W poniedziałek z niekłamaną dumą odnotowałem, jak na tragedię narodu polskiego zareagował świat sportu, zwłaszcza przedstawiciele bliskiej memu sercu piłki nożnej.
Wspaniały pokaz solidarności zobaczyliśmy na Santiago Bernebeu w Madrycie, kiedy zawodnicy Realu i Barcelony chwilą ciszy i skupienia oddali hołd Prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu, Pierwszej damie i towarzyszącej im delegacji. Podobnie zachowali się piłkarze Steauy Bukareszt. To było ujmujące. Do Polski dotarły także kondolencje światowej społeczności piłkarskiej; Joseph Blatter, prezydent FIFA, podczas rozmowy z Grzegorzem Lato, sternikiem krajowego związku, prócz złożonych kondolencji przypomniał, że Prezydent Rzeczypospolitej zrobił wiele dobrego dla polskiego futbolu, który czas jakiś temu znajdował się głebokim kryzysie.
Glob obiegła także informacja o postawie wszystkich polskich sportowców rozsianych po świecie, którzy przed swoimi startami czy zawodami na stroje klubowe czy reprezentacyjne przywdziewali czarne żałobne wstążki. Ale nie tylko oni tak uczynili. W meczu Bundesligi FC Koeln z Hoffenheim mający polskie korzenie Lukas Podolski zdecydował się na grę z czarną opaską na ramieniu. W ten sposób Podolski chciał oddać hołd ofiarom tragedii w Smoleńsku. Ze zdumieniem, a potem i złością przeczytałem tymczasem w "Przeglądzie Sportowym“, że władze klubu miały o to do piłkarza spore pretensje. "- Jak zginęli niemieccy żołnierze w Afganistanie, to nie miałeś żałoby w czasie meczu“ - miał powiedzieć do Podolskiego Michael Meier, menedżer FC Koeln.
Przyjdzie wkrótce otrząsnąć się z szoku, smutku i żalu. Ale najpierw z bezmiaru czyjejś głupoty i niegodziwości.