https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Panie na gminie

Joanna Grzegorzewska [email protected]
Maria Topolińska: - Może można coś zmienić w gminie i może to właśnie ja będę mogła to zrobić?
Maria Topolińska: - Może można coś zmienić w gminie i może to właśnie ja będę mogła to zrobić? Fot. Archiwum
Iwona lubi śpiewać, Maria marzy, aby pojechać do Nowego Jorku, a Katarzyna chciałaby urodzić się Greczynką.

Wszystkie chodzą na grzyby. Maria i Iwona mają nawet na tym punkcie bzika.

Płci pięknej brak, szkoda

Rok 2006, 12 i 26 listopada; wybory samorządowe. I stało się: w całej Polsce wybrano 1590 wójtów, 781 burmistrzów, 107 prezydentów miast. Wśród kandydatów na te stanowiska było 7.250 mężczyzn i tylko 977 kobiet, czyli niewiele ponad 11 procent.

W Kujawsko-Pomorskiem mamy 5 prezydentów, 45 burmistrzów i 95 wójtów. W tej grupie nie ma ani jednej kobiety-prezydenta, ani jednej kobiety-burmistrza. Za to wójtów w spódnicy jest "aż" dziewięciu: w gminie Białe Błota, Chrostkowo, Dąbrowa, Lniano, Osiek, Raciążek, Rogowo, Włocławek.

Dlaczego sięgnęły po władzę, niektóre pierwszy raz inne już kolejny? Nie mają domu, rodziny, nudzą się?

- Namówił mnie do tego mąż i jego koledzy z PiS - mówi Iwona Gilewicz (gm. Osiek, kandydowała pierwszy raz).

- Jest jeszcze sporo rzeczy do zrobienia - mówi Katarzyna Kirstein-Piotrowska (gm. Białe Błota; wójtem jest drugą kadencję, a samorządowcem od trzeciego pokolenia).

- Teraz to moje życie - przyznaje Maria Topolińska (gm. Lniano, na stanowisku już jedenasty rok; mąż jest wójtem w sąsiedniej gminie).

Katarzyna, kiedy jest zmęczona, zamyka oczy i słucha bluesa; Iwona pływa nawet, gdy woda ma 4 stopnie Celsjusza, a Maria odpoczywa pracując na 22-hektarowym gospodarstwie, pieląc w ogródku, robiąc pranie, gotując coś ekstra...

Mówią o mnie - kobieta "z jajami"

Katarzyna Kirstein-Piotrowska: - Wójtem jest się 24 godziny na dobę
(fot. Fot. Jarosław Pruss)

Drobna, niezbyt wysoka. Mówi szybko i tylko na temat. Dzisiaj założyła brązową marynarkę, spódnicę w tym samym kolorze i buty na niewysokim obcasie. Maria Topolińska - lat 47, wykształcenie wyższe rolnicze udokumentowane dyplomem bydgoskiej Akademii Techniczno-Rolniczej.

Zaraz po studiach był PGR, później praca u prywaciarza. Zawsze odpowiedzialne stanowiska, w pracy zawsze od rana do wieczora, a na nogach gumiaki. Lubiła to. Ale kiedy mąż zapytał - po tym, jak jedenaście lat temu w połowie kadencji "stary" wójt przestał być wójtem, a wieś proponowała to stanowisko jej - więc wtedy mąż zapytał: "Marysia, czy ty do końca życia chcesz chodzić w gumiakach?". - A ja pomyślałam, może ma rację? Może należy coś w moim życiu zmienić? Może można coś zmienić w gminie i może to właśnie ja będę mogła to zrobić? - opowiada Maria Topolińska. I wiedziała, nie będzie lekko. Co prawda we wsi mówili o niej "baba z jajami", ale...

Przed nią żadna kobieta tą gminą nie rządziła. Kiedy więc szła do stulatki, aby w imieniu gminy złożyć życzenia szacownej jubilatce, słyszała: "no, dobra kochana, dziękuję za kwiatki, ale gdzie jest ten wójt?" - Minęło jedenaście lat, ludzie się przyzwyczaili i zaufali chyba - mówi.

