W 1940 roku zima była sroga i śnieżna. 15 marca o godz. 10.00 rano kobiety robiły w kuchni pranie w drewnianych baliach.
- Nagle wpadli Niemcy. My w płacz. Matka biega jak oparzona. Babusia co mogła, to w ręce brała - wspomina Bogdan Gawroński. Miał wówczas 7 lat. Młodszy o 5 i pół roku brat Jan tamte wydarzenia zna tylko z opowiadań.
10 minut na wyprowadzkę
Niemcy dali im 10 minut na opuszczenie domu. Byli bardzo agresywni. Wsadzili ich do bydlęcego wagonu towarowego. Nikt nie mówił, dokąd jadą. Razem z nimi przesiedlano wówczas rolników z okolicznych wiosek.
Najpierw trafili do Poznania.
- Na betonie spaliśmy przez ponad 2 miesiące - wspomina pan Bogdan. Pamięta, że zachorował na zapalenie płuc. Pamięta też, że matka próbowała dać znać rodzinie, że żyją.
- Wzięła papier i okręciła nim kamień. Na papierze napisała list do siostry. I jak Niemcy nie patrzyli, przerzuciła przez płot, pod nogi cywila - opowiada. Inni też tak robili. Czasami cywil podniósł i dostarczył przesyłkę, czasami nie.
Biedna Lubelszczyzna
Wreszcie przewieziono ich na Lubelszczyznę. Na wielkim pełnym ludzi placu mały Bogdan usłyszał, jak Niemiec straszył zebranych, że za każde przewinienie będzie "kulka w łeb".
- Tam nikt nie bawił się w karę dwóch lat więzienia w zawieszeniu - wspomina. Wreszcie poupychali ich w małych domach krytych strzechą, najpierw w Ferdynandowie, a potem w Przytocznie. Przedstawili ich jako nierobów z Pomorza i Kujaw, których Niemcy nie chcieli.
- Bieda tam był okropna. Brat to chodził nawet żebrać po ludziach po kartofle. Jedni coś dali, drudzy wygnali - opowiada pan Jan. Wszyscy jedli z jednej miski.
Ziemniaczki były tak małe, jak orzeszki. Mieli szczęście, że ich matka znała język niemiecki. Niemcy dali jej pracę. Była tłumaczką. Dzięki temu czasami matce udało się coś Niemcom podebrać. A to trochę chleba, a to chociaż trochę skórek. Pan Bogdan uśmiecha się na samą myśl o niemieckim makaronie, który matce udało się Niemcom wykraść. - Był przepyszny.
Kanclerz nie odpisał
Tak doczekali końca wojny. Gdy Rosjanie wkroczyli do Przetoczna, radość była ogromna.
- Witaliśmy ich kwiatami. Jechali czołgami, samochodami, a nawet na wielbłądach. Dostałem od nich kostkę cukru. Była to pierwsza kostka, jaką widziałem na Lubelszczyźnie - wspomina pan Jan.
Dodaje jednak, że starzy mieszkańcy ich ostrzegali:- To przedwczesna radość. Pamiętali 1920 rok i wrzesień 1939 roku.
Gazeta z informacją o tym, że powiat inowrocławski został wyzwolony, traktowali jak świętość. Wrócili do rozszabrowanego domu w Niszczewicach. Uciekający Niemiec zabrał ze sobą wszystko, co zmieściło się na jego wozy.
Matka pisała potem list do kanclerza Niemiec z prośbą o odszkodowanie. Nie odpisał.