- Przywódcy krajów unijnych, w tym oczywiście również premier Tusk, podpisali wczoraj tak zwany pakt fiskalny. Wymusza on większą dyscyplinę w finansach publicznych, zwłaszcza w państwach strefy euro. Skoro Polska ma ciągle własną walutę, więc w jaki sposób to nas dotyczy?
- Dla wszystkich krajów Unii oznacza to na pewno wzmożoną kontrolę nad finansami publicznymi. Dla nas, że dopiero, gdy wejdziemy do eurolandu, będziemy respektować jego wszystkie warunki. Polski nie dotyczy między innymi rygorystyczny punkt, który zakłada strukturalne wyjście z deficytu poniżej 3 procent PKB.
- Przecież polski rząd już ogranicza deficyt i to nawet dość drastycznie.
- Tak, rząd obniża go, czemu służyło podniesienie podatku VAT czy zamrożenie płac w budżetówce. Jednak oba wyjścia są czasowe. Premier zapowiedział powrót do starego VAT-u za kilka lat, a i wynagrodzenia też nie będą ciągle stały w miejscu. Tymczasem fragment paktu, o którym mówimy, nie pozwoliłby nam na taki wybór, dopóki oczywiście nie jesteśmy w strefie euro.
Czytaj też: Kryzys w Hiszpanii. Strajk urzędników w Madrycie
- Rząd i bez paktu ma pełną kontrolę nad naszymi finansami?
- Nie jest źle, naprawdę. To, do czego pakt fiskalny zmusza inne państwa, my mamy od dawna zapisane w konstytucji. Myślę choćby o długu publicznym, który u nas nie może przekroczyć dwóch trzecich PKB, a choćby Francja nie ma takiego zapisu.
- Sugeruje pan, że podpisanie paktu to dobry ruch, w czym nam pomoże?
- To bardzo dobry ruch. Dla nas nic się zmienia, a może pomóc. Jesteśmy wzorem dla innych, bo już wcześniej jakby wprowadziliśmy własny pakcik fiskalny, a inni muszą się tego dopiero uczyć. Wierzę, że strefa euro przetrwa. A wejście Polski do będzie się nam opłacało, zaowocuje wzrostem PKB. Pytanie tylko, czy po doświadczeniach z Grecją,ą czy Włochami, będą nas tam chcieli.
