Z Józefem Stolorzem spotykam się w Galerii Sztuki Współczesnej już wtedy, gdy nie ma wernisażowego zgiełku. Choćby był on najbardziej miły, nie pozwala skupić się na tym, co najważniejsze - na obrazach, nastroju, jaki tworzą. Sam artysta przyznaje, że rzadko bywa na otwarciach wystaw. Powiedział mi kiedyś, że woli zajść do galerii wówczas, gdy może liczyć na samotne spotkanie z czyjąś twórczością. Nic go wówczas nie rozprasza...
Za oknami smutny, jesienny dzień, siąpi deszcz. Jest prawie tak, jak na obrazie " O czym szumią bezlistne drzewa". Ale nie od tej pracy Józefa Stolorza, bardzo charakterystycznej dla pewnego okresu jego twórczości, zaczynamy wędrówkę. Proponuję podróż w czasie, choć autor oponuje, że wystawa nie ma żadnej chronologii. Nietrudno jednak wyłuskać spośród sześćdziesięciu prac, przygotowanych na sześćdziesięciolecie, te najwcześniejsze. Ciszę, która panuje w to listopadowe przedpołudnie, delikatnie przenikają dźwięki.. Klaus Schulze? Ulubiony muzyk, którego utwory towarzyszą twórczości artysty od lat? - Nie, to piękne, organowe improwizacje mojego wieloletniego przyjaciela, profesora Juliana Gembalskiego, z Akademii Muzycznej w Katowicach, skomponowane jako ilustracja muzyczna moich obrazów - wyjaśnia Józef Stolorz. - Znamy się z czasów szkoły podstawowej. To uznany autorytet muzyki organowej, który przyjechał do Włocławka na mój jubileusz. Był tutaj także, w tej galerii, podczas mojego pięćdziesięciolecia...
Więcej w jutrzejszym, papierowym wydaniu "Gzety Pomorskiej"