Nad brzeg Wisły na wysokości Nowego natychmiast pojechali strażacy. - Wezwaliśmy też helikopter, do 4 nad ranem przeczesywał teren. Mniej więcej o tej porze, ze względu na siarczysty mróz, przerwaliśmy poszukiwania - informuje Paweł Puchowski, rzecznik prasowy straży pożarnej w Świeciu. Zostały one wznowione dziś o godz. 10.
- Policja odbyła trzy rozmowy, mężczyzna dzwonił z numeru na kartę, dlatego nie można było ustalić danych właściciela. Przy drugiej rozmowie powiedział, że jego kolega wpadł już do wody. Potem kontakt się urwał - opowiada Puchowski.
Policjant, który przyjmował zgłoszenie mówił, że głos mężczyzny był bełkotliwy, niewyraźny. - Nie wyklucza, że mógł on być pod wpływem alkoholu - relacjonuje Puchowski.- Nie podał nam też swoich danych, jednak sprawa była zbyt poważna, żeby ją zlekceważyć, więc rozpoczęliśmy poszukiwania - podkreśla Marek Rydzewski, rzecznik policji w Świeciu.
Coraz bardziej prawdopodobne jest, że to nie był fałszywy alarm. Strażacy podejrzewają, że mężczyźni mogli iść po lodzie z Nowego do Nebrowa Wielkiego. Po pierwsze, to miejsce znane jest lokalnej społeczności z podobnych przepraw. Po drugie, na zamarzniętej Wiśle co kawałek wbite są gałęzie. - Nie wiadomo, czy mężczyźni zaznaczali swoją drogę, czy były one tam już wcześniej - mówią strażacy.
Ratownicy wypatrujący nad Wisłą w Nowem dwóch mężczyzn, którzy mieli się przeprawiać między Nowem a Nabrowem Wielkim, słyszeli, że dwie osoby z tej wsi nie wróciły do domu na noc. "Pomorska" skontaktowała się z Adamem Wołkiem, mieszkańcem Nebrowa Wielkiego, a zarazem strażakiem OSP. - Nieprawda, nie szukamy nikogo od nas - zaprzecza Wołk. - Prędzej byli to mieszkańcy Nowego. Ktoś widział dwóch mężczyzn przy brzegu Wisły po stronie Nowego. Ale czy weszli na lód? Czy wpadli do wody? Tego ciągle nie wiadomo.