Rypiński szpital mieści się w budynkach starych, ale nie zaniedbanych. Oddział położniczy wygląda tak, jakby dopiero zakończył się w nim remont. Sale, gdzie pacjentki oczekują na poród, a także pokoje, w których spędzają czas po porodzie, są wyjątkowo ciepłe i przytulne. Żadnych białych ścian - wszystkie pomieszczenia w pastelowych kolorach. Do koloru ścian dobrane są firany - większość jest fantazyjnie upięta. Pościel na łóżkach pacjentek czysta, nie podarta, w ładnych kolorach.
Szpital w Rypinie ma jeszcze jednak coś, czego nie mają nawet przyzwoite szpitale w stolicy. Na każdej szafce przy łóżku pacjentki, leżącej na położnictwie stoi aparat telefoniczny. - W ten sposób każda kobieta ma zapewniony kontakt z rodziną - tłumaczy dyrektor szpitala, Marek Bruzdowicz. - Niestety, ze względu na kłopotliwe rozliczenia telefonować może jedynie rodzina.
Poza aparatami telefonicznymi w każdej sali są jeszcze kolorowe telewizory - luksus, na jaki stać niewiele szpitali w Polsce.
Ewa P., pracownica rypińskiego sądu
trafiła na oddział położniczy
w 37 tygodniu ciąży. - Mąż zawiózł mnie na oddział o 2.30 w nocy, gdyż zaczęły odchodzić mi wody - opowiada.
Na rozwiązanie pacjentka czekała jednak długo. - Silne bóle zaczęłam odczuwać po południu - opowiada. - Ponieważ nie mogłam urodzić, zadzwoniłam do żony mego ojca, żeby przekonała ordynatora do wykonania zabiegu cesarskiego cięcia.
Ordynator nie miał dyżuru, ale przyjechał na oddział. - Zjawił się około 18.00 i powiedział, żebym nie wydzwaniała do rodziny i nie histeryzowała, tylko rodziła, bo on chce spokojnie iść na rekreację, po czym opuścił szpital - dodaje Ewa.
Gdy bóle zaczęły się jeszcze bardziej nasilać, poprosiła o cesarskie cięcie dyżurującą lekarkę, Marię S. - Pani doktor skontaktowała się telefonicznie z ordynatorem. - relacjonuje pacjentka. - Po tej rozmowie powiedziała mi, że na cesarskie cięcie nie wyraził zgody.
Na blok operacyjny Ewa została przewieziona kilka godzin później. - Byłam kompletnie wykończona - opowiada.
Jej syn, Szymon, przyszedł na świat o 23.25. - Dziecko było w stanie krytycznym - podkreśla matka.- W 10-punktowej skali APGAR dostało 3 punkty.
Jednak opuszczając szpital była przekonana, że z niemowlęciem jest wszystko w porządku. - Kiedy na oddziale dopytywałam się o stan dziecka, otrzymałam odpowiedź "ręce i nogi ma".- opowiada rozgoryczona. - Po kilku dniach pobytu w domu zauważyłam u synka zasinienia i wstrzymanie oddechu. Zgłosiłam się do szpitala.
Szymon był na obserwacji najpierw w Rypinie, później w Toruniu. Lekarze stwierdzili u niego wzmożone napięcie mięśniowe. - Dowiedziałam się, że syn może nie chodzić i nie siedzieć - mówi Ewa. - W tej sytuacji zdecydowałam się na powiadomienie o sprawie prokuratury. Ordynatorowi zarzuciłam, że przez swoje niedbalstwo oraz brak działań spowodował zagrożenie życia mego syna.
Prokuratura
w Lipnie po trwającym rok dochodzeniu skierowała do sądu dwa akty oskarżenia - przeciwko ordynatorowi Januszowi S. i dyżurującej lekarce, Marii S. Ordynatora prokuratura oskarżyła o niewłaściwą organizację pracy oddziału. Zdaniem prowadzącego dochodzenie, po telefonie od lekarki, Marii S., szef oddziału miał obowiązek przyjechać do szpitala i osobiście zbadać pacjentkę.
- Podejmowanie decyzji o wykonaniu lub niewykonaniu cesarskiego cięcia przez telefon jest nieprawidłowe i niezgodne z zasadami wiedzy lekarskiej - stwierdzili biegli z Akademii Medycznej w Łodzi.- Ordynator w takich okolicznościach - nie mając zaufania do lekarza dyżurnego - powinien osobiście przeprowadzić badanie rodzącej i podjąć decyzję na miejscu.
Marii S. prokuratura przypisała "narażenie na niebezpieczeństwo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu". - Lekarka o kilka godzin spóźniła wykonanie cięcia cesarskiego, mimo wyraźnych do tego wskazań - mówi prokurator.
Zdaniem biegłych lekarka powinna zareagować na obniżenie tętna płodu, bo to wskazywało na zaburzenia krążenia pępowinowego. - Wyczekiwanie w tych okolicznościach na poród drogą naturalną należy uznać za błąd lekarski terapeutyczny - napisali w opinii.
Ordynator
Janusz S. (II stopień specjalizacji, 31-letnia praktyka) początkowo nie zgadza się na rozmowę.
- Bzdury piszecie - denerwuje się, dementując informacje o tym, jakoby pacjentka przed zabiegiem cięcia cesarskiego była w ciężkim stanie.
Ostatecznie jednak do rozmowy dochodzi.