A rodzina? Dzieci - Tomek, gimnazjalista; Łukasz, student gdańskiej politechniki, Joasia, biotechnolog - też się przyzwyczaiły do mamy wójt? A mąż, sam wójt, nie chce widzieć jej w kuchni? - Ja nigdy nie miałam ośmiogodzinnego dnia pracy, zawsze dzieliłam się domowymi obowiązkami z mężem, a dzieci tak jakoś od zawsze musiały być samodzielne. Kiedy więc zostałam wójtem, w domu tak naprawdę nic się nie zmieniło. Raz ja gotowałam, raz mąż, odrabiać lekcji z dziećmi nie musiałam, bo dzieci dobrze się uczyły. To w tygodniu, bo weekend... Kopała z dziećmi piłkę, chodziła na mecze, czytała bajki. - Niczego nie żałuję, dzieci wychowałam na porządnych ludzi, a moje 25-letnie małżeństwo uznaję za udane.
Maria Topolińska, lat 47, wójt gminy Lniano: ogląda serial "M jak miłość", chciałaby - oprócz Nowego Jorku - zobaczyć plac Czerwony.

Z feministkami nic mnie nie łączy

Iwona Gilewicz - 52 lata, matka szóstki dzieci: 32-letniej Moniki, 28-letniej Adrianny, 26-letniej Barbary, 25-letniej Zuzy, 23-letniego Janusza i 18-letniego Pawła.
Iwona Gilewicz - podobnie jak mąż radca prawny i wójt gminy Osiek (zaprzysiężona w środę).

Iwona Gilewicz - kobieta, która żadnej pracy się nie boi. Była m.in. pielęgniarką, sprzedawała owoce i warzywa, produkowała z mężem sztuczną biżuterię, prowadziła z nim kancelarię prawniczą. - Mamy 20-hektarowe gospodarstwo rolne - mówi.

A dzieci? Przy takiej gromadce, wydawałoby się, trudno spokojnie wypić herbatę, a co dopiero pracować zawodowo. Jeśli więc Iwona Gilewicz poświęca i poświęcała się pracy, jeśli zawsze pracowała więcej niż na jednym etacie, to może niedopieszczone czuły się dzieci? - Wręcz przeciw nie! Starałam się, żeby każde dziecko czuło się wyjątkowo, każdemu starałam się poświęcać tyle uwagi, ile potrzebowało. I chyba udało się, bo kiedy jechałam pociągiem tylko z jednym dzieckiem, osoby postronne myślały, że to jedynak lub jedynaczka - uśmiecha się Gilewicz.

Więc może praca "czuła się niedopieszczona"? - Naprawdę, można oddać się bez reszty i jednemu, i drugiemu. Oczywiście, problem może być, jeśli nie ma się własnej działalności, jeżeli pracuje się u kogoś, bo pracodawcom wydaje się, że jak są dzieci, to kobieta będzie ciągle na zwolnieniu lekarskim. A to nieprawda! Ja nie byłam, a dzieci mam tyle, ile mam. Można więc? Można. Teraz oczywiście sytuacja jest trochę inna, bo dzieci są już dorosłe, mają swoje dzieci, ale... Pracy zawsze jest dużo.

- Jak długo więc pani śpi?
- Pięć godzin, ale za to lubię poleżeć dłużej w sobotę i w niedzielę.
- W weekendy przyjeżdżają do państwa dzieci...
- I wnuki, które lubią rano po mnie poskakać, to prawda.

A kiedy już skończą, wszyscy jedzą razem śniadanie, później obiad. Latem jeżdżą pod namiot (całą rodziną, do dzisiaj), pływają żaglówką. - I dużo śpiewamy - śmieje się wójt Gilewicz. Poza tym, pani wójt lubi gry logiczne, nie ogląda telewizji. Kim byłaby, gdyby mogła zacząć wszystko od nowa? Lekarzem.

- Dlaczego wygrała pani wybory? Nawet nie mieszka pani w tej gminie, lecz w sąsiedniej...
- W Budziszewie dokładnie.
- ... ludzie pani nie znają, pani nie zna tych ludzi.
- Ale znam wieś i jej problemy. A dlaczego wygrałam? Właśnie dlatego, że jestem nową twarzą, dlatego, że w gminie, w której od lat panowała stagnacja, w końcu coś się może zmienić, a ja mogę służyć moim doświadczeniem zawodowym i życiowym. Lubię wyzwania.

Bo ze mnie taka Zosia Samosia

Katarzyna Kirstein-Piotrowska wie, jak będzie - jest wójtem drugą kadencję. Inwestorzy, koledzy, wykonawcy i podwykonawcy, a przede wszystkim rolnicy - nie traktują jej już pobłażliwe, nie mówią: "eee..., to tylko kobita, co ona może wiedzieć". Ale na początku nie było łatwo. Co prawda pracę w samorządzie zaczęła już 95 roku, ale to nie to samo co wójtowanie. - Nie znałam się np. na zagospodarowaniu przestrzennym, czytanie map nie było łatwe. Wiele razy siedziałam więc nad jakimiś dokumentami w nocy, żeby następnego dnia być przygotowaną do spotkania na sto procent, żeby panowie, z którymi się spotykałam nie mogli mi wciskać kitu.

A próbowali. Ale szybko się zorientowali, że z tą panią tak nie można (być może dlatego, że zapał samorządowca Kirstein-Piotrowska ma w genach: ojciec był naczelnikiem w gminie Lniano, dziadek - członkiem zarządu miasta Torunia)
- A jeśli o dzieci chodzi, jestem w komfortowej sytuacji. Mój mąż jest emerytowanym wojskowym - mógł przejąć moje domowe obowiązki. Zajmuje się dziećmi, gotuje. I odnalazł się w tej roli, myślę.

- Na tyle, żeby nie dzwonić z pytaniem, jak robi się pieczeń?
- Dzwoni, ale nie do mnie, lecz do mamy i teściowej.
- Koledzy nie śmieją się z niego, że pantoflarz, że w garach siedzi?
- Mąż był sportowcem, bokserem, nie musi udowadniać, że jest mężczyzną.

Ale wracając do dzieci... Kirstein-Piotrowska zapewnia, że robi wszystko, by jej dzieci - dzisiaj 11-letnia już córka i 15-letni syn - nie odczuli, że mają mamę wójta. Tylko dla nich jest w weekend: robią razem zakupy, choć pani wójt bardzo tego nie lubi, razem sprzątają, razem się bawią, grilują. No, chyba, że jest jakaś impreza, ale wtedy zabiera dzieci ze sobą. - Lubię dom, a że mieszkamy pod lasem, nie musimy nawet specjalnie gdzieś jechać, żeby być na łonie natury. Czy czegoś żałuję? Tylko jednego - utraty znajomych. Przy takim nawale pracy trudno podgrzewać przyjaźnie.

Katarzyna Kirstein - lat 44, politolog - odpoczywa patrząc w ogień w kominku. Ulubiony kolor? Brzoskwiniowy i łososiowy. Smak? Słodko-kwaśny. W życiu nie zjadłaby czerniny, "połyka" za to książki (ostatnio o profesorze Bartoszewskim). I ciągle jest w ruchu: - Inaczej nie da rady, bo wójtem jest się 24 godziny na dobę.

Zdecydowanie mogą być lepsze od panów

Iwona Gilewicz: - Lubię wyzwania
(fot. Fot. Paweł Kędzia)

Katarzyna, Maria, Iwona. Wszystkie trzy uważają, że kobiet jest zbyt mało - w polityce.

Maria Topolińska: - Dlaczego tak się dzieje? Przez syndrom gospodyni, jak ja to nazywam. Kobiety boją się, że nie pogodzą pracy samorządowej z obowiązkami domowymi. Często proszone przez kolegów o kandydowanie odpowiadają: nie mam czasu, muszę zająć się dziećmi; ale jak dzieci podrosną - proszę bardzo.
Iwona Gilewicz: - Kobietom brakuje odwagi, bo kobietom rzeczywiście trudniej się przebić. Kobieta na zaufanie musi zapracować. Że jest czegoś warta, musi udowadniać. A mężczyzna? Mężczyzna już na starcie otrzymuje kredyt zaufania, tylko dlatego, że jest mężczyzną.

Katarzyna Kirstein-Piotrowska: - Brak wiary w siebie - to podstawowy problem kobiet. I to nasze tradycyjne wychowanie. Kobieta w pierwszym rzędzie ma być przecież matką i żoną, musi być opiekunką domowego ogniska.

Katarzyna, Maria, Iwona. Wszystkie trzy są zdania, że kobiety - gdyby tylko chciały - mogłyby doskonale odnaleźć się u władzy. A nawet mogłyby być lepsze od panów.
Bo kobiety są lepiej zorganizowane niż mężczyźni (to Maria).
Bo kobiety są bardziej odporne psychicznie (Iwona).
Bo są mniej podatne na układy (Katarzyna).
Bo...

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska