Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ostatni taki flisak

Tekst i fot. BOGUMIŁ DROGORÓB [email protected]
- Ostatnia tratwa z Kaługi spłynęła dawno temu. Nikt nie pamięta kiedy - opowiada Józef Templin.
- Ostatnia tratwa z Kaługi spłynęła dawno temu. Nikt nie pamięta kiedy - opowiada Józef Templin.
Dwadzieścia lat temu natknąłem się na flisaka spławiającego Drwęcą pociągi tratw. Był już stary i schorowany.

Dwadzieścia lat temu natknąłem się na flisaka spławiającego Drwęcą pociągi tratw. Był już stary i schorowany. Mieszkał w okolicach Tereszewa- Tomaszewa. Myślałem, że był to już ostatni z brygady dzielnych, śmiałych, którzy z bindugi kloce drzew układali na wodzie...

Dla Ryszarda Kapuścińskiego, który wędrował Pojezierzem Brodnickim w latach 60. minionego wieku (wspaniały zbiór reportaży "Busz po polsku" - przyp. B.D.) byli częścią natury, częścią rzeki. Mógł dopaść ich w czasie pracy, posiedzieć nad rzeką, na pniu, zwalonej kłodzie, przy ognisku. Zobaczyć i posłuchać, co mówią o przyrodzie, o składaniu tratw, żegludze Drwęcą. Mógł upajać się widokiem potężnych drzew, które na zrębie kończyły 120, a może i więcej lat, przeżywać emocje z flisakami, gdy pociąg tratw ruszał z nurtem rzeki. On widział, jak było.

Mnie pozostały już tylko opowieści

Na Józefa Templina natrafiłem w Nielbarku. To jedna ze wsi blisko Drwęcy. Stąd jednak rzeki nie widać. Trzeba się przejść kilometr, może dwa w stronę Kaługi, na most. Za mostem wszystko się zaczynało.
- Za leśnego Grzeszkowiaka to było. Jak mnie przyjęto do tratw, to on już długo nie popracował. Na emeryturę się wybierał. Za niego przyszedł leśny Labuszewski. Miałem wtedy dwadzieścia lat. W sam raz do roboty.

Binduga przy moście w Kałudze. Blisko hektar suchej trawy, wyrosłej jesienią, trochę przykrytej śniegiem. Tak się jawi dziś to miejsce. Tyle że most już nowy.
- Drzewo z lasu wożono nad rzekę. Po jednym, ostrożnie, wykulać należało do wody, zaczepić do brzegu. Pal wbity. Jedno już jest, następne się kulało. W rzece wiązane linkami, stalowymi. Stało się w rzece, w specjalnych gumowych butach, jak rybaki. Dziesięć sztuk trzeba było nastawić na jedną tratwę. Na tę tratwę przychodziły baliki, w czterech miejscach. Długie, po dziesięć metrów. Te baliki trzymały tratwę na szerokość. W baliki wbijaliśmy flisaki, długie gwoździe. Tak się nazywały. Ale tylko wbijaliśmy z jednego brzega i drugiego, w środku wiązało się stalowymi linkami.
Pięć godzin - szybciej nikt tratwy nie złożył. Zbili i przepchnęli, pod Szramowo, z nurtem. Pale na brzegu, mocowanie i do składania kolejnej się zabierali. Na jeden rejs potrzeba było pięć - sześć tratw. Dnia nie starczało, drzewa nie brakowało.
- Od mostu kałudzkiego wnet do Szramowa, taka ich długość. Po czterdzieści metrów każda tratwa. Jedna z drugą wiązana. Więcej nie można było, bo w łukach się nie mieściły. Na gotowy zestaw przychodzili flisaki i pomocnik. Z tego miejsca ruszali do Golubia-Dobrzynia, na tartak. Tam już tartaczne wyciągarki, rzeka zrobiła swoje, flisaki też. Najczęściej pływali Templiny, moja daleka rodzina z Tereszewa, mało co ich znałem. Franek Templin pływał, Józef, mój imiennik, Alojs Templin, ktoś jeszcze. Pewnie było i czterech Templinów. One były najważniejsze, upoważnione do pływania. Już nie żyją. Pewnie by więcej naopowiadali.
Sosna z lasów w Kałudze,
koń ciągnął. Saniami, wozami, drabnikami. Rozwórkę się robiło i już drzewo za koniem. Z lasów na Czystych Błotach, z Partęczyn, z Tęgówca. Styczeń - luty na składowisko, z wiosną z nurtem rzeki.
- Tak po prawdzie byłem tylko od zbijania tratw, ale też płynąłem. Rzadko, ale płynąłem, może z dziesięć razy, może więcej. Kto dziś to spamięta? Drągi się miało, bo Drwęca ma ostre zakola. Trzeba było trzymać od brzegu. Jeden rady nie dawał, musiało być dwóch. Cały dzień w drodze. Wstawało się za widaku, piąta rano. I jazda. Dwanaście, czternaście godzin. Do dziesiątej wieczór można było. Nocą już nie.

Najgorzej było w Tamie Brodzkiej i na Głęboczku. Drwęca wiła się, tratwy musieli rozłączać, odwiązywać, po jednej przepychać, znowu wiązać. Bywało, że woda naniosła drzewa, powalone przez wiatr. Te przeszkody najgorsze, palowanie na brzegu, zaczepianie, wody porządkowanie.

- Narobił się człowiek. Ręce w wodzie, bo trzeba było podwiązywać pod tratwą, a tu dopiero marzec. Niby wiosna, ale woda, że nie daj Boże. Mizernie było się wyrabiać, tam się najwięcej czasu traciło. Ten flisak, co był, wychodził na brzeg i obserwował, dyktował gdzie co i jak, żeby się przez zakola przebić. Ale nawet, klinowało się. Ile to razy się tratwa powiesiła na karpie... Najgorsze wiązanie, w wodzie, bo marzec czy kwiecień, to nie do kąpieli czas. Śliskie drzewa, łatwo było zjechać. Nikt nie utonął, bo w kamizelkach się płynęło, do tego linki. Każden zabezpieczony. Linka trzymała. I tak się pracowało, dobre pieniędze się zarabiało. Co tydzień wypłata. Co najważniejsze - żadnego piwka.

Trzeźwe ludzie

musieli być na tratwie. Bez dwóch zdań. Ale po robocie, gdy sobota była, a sprawnie spływ poszedł, się jechało do Pokrzydowa na zabawę. Tam już na nas czekali... Dobre czasy byli.
Robota była, kto chciał mógł odłożyć sporo forsy. Józef Templin swoją przygodę z rzeką, z tratwami, z bindugą skończył po dwóch latach. Wojsko go wzięło na służbę. A gdy z wojska wrócił, skończyło się tratw zbijanie, spławianie drewna do Drwęcy. Zajął się gospodarstwem. Dziś jest sołtysem, a do tego pracuje w Nielbarku w zakładzie krawieckim. Jest tam gospodarczym, fachowcem od spraw wszelakich.
Przy moście w Kałudze rozglądamy się, odtwarzając dzień po dniu - jak to mogło wyglądać.
Ostatnia tratwa z Kaługi spłynęła dawno temu. Nikt nie pamięta kiedy. Nawet Józef Templin, ostatni z Templinów na tratwie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska