To wszystko, co zostawił Zygmunt Zawadzki - bokser, dzięki któremu Bydgoszcz trafiła do Europy.
Bydgoszcz nie była jego rodzinnym miastem. Urodził się pod Lublinem, wychował się w Koszalinie. Tam zafascynował go boks, zaczął trenować w klubie "Gwardia".
Gdy przyszła pora na wojsko, zainteresował się nim bydgoski klub Zawisza. I okazało się, że to był trafny wybór, tak dla klubu, jak i dla młodego boksera (waga kogucia). Znalazł się w drużynie sławnego Feliksa Stamma. Jego nazwisko zaczęło być wymieniane z takimi sławami bokserskimi jak Kazimierz Paździor, Leszek Drogosz, Jerzy Kulej, Zbigniew Pietrzykowski czy inni.
Na koncie sukcesów miał brązowy medal mistrzostw Europy w 1959 roku w Lucernie, w 1960 został wicemistrzem Polski. Stoczył ponad 270 walk, z których tylko 30 przegrał. Potem w latach 70. zdobytą na europejskich ringach wiedzę zaczął przekazywać młodzieży Jego podopieczni na mistrzostwach Europy w Izmirze (Turcja) zdobyli trzy brązowe medale.
- Miał podejście do młodzieży, potrafił uczyć i wychowywać, może i dlatego, że sam miał dobrych trenerów w Zawiszy - wspomina Rafał Kamiński, szwagier Zygmunta Zawadzkiego.
Dzięki boksowi w czasach, gdy szczytem marzeń był wyjazd do Bułgarii on zwiedził Anglię, Francję, Szwajcarię. Jego siostrzeńcy do dziś wspominają zapach kredek przywiezionych z jednej z zagranicznych podróży w latach 50. - takich w Polsce wówczas nie było.
Obozy szkoleniowe w Cetniewie czy w górskich ośrodkach to w zasadzie była codzienność. Siostrzeńcy też mieli kilka razy okazję oglądać wujka podczas treningów. No i nagrody za wygrane mecze... Dzięki nim jedna z siostrzenic już w podstawówce mogła się chwalić przed koleżankami kompletem dzieł Mickiewicza i Sienkiewicza.
W domu Zygmunta Zawadzkiego na Osiedlu Leśnym było wiele pamiątek z czasów, gdy odnosił sportowe sukcesy. Jego bliskich najbardziej zawsze fascynowała miniaturowa wieża Eiffle, przywieziona z zawodów w Paryżu. Dziś można ją podziwiać u siostrzeńca - Marka Guczy, wielkiego fana boksu i sportu w ogóle. Ale poza tym niewiele zostało. Proporczyki, albumy. I to chyba wszystko. Nawet ten najsławniejszy medal - z Lucerny - przepadł gdzieś za sprawą pseudoprzyjaciół boksera.
Jak wspomina rodzina - trudne lata zaczęły się dla Zygmunta Zawadzkiego z chwilą, gdy w 1996 r. zmarła jego żona Marta z Jabłońskich. Wtedy zaczęła dawać o sobie znać choroba - efekt uprawiania boksu. Okazało się, że nie ma nikogo, poza bliskimi, kto pomógłby w tej trudnej sytuacji. Zygmunt Zawadzki zmarł 6 grudnia 2006 r. Został pochowany u boku żony na cmentarzu na Bielawkach. Jego albumy ze zdjęciami, z czasów, gdy bydgoski boks liczył się w kraju, a do tego wycinki prasowe to wspaniałe materiały do lekcji historii na temat regionalnego sportu.