Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Notowany jako TW

Rozmawiał Adam Willma [email protected]
Fot. Adam Willma
Rozmowa z prof. Andrzejem Stroblem, astronomem z UMK w Toruniu.

- W jakich okolicznościach dowiedział się pan o istnieniu teczki TW "Proxa"?
- Ktoś przyszedł do mnie wieczorem, po wykładzie. Powiedział: "Znalazła się twoja teczka. Jesteś notowany jako TW". To było jak cios obuchem w głowę, usiłowałem znaleźć w pamięci uzasadnienie dla istnienia tej teczki i ogarnęła mnie kompletna pustka. Nie potrafiłem odnieść tego ani do okresu lat 70., ani późniejszego. Te wydarzenia zostały kompletnie wypłukane z mojej pamięci, nie byłem w stanie odpowiedzieć nic mądrego. Spytałem, czy jest możliwa konfrontacja z funkcjonariuszem SB, który ją sporządził albo chociaż przejrzenie tej teczki. Nie była możliwa. Powoli zacząłem odtwarzać sobie jakieś strzępy informacji z pamięci, ale jasność uzyskałem dopiero, gdy dziennikarze zrelacjonowali mi dokumenty IPN.

- Co z tych informacji wynika?
- Zrozumiałem, że chodzi o wydarzenia, które wcześniej brałem za próbę werbunku. Rzecz miała miejsce w 1973 roku, przed wyjazdem na stypendium do Stanów Zjednoczonych. Jako pierwszy kontakt uznana została wizyta oficera SB w zakładzie (Obserwatorium w Piwnicach - przyp. autor). Poproszono mnie wówczas, abym pojechał na komendę wojewódzką. Pytali o kolegę ze studiów, który wyjechał do Niemiec, zresztą wcześniej nie krył, że czuje się Niemcem. Ten kolega prosił mnie już po wyjeździe, żebym posłał mu papiery z uniwersytetu. Próbowałem to załatwić, ale bez skutku. Funkcjonariusz pytał, co wiem o tym wydarzeniu. Powiedziałem to, co wszyscy wiedzieli, że czuł się Niemcem i planował wyjechać. Ale pan z SB pytał dalej: gdzie pracuję, a kto jest dyrektorem mojego instytutu, co o niej sądzę.

- Prosili o charakterystyki kilku kolegów z pracy?
- Napisałem takie charakterystyki. Z czystym sumieniem, bo środowisko astronomów było mikrospołecznością, z którą całkowicie się utożsamiałem i do której miałem wielki szacunek. Nie byłbym w stanie pisać o moich kolegach inaczej niż dobrze, bo tak o nich myślałem. Następnego dnia opowiedziałem o wszystkim profesor Iwanowskiej.

- Pan, owszem. Natomiast w teczce prof. Wolszczana pozostały na przykład nieprzyjemne przytyki pod adresem prof. Gorgolewskiego.
- Ludzie młodzi przechodzą okres buntu, czas w którym wiedzą lepiej. Zwłaszcza ci, o silnych osobowościach, do których zawsze należał Aleksander Wolszczan. Esbeckie teczki pokazują, że funkcjonariusze wychwycili ten czas. Pokazują ludzi w niekorzystnym świetle, ale te same słowa, które zostały odnotowane w teczkach, były przecież elementem codziennego życia. Einsteina i Newtona historia wyniosła na piedestał oczyszczając ich automatycznie z etycznej odpowiedzialności, ale co właściwie wiemy o ich postawie z młodości? Jestem przekonany, że dzisiejsi młodzi ludzie niczym nie różnią się od tych, którzy zostali sportretowani za sprawą teczek. Dlatego będę bronił Wolszczana. Ale to nie jedyny powód - pamiętam jak w pokoju Wolszczana, na jego biurku, w jego obecności, redagowany był "Toruński Informator Solidarności". Wolszczan wiedział o różnych konspiracyjnych działaniach w naszym środowisku, a jednak słowem nie napomknął o tym podczas rozmów z SB. Powtarzał mało znaczące historyjki, ale sprawy, które mogły naprawdę zaszkodzić kolegom, zachowywał dla siebie.

- Co pan podpisywał?
- Dziś już naprawdę nie pamiętam, czy i co podpisałem. Jestem jednak pewny, że poprosiłem oficera, abym mógł wszystkie informacje spisać przy nim własnoręcznie i potwierdzić podpisem. Był zdumiony tą propozycją. A ja po prostu bałem się, żeby niczego nie dopisano do mojego tekstu.

- Jak przebiegały pana kolejne spotkania z esbekiem?
- Nie potrafię dokładnie odtworzyć kolejności wydarzeń. Od dziennikarzy wiem, że odbyły się cztery spotkania. Chyba już podczas kolejnego spotkania powiedziałem, że ja się do takich rozmów nie nadaję. Esbek uciął więc wątek związany z pracą i zaczął wypytywać o rodzinę, zaproponował, żebym przeczytał charakterystyki mojej osoby sporządzone przez osoby inne. Odmówiłem. Innym razem esbek wprosił się do domu, ale namówiłem żonę, żeby nie wychodziła z domu. Pan z SB powiedział, że chciałby porozmawiać na osobności, więc żona wyszła do kuchni, ale oczywiście z rozmowy nic nie wyszło. Następnego dnia znowu oczywiście pobiegłem do prof. Iwanowskiej, żeby opowiedzieć o wszystkim. Na kolejne spotkanie zaproszono mnie chyba po przyjeździe ze stypendium w USA. Miało się odbyć w hotelu, byłem zupełnie roztrzęsiony, powiedziałem, że ta sytuacja jest dla mnie nie do wytrzymania. Że jeśli tak ma to wyglądać, to mogę nawet zrezygnować z pracy na UMK i nająć się do roboty w leśniczówce u wuja. Po raz ostatni poszedłem tylko po to, żeby powiedzieć, że żadnych spotkań więcej już nie będzie. Nasz syn poważnie zachorował, groziła mu nawet całkowita utrata wzroku. Było mi już wszystko jedno.

- Próbowali grozić?
- Sugerowali, że mogę już nie wyjechać za granicę. Odpowiedziałem: trudno, to nie jest dla mnie kara. Jestem młodym żonkosiem, nie muszę jechać do Stanów. To była zresztą prawda, wcale mnie nie ciągnęło do tego wyjazdu.

- Przed wyjazdem na stypendium do USA przekazywano panu instrukcje podobne do tych, jakie otrzymał prof. Wolszczan?
- To jest ciekawa sprawa, bo od dziennikarzy dowiedziałem się, że jedno ze spotkań odnotowano jako "instruktażowe", podczas tego spotkania miałem, jakoby, otrzymać szereg interesujących SB nazwisk. I to kompletna bzdura. Gdy wyjeżdżałem do Stanów, znałem tylko jedno nazwisko, dyrektora instytutu, miałem 10 dolarów w kieszeni (z czego półtora dolara zabrano mi jeszcze na lotnisku) i bilet na - jak się okazało później - nieistniejącą już linię lotniczą w USA.

- Mówił pan o swoich kontaktach innym kolegom?
- Chyba po drugim spotkaniu poszedłem do Antoniego Stawikowskiego (profesor PAN, opozycjonista - przyp. autora). Opowiedziałem mu wszystko. Stawikowski powiedział, że źle zrobiłem składając podpis. Pouczył mnie, żeby niczego nie podpisywać. Że takie są reguły gry. Nie bardzo podobał mi się wówczas ten pomysł. Był początek lat 70., nie istniały jakieś szerzej znane instrukcje zachowania się w kontaktach ze służbami.

- Profesor Kus nie powiedział nikomu, nawet żonie.
- Żył w przekonaniu, że jest sam z tym problemem. Można w jego postawie doszukiwać się naiwności, niektórzy widzą w niej złą wolę. Ale ja znam Andrzeja i pracuję z nim od wielu lat, więc niezależnie od głosów, które dobiegają z zewnątrz, jestem przekonany, że gra którą prowadził, miała na celu wyłącznie dobro instytutu, który został nam przekazany w spadku przez prof. Dziewulskiego i prof. Iwanowską - nie można było tego spadku zmarnotrawić. To musiało być dla niego bardzo ciężkie brzemię. Gdy prof. Gorgolewski mówi, że polityka go nie interesowała, bo zajmowała go tylko nauka, wiem że to prawda. Każdy z nich mógł bez trudu zostać za granicą i żyć tam bardzo wygodnie, a jednak nie podjęli takiej decyzji, bo mieli świadomość, jakie dziedzictwo zostało im przekazane. W Ameryce spotkałem francuskiego profesora, z którym długo rozmawiałem o uwikłaniu nauki w politykę. "Popatrz, tak wygląda glob ziemski - małe ciało niebieskie, które porusza się z nami z prędkością 1,5 miliona kilometrów na godzinę, załoga tego statku liczy kilka miliardów ludzi - mówił. Trzeba pamiętać o kontekście: w latach 20. astronomowie odkryli, że wszystkie gwiazdy ze Słońcem włącznie zmieniają się, aż dochodzą do etapu gigantycznej katastrofy. W latach 30. w związku z tym odkryciem żyli tylko tymi emocjami. Astronomia jest ponadnarodowa, nie istnieją w niej polityczne podziały. Praca astronoma polega często na wielodniowej, samotnej obserwacji. Jest tylko człowiek i ciała niebieskie, polityka spada na jakiś daleki plan. Więc kiedy ta polityka pojawiła się, nagle wkroczyła brutalnie w nasze życie, zastawała nas trochę bezradnych. Pamiętajmy, że mowa o latach 70., a nie czasach "Solidarności". Wyjście wojsk radzieckich z Polski wydawało się wówczas zdarzeniem z zakresu fantastyki. Pamiętam rozmowy z Antonim Stawikowskim, który nie krył się z opozycyjnymi poglądami: "To jest walka na zatracenie" - mówił.

- Gdy czyta się o prezentach przyjmowanych przez prof. Wolszczana, trudno zakwalifikować to w ten sposób.
- Wolszczan był pierwszym z nas, jego sprawa była dla wszystkich szokiem, nikt nie podejmował obrony. Oglądając wywiad prof. Wolszczana w TVP wszyscy mieliśmy wrażenie, że jego obrona jest idiotyczna, zwłaszcza ten fragment dotyczący wyrzucania prezentów do Wisły. Dopiero następnego dnia, gdy na spokojnie przemyślałem tę sprawę i wróciły wspomnienia związane z tamtymi rozmowami, zrozumiałem, że moja ocena może być pochopna. To były bardzo silne przeżycia i wrzucenie prezentu od funkcjonariusza SB do kosza wydaje mi się naturalną reakcją. Te rzeczy "parzyły" w ręce. Zasypano nas brutalnymi słowami - "donosiciel", "tajniak", "kapuś", "zrobił karierę na plecach kolegów". Ale w tych słowach nie ma prawdy o tamtych czasach.

- Gdy pojawiły się doniesienia prasowe na temat pana teczki, maile z protestami rozesłał Leszek Zaleski, działacz solidarnościowej opozycji, którego ukrywał pan w swoim domu w czasie stanu wojennego.
- Wielu ludzi robiło to samo. Jak można było nie pomóc? Naturalny odruch, każdy z nas miał dzieci... O tym nawet nie warto mówić.

Leszek Zaleski

Astronom, nauczyciel, działacz podziemnej Solidarności.
- Gdy dowiedziałem się o teczce prof. Strobla, natychmiast udałem się do niego z prośbą, żeby - jeśli tylko zapytają go o to dziennikarze - kierował ich do mnie. Chciałem opowiedzieć o tym, jak w stanie wojennym profesor ukrywał mnie we własnym domu, a później - gdy zmieniałem miejsca pobytu, był zaufanym łącznikiem. Oczywiście, ani słowa nie powiedział o tym mediom, bo to właśnie cecha Andrzeja - on gotów jest powiększać własne winy, a zasługi umniejszać. Ale ja nie mogę o tym milczeć - poznałem go jako przyjaznego wszystkim, szlachetnego człowieka i właśnie dlatego, gdy znalazłem się w potrzebie, udałem się właśnie do niego.

Prof. Wojciech Polak

Historyk.
- Andrzeja Strobla nie nazwałbym tajnym współpracownikiem, to było raczej uwikłanie, z którego wyszedł obronną ręką. Bo jak inaczej mówić o człowieku, który przygotowując charakterystyki osób z instytutu pisze: "świetny kolega, doskonały naukowiec, miły, uczynny...". Przecież coś takiego musiało wzbudzać jedynie wściekłość u esbeków.
Współpraca toruńskich astronomów z SB w ogóle była zjawiskiem specyficznym. Opowiadali oficerom o sprawach błahych, zachowując jednocześnie dla siebie informacje, które naprawdę mogły być użyteczne dla bezpieki. Wyraźnie próbowali prowadzić grę z SB.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska