W ostatnich dniach Czytelnicy wspominają wielkie powodzie. Dobrze je pamiętają, chociaż ostatnio Wisła dała o sobie znać 48 lat temu. - Uczyłam się wtedy w szkole w Topolinku - opowiada mieszkanka tej wsi, położonej w Dolinie Dolnej Wisły koło Gruczna. - Uciekliśmy całą klasą nad Wisłę, bo ludzie powiadali, że wyjątkowo się podniosła. Wszystkie dzieciaki były pod ogromnym wrażeniem. Woda sięgnęła szczytu wału. W niektórych miejscach wiatr delikatnie zdmuchiwał fale za wał. To był wspaniały widok i warto było go zobaczyć, chociaż potem dostaliśmy burę od nauczyciela.
Ale największa powódź w dolinie Wisły była około stu lat temu. - Pani, która mi o niej opowiadała, już nie żyje. Mieszkała wtedy w Rudkach, miała pięć lat - mówi nasza rozmówczyni. - Wówczas nie było wałów i woda wylała na całą pradolinę Wisły, aż pod same góry. Podobno trzeba było potem wywieźć wszystkie dzieciaki, bo okolicy groziła epidemia. Mówili, że będzie gangrena od rozkładających się ryb, które walały się po polach. Wtedy to był dramat.
Ostrożnie z ulami
Mniej dotkliwie wylewa Wda. Może dlatego państwo Schmidt z Przechowa nie kojarzą powodzi z dramatem. - Nic innego nam nie pozostaje, jak pogodzić się z rzeką. Po tylu latach człowiek dogaduje się z naturą - tłumaczy Eugeniusz Schmidt, który przy ul. Wojska Polskiego 34 mieszka od 77 lat.
Przez ten czas, pod ręką w ogrodzie musiała być łódka. Przydawała się, bo w sadzie stoją ule - wielka pasja pana Eugeniusza, a wcześniej jego ojca. Jakoś musieli do nich dotrzeć. - O ule najbardziej mi chodzi. Nie wolno budzić pszczół zimą, staram się więc tak urządzić, żeby nie przenosić uli. Lepiej, gdy stoją nad wodą na rusztowaniach - objaśnia pan Schmidt. W tym roku, pierwszy raz do jego drzwi zapukali urzędnicy ze Świecia. - Było nam ogromnie miło, bo zaproponowali pomoc, gdyby trzeba było przenosić ule albo otoczyć dom workami z piaskiem. Na szczęście, nie przydały się - cieszy się pani Cecylia, żona pana Eugeniusza, chociaż zastrzega, że Wda nie powiedziała w tym roku ostatniego słowa.
Nie dają się zaskoczyć
Jednak rzadko kiedy dzika rzeka wyprzedzi mądrych gospodarzy. - Codziennie w programie I Polskiego Radia słucham informacji o poziomie Wisły. Gdy podniesie się w Toruniu, jestem przygotowany, że i u mnie będzie podobnie - opowiada pan Eugeniusz. I prawie nigdy się nie myli. Tylko raz, w 1962 roku obudził się i zobaczył, że laczki pływają nad jego podłogą. Wda go zaskoczyła, ale to dlatego, że wezbrała nagle przez oberwanie chmury. Tego nie dało się przewidzieć.
Zabawa na lodzie
Po tegorocznych śniegach państwo Schmidt bali się powodzi trochę bardziej. - Mróz nas uratował. Wda nie piętrzy się przy ujściu do Wisły, bo solidnie stwardniała. Ostatnio zamarzła tak w stanie wojennym - wspomina pani Cecylia. - Dzieciaki jeździły na łyżwach, grały w hokeja. Była niezła zabawa!
Bo nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. - Pięknie nam jabłka rosną i łąka kwitnie latem. Mało kto ma tak nawodniony sad, jak ten nasz - zimą zalany, latem wygrzany i napojony wodami gruntowymi, które spływają z miasta - wylicza pan Eugeniusz.