była wspaniała i wszystko poszło gładko. Podczas tego występu parodiowałam Madonnę. Jednak później na stałe wybrałam Marylę Rodowicz.
- Dlaczego akurat Marylę?
- Bo ją podziwiam od wielu lat. Jest wspaniała, tolerancyjna i ciągle na topie. Poza tym, przyjaźnię się z nią. Maryla także, w odróżnieniu od Madonny, jest łatwiejsza do parodiowania. Wystarczy jedna peruka, upięcie koka, spodnie-dzwony i już jest wspaniała Maryla. A Madonna ciągle zmienia wygląd i to jest trudność.
- Czy sceniczne występy w przebraniu Maryli to dla ciebie tylko zabawa?
- To przede wszystkim dobra zabawa i fajna praca, z której można wyżyć. Przedtem imałam się różnych zajęć i niechętnie chodziłam do pracy, a to co robię od 10 lat, bardzo lubię. No i po nocnych występach mogę się wysypiać do południa, a to mi też odpowiada.
- Nie jesteś jedyną drag queen w naszym kraju.
- Coraz więcej osób para się tym zajęciem. Konkurencja jest też coraz większa, ale to dobrze, bo poziom występów dzięki temu jest lepszy. Sporo uczę się od niemieckich drag queen. One mają lepsze makijaże i stroje. O ile w Polsce takie występy są na razie prawie wyłącznie w lokalach gejowskich, o tyle za Odrą to bardzo modna forma rozrywki także w niegejowskich klubach i dyskotekach. Na występy drag queen chodzą całe rodziny. Występowałam między innymi na przyjęciu dla pracowników McDonaldsa w Monachium. Przyjmowano mnie z entuzjazmem.
- Polska nie jest zbyt tolerancyjnym krajem dla inności. Masz problemy w związku ze swoim kobiecym wizerunkiem?
- Na pewno na Zachodzie jest więcej tolerancji. Gdy chodzę po Berlinie, czy innym niemieckim mieście, w kobiecych ciuszkach, na 12-centymetrowych szpilkach, to ludzie mile się uśmiechają, czasem chcą się ze mną fotografować, albo biją brawo. Myślę, że zdają sobie sprawę, że dzięki drag queen świat jest trochę mniej szary. U nas ludzie są inni. Podczas występów jest na ogół bardzo miło. Ale gdy na przykład w damskim przebraniu jadę na koncert, to bywa, że spotykam się z oznakami wrogości i pogardy. Obawiam się, że trzeba jeszcze sporo czasu, by to się w Polsce zmieniło.
- Gdzie kupujesz damskie ciuchy, buty, czy kosmetyki?
- Oj, to niełatwa sprawa. Ten zawód wymaga inwestowania w siebie. Na przykład szpilki. W Polsce jest chyba tylko jedno miejsce, gdzie można kupić takie obuwie w rozmiarze 43! I trzeba przepłacać. Buty kupuję więc w Niemczech. Kosztują do 300 euro. Odzież natomiast projektuje mi babcia, a szyje sąsiadka, która mieszka piętro niżej. Dzięki temu jest taniej. Obie są zresztą dumne, że mogą pomagać w mojej scenicznej karierze. Na występy mam 3 długie suknie, 2 koktajlówki, 2 kostiumy, kilka par spodni-dzwonów i bluzek.
- Ile czasu zajmuje przygotowanie do występu?
- Sam makijaż trwa przynajmniej 2 godziny. O dziwo, od kobiet lepsi w tej sztuce są mężczyźni. Codziennie muszę ćwiczyć układy choreograficzne. Robię to w domu, na korytarzu, przed dużym lustrem. Mam też zaprzyjaźniony lokal, gdzie odbywam próby bez publiczności. Zawsze też dokładnie zapoznaję się z lokalem, gdzie mam wystąpić. Muszę znać każdy szczegół, bo jestem profesjonalistą.
- Marylę Rodowicz znasz osobiście. Powiedz, jak się poznałyście?
- Sposobem wydębiłam od naszego wspólnego znajomego jej domowy numer telefonu. Bardzo chciałam z nią porozmawiać, ale przez dłuższy czas nie miałam pretekstu. Aż pewnego dnia RMF FM zorganizował spotkanie z Marylą na falach eteru. Była to transmisja z jej domu. W trakcie audycji powiedziano, że słuchacze mogą dzwonić na numer telefonu RMF-u i porozmawiać z piosenkarką. To była okazja na jaką czekałam! Zadzwoniłam, ale na domowy numer Maryli i po chwili w radiu usłyszałam, że jej telefon dzwoni. Maryla odebrała i opowiadała w radiu, o czym rozmawiamy, bo nie było technicznej możliwości, bym była słyszalna. Zaprosiła mnie na koncert w Krotoszynie, który miał być następnego dnia. Stwierdziłam, że to nie problem, bo mam tam chłopaka. Maryli to zupełnie nie przeszkadzało. Tam się poznałyśmy i z czasem zaprzyjaźniłyśmy.
- A jaka jest "Polska Madonna" prywatnie?
- Cóż, mam miłości, które odchodzą, czasem z powodu mojego zawodu. Tak było też ostatnio. Miałam chłopaka, który mnie kochał, ale zawsze chciał być w centrum zainteresowania. Tymczasem występy sprawiały, że to mną ludzie się interesowali, a on był zazdrosny. Moje miłości często chcą, abym wybrała: albo oni, albo mój mój zawód. Nie rozumieją, że ludzie podziwiają mnie już od 10 lat i ja nie chcę zniknąć ze sceny, nie chcę ich zawieść.
- Jakie są twoje marzenia?
- Na pewno chciałabym wystąpić razem z Marylą. Chcę robić dalej, to co robię. Chciałabym mieć kogoś, kto będzie mnie kochać i z kim będą mogła zamieszkać we własnym domu, gdzie będzie też lokal z występami drag queen - tak jak w słynnym amerykańskim filmie "Klatka dla ptaków".
