Rodzice mojej mamy, Maria i Mieczysław Cisi mieszkali w Sosnowcu. Mieli sześcioro dzieci, w tym moją mamę, Mariannę. Niestety, nie wiem, czym zajmował się dziadek. A to dlatego, że nigdy go nie poznałem. W 1945 roku umarł wskutek pobicia przez Niemców. Babcia nie wyszła już ponownie za mąż. Zawsze była bardzo dzielna i zaradna. Sama musiała opiekować się dziećmi, zajmować domem. Jednocześnie, aby mieć pieniądze na utrzymanie rodziny, pracowała fizycznie.
Anna i Władysław Puto, rodzice mojego taty, także mieszkali w Sosnowcu. Babcia przyjechała tam jako młoda dziewczyna. Dostała dobrą pracę - była kawiarką w luksusowej restauracji. Natomiast dziadek pracował na kolei, był urzędnikiem. Mieli dwoje dzieci: Irenę i Ryszarda, mojego tatę.
Sosnowiec, 1967 roku. Mały Maciej na swoich pierwszych czyterech kółkach.
Rodzice znali się od najmłodszych lat, mieszkali bowiem na tym samym osiedlu. Mama uczyła się w technikum kolejowym, tata wybrał szkołę stolarską. Później, kiedy niczego nie można było dostać w sklepach, często wykorzystywał swoje umiejętności, robiąc między innymi piękną boazerię. Ich wesele było bardzo skromne, odbyło się w 1956 roku w domu babci Marii. Krótko potem przyszła na świat moja siostra, Anna, dziewięć lat później ja.
Tata przez całe życie pracował jako ratownik górniczy. Czasem odwiedzałem go w stacji, przymierzałem ciężki aparat tlenowy, ale rzadko opowiadał mi o swoich akcjach ratunkowych. Mama natomiast poszła w ślady swojego teścia, pracowała jako ekonomistka w biurze kolejowym.
Do Bydgoszczy przyjechałem w 1989 roku na studia do Akademii Muzycznej. Tu poznałem swoją żonę, Grażynę i postanowiłem zostać na stałe,... no powiedzmy na dłużej.