- Dlaczego nie przyjechał Pan na wezwanie lekarza dyżurnego? - pytam?
- Doktor S. nie informowała mnie, że zdrowie dziecka jest zagrożone. Powiedziała tylko, że poród nie postępuje i radziła się, co w tej sytuacji robić.
- Co pan poradził?
- Udzieliłem wskazówek medycznych i przypomniałem, że dyżur telefoniczny pełni mój zastępca, mający specjalizację II stopnia, dr Krzysztof Kołacz. Jako ordynator jestem odpowiedzialny za pracę oddziału, ale nie jestem w stanie czuwać całą dobę.
- Biegli lekarze wskazują jednak na to, że Pana obowiązkiem było przyjść do szpitala i zbadanie pacjentki.
- Nie mogłem tego zrobić, choćby z tego powodu, że gdy wróciłem z koszykówki, wypiłem piwo. Gdyby pacjentka poczuła, że piłem, wtedy dopiero narobiłaby rabanu.
Jest przekonany, że praca oddziału była właściwie zorganizowana i oskarżenie prokuratury jest nieuzasadnione. - To jakaś nagonka na mnie - tłumaczy.
Doktor
Maria S.
(specjalizacja I stopnia, 13-letnia praktyka) od kilku dni jest nieuchwytna w Rypinie. - Wyjechała na wczasy - informuje personel szpitala.
Ewa: - Jest mi bardzo przykro, że doktor S. została oskarżona przez prokuraturę. Ja do niej żalu nie mam - widziałam, że robiła, co mogła. Rozumiem, że nie mogła wykonać zabiegu bez zgody przełożonego. Gdy urodził się Szymon, poprosiłam nawet męża, żeby kupił doktor S. kwiaty i czekoladki. Gdybym miała jakieś pretensje do niej, to nie myślałabym o tym, żeby w ten sposób lekarzowi podziękować. Zresztą, gdy wypisywano mnie z oddziału, doktor S. nie było. Zostawiłam więc dla niej kwiaty u położnej.
Pacjentki
nie uciekają z oddziału położniczego, mimo że prasa już pisała o tym, że lekarze tego oddziału zostali oskarżeni. - Porodów jest mniej, ale to nie skutek utraty zaufania do lekarzy i personelu - podkreśla dyrektor Marek Bruzdowicz.
W dniu, w którym odwiedziłam rypiński szpital, większość łóżek na położnictwie było wolnych. Kobiety, z którymi rozmawiałam, mówiły, że są zadowolone z opieki i warunków na tym oddziale. - Mimo że mieszkam w Lipnie, zdecydowałam się na poród w Rypinie, bo tutaj pracuje doktor Maciej L. , który prowadził mnie od początku ciąży - mówi Sylwia Mantaj.
O lekarzu prowadzącym pacjentka ma bardzo dobre zdanie. - O mnie i o dziecko w brzuchu troszczy się doskonale - stwierdza.
Maciej L.
jest trzecim
z czwórki lekarzy, pracujących na oddziale położniczym, przeciwko któremu prokuratura skierowała akt oskarżenia. Sprawa dotyczy jednak pacjentki lipnowskiego szpitala. - Podczas badania usg doktor Maciej L. popełnił błąd diagnostyczny, polegający na nieprawidłowym rozpoznaniu ciąży - twierdzi prokuratura.
Nieprawidłowe rozpoznanie ciąży sprowadzało się do stwierdzenia, że ciąża jest pojedyncza, podczas gdy była bliźniacza. Prokuratura na podstawie opinii biegłych oskarżyła lekarza o "nieumyślne doprowadzenie do śmierci jednego z bliźniąt" i "spowodowanie uszczerbku na zdrowiu" poprzez uszkodzenie mózgu u drugiego dziecka.
Ordynator nie ma zastrzeżeń do pracy Macieja L. - To dobry operator - podkreśla. - Dzięki niemu rozszerzyliśmy zakres operacji. Za Maćkiem przyjeżdżają pacjentki. Stara się stworzyć miłą atmosferę. Opinia wydana przez biegłych, że to lekarz o niskich kwalifikacjach, jest dla niego krzywdząca. To, że nie ma drugiego stopnia specjalizacji, nie świadczy o tym, że ma małe umiejętności.
W prokuraturze Maciej L. przyznał się tylko do popełnienia błędu diagnostycznego.
Dyrektor
szpitala w Rypinie, Marek Bruzdowicz nie dopuszcza do siebie myśli, że położnicy zostaną skazani. - Takiego zakończenia spraw sądowych nie przewiduję - podkreśla. - Postępowanie prokuratorskie to tylko pewien etap w dochodzeniu do prawdy. Zakładam, że wyrok sądu będzie korzystniejszy dla oskarżonych lekarzy.
- Czy dyrektor szpitala rozgląda się za nowymi położnikami?
_- Dopóki nie zapadną wyroki, nie podejmę żadnych działań - _odpowiada.
Kiedy rozpoczną się procesy, jeszcze nie wiadomo. Jeden z oskarżonych lekarzy przyznał że będzie zabiegał o przeniesienie sprawy poza rejon działania prokuratury i sądu w Lipnie i Rypinie.
Oddział oskarżonych
Małgorzata Goździalska
Trzech spośród czterech lekarzy zatrudnionych na oddziale położniczym szpitala w Rypinie zasiądzie na ławie oskarżonych.