Wszystkie chodzą na grzyby. Maria i Iwona mają nawet na tym punkcie bzika.
Płci pięknej brak, szkoda
Rok 2006, 12 i 26 listopada; wybory samorządowe. I stało się: w całej Polsce wybrano 1590 wójtów, 781 burmistrzów, 107 prezydentów miast. Wśród kandydatów na te stanowiska było 7.250 mężczyzn i tylko 977 kobiet, czyli niewiele ponad 11 procent.
W Kujawsko-Pomorskiem mamy 5 prezydentów, 45 burmistrzów i 95 wójtów. W tej grupie nie ma ani jednej kobiety-prezydenta, ani jednej kobiety-burmistrza. Za to wójtów w spódnicy jest "aż" dziewięciu: w gminie Białe Błota, Chrostkowo, Dąbrowa, Lniano, Osiek, Raciążek, Rogowo, Włocławek.
Dlaczego sięgnęły po władzę, niektóre pierwszy raz inne już kolejny? Nie mają domu, rodziny, nudzą się?
- Namówił mnie do tego mąż i jego koledzy z PiS - mówi Iwona Gilewicz (gm. Osiek, kandydowała pierwszy raz).
- Jest jeszcze sporo rzeczy do zrobienia - mówi Katarzyna Kirstein-Piotrowska (gm. Białe Błota; wójtem jest drugą kadencję, a samorządowcem od trzeciego pokolenia).
- Teraz to moje życie - przyznaje Maria Topolińska (gm. Lniano, na stanowisku już jedenasty rok; mąż jest wójtem w sąsiedniej gminie).
Katarzyna, kiedy jest zmęczona, zamyka oczy i słucha bluesa; Iwona pływa nawet, gdy woda ma 4 stopnie Celsjusza, a Maria odpoczywa pracując na 22-hektarowym gospodarstwie, pieląc w ogródku, robiąc pranie, gotując coś ekstra...
Mówią o mnie - kobieta "z jajami"
Katarzyna Kirstein-Piotrowska: - Wójtem jest się 24 godziny na dobę
(fot. Fot. Jarosław Pruss)
Drobna, niezbyt wysoka. Mówi szybko i tylko na temat. Dzisiaj założyła brązową marynarkę, spódnicę w tym samym kolorze i buty na niewysokim obcasie. Maria Topolińska - lat 47, wykształcenie wyższe rolnicze udokumentowane dyplomem bydgoskiej Akademii Techniczno-Rolniczej.
Zaraz po studiach był PGR, później praca u prywaciarza. Zawsze odpowiedzialne stanowiska, w pracy zawsze od rana do wieczora, a na nogach gumiaki. Lubiła to. Ale kiedy mąż zapytał - po tym, jak jedenaście lat temu w połowie kadencji "stary" wójt przestał być wójtem, a wieś proponowała to stanowisko jej - więc wtedy mąż zapytał: "Marysia, czy ty do końca życia chcesz chodzić w gumiakach?". - A ja pomyślałam, może ma rację? Może należy coś w moim życiu zmienić? Może można coś zmienić w gminie i może to właśnie ja będę mogła to zrobić? - opowiada Maria Topolińska. I wiedziała, nie będzie lekko. Co prawda we wsi mówili o niej "baba z jajami", ale...
Przed nią żadna kobieta tą gminą nie rządziła. Kiedy więc szła do stulatki, aby w imieniu gminy złożyć życzenia szacownej jubilatce, słyszała: "no, dobra kochana, dziękuję za kwiatki, ale gdzie jest ten wójt?" - Minęło jedenaście lat, ludzie się przyzwyczaili i zaufali chyba - mówi.
A rodzina? Dzieci - Tomek, gimnazjalista; Łukasz, student gdańskiej politechniki, Joasia, biotechnolog - też się przyzwyczaiły do mamy wójt? A mąż, sam wójt, nie chce widzieć jej w kuchni? - Ja nigdy nie miałam ośmiogodzinnego dnia pracy, zawsze dzieliłam się domowymi obowiązkami z mężem, a dzieci tak jakoś od zawsze musiały być samodzielne. Kiedy więc zostałam wójtem, w domu tak naprawdę nic się nie zmieniło. Raz ja gotowałam, raz mąż, odrabiać lekcji z dziećmi nie musiałam, bo dzieci dobrze się uczyły. To w tygodniu, bo weekend... Kopała z dziećmi piłkę, chodziła na mecze, czytała bajki. - Niczego nie żałuję, dzieci wychowałam na porządnych ludzi, a moje 25-letnie małżeństwo uznaję za udane.
Maria Topolińska, lat 47, wójt gminy Lniano: ogląda serial "M jak miłość", chciałaby - oprócz Nowego Jorku - zobaczyć plac Czerwony.
Z feministkami nic mnie nie łączy
Iwona Gilewicz - 52 lata, matka szóstki dzieci: 32-letniej Moniki, 28-letniej Adrianny, 26-letniej Barbary, 25-letniej Zuzy, 23-letniego Janusza i 18-letniego Pawła.
Iwona Gilewicz - podobnie jak mąż radca prawny i wójt gminy Osiek (zaprzysiężona w środę).
Iwona Gilewicz - kobieta, która żadnej pracy się nie boi. Była m.in. pielęgniarką, sprzedawała owoce i warzywa, produkowała z mężem sztuczną biżuterię, prowadziła z nim kancelarię prawniczą. - Mamy 20-hektarowe gospodarstwo rolne - mówi.
A dzieci? Przy takiej gromadce, wydawałoby się, trudno spokojnie wypić herbatę, a co dopiero pracować zawodowo. Jeśli więc Iwona Gilewicz poświęca i poświęcała się pracy, jeśli zawsze pracowała więcej niż na jednym etacie, to może niedopieszczone czuły się dzieci? - Wręcz przeciw nie! Starałam się, żeby każde dziecko czuło się wyjątkowo, każdemu starałam się poświęcać tyle uwagi, ile potrzebowało. I chyba udało się, bo kiedy jechałam pociągiem tylko z jednym dzieckiem, osoby postronne myślały, że to jedynak lub jedynaczka - uśmiecha się Gilewicz.
Więc może praca "czuła się niedopieszczona"? - Naprawdę, można oddać się bez reszty i jednemu, i drugiemu. Oczywiście, problem może być, jeśli nie ma się własnej działalności, jeżeli pracuje się u kogoś, bo pracodawcom wydaje się, że jak są dzieci, to kobieta będzie ciągle na zwolnieniu lekarskim. A to nieprawda! Ja nie byłam, a dzieci mam tyle, ile mam. Można więc? Można. Teraz oczywiście sytuacja jest trochę inna, bo dzieci są już dorosłe, mają swoje dzieci, ale... Pracy zawsze jest dużo.
- Jak długo więc pani śpi?
- Pięć godzin, ale za to lubię poleżeć dłużej w sobotę i w niedzielę.
- W weekendy przyjeżdżają do państwa dzieci...
- I wnuki, które lubią rano po mnie poskakać, to prawda.
A kiedy już skończą, wszyscy jedzą razem śniadanie, później obiad. Latem jeżdżą pod namiot (całą rodziną, do dzisiaj), pływają żaglówką. - I dużo śpiewamy - śmieje się wójt Gilewicz. Poza tym, pani wójt lubi gry logiczne, nie ogląda telewizji. Kim byłaby, gdyby mogła zacząć wszystko od nowa? Lekarzem.
- Dlaczego wygrała pani wybory? Nawet nie mieszka pani w tej gminie, lecz w sąsiedniej...
- W Budziszewie dokładnie.
- ... ludzie pani nie znają, pani nie zna tych ludzi.
- Ale znam wieś i jej problemy. A dlaczego wygrałam? Właśnie dlatego, że jestem nową twarzą, dlatego, że w gminie, w której od lat panowała stagnacja, w końcu coś się może zmienić, a ja mogę służyć moim doświadczeniem zawodowym i życiowym. Lubię wyzwania.
Bo ze mnie taka Zosia Samosia
Katarzyna Kirstein-Piotrowska wie, jak będzie - jest wójtem drugą kadencję. Inwestorzy, koledzy, wykonawcy i podwykonawcy, a przede wszystkim rolnicy - nie traktują jej już pobłażliwe, nie mówią: "eee..., to tylko kobita, co ona może wiedzieć". Ale na początku nie było łatwo. Co prawda pracę w samorządzie zaczęła już 95 roku, ale to nie to samo co wójtowanie. - Nie znałam się np. na zagospodarowaniu przestrzennym, czytanie map nie było łatwe. Wiele razy siedziałam więc nad jakimiś dokumentami w nocy, żeby następnego dnia być przygotowaną do spotkania na sto procent, żeby panowie, z którymi się spotykałam nie mogli mi wciskać kitu.
A próbowali. Ale szybko się zorientowali, że z tą panią tak nie można (być może dlatego, że zapał samorządowca Kirstein-Piotrowska ma w genach: ojciec był naczelnikiem w gminie Lniano, dziadek - członkiem zarządu miasta Torunia)
- A jeśli o dzieci chodzi, jestem w komfortowej sytuacji. Mój mąż jest emerytowanym wojskowym - mógł przejąć moje domowe obowiązki. Zajmuje się dziećmi, gotuje. I odnalazł się w tej roli, myślę.
- Na tyle, żeby nie dzwonić z pytaniem, jak robi się pieczeń?
- Dzwoni, ale nie do mnie, lecz do mamy i teściowej.
- Koledzy nie śmieją się z niego, że pantoflarz, że w garach siedzi?
- Mąż był sportowcem, bokserem, nie musi udowadniać, że jest mężczyzną.
Ale wracając do dzieci... Kirstein-Piotrowska zapewnia, że robi wszystko, by jej dzieci - dzisiaj 11-letnia już córka i 15-letni syn - nie odczuli, że mają mamę wójta. Tylko dla nich jest w weekend: robią razem zakupy, choć pani wójt bardzo tego nie lubi, razem sprzątają, razem się bawią, grilują. No, chyba, że jest jakaś impreza, ale wtedy zabiera dzieci ze sobą. - Lubię dom, a że mieszkamy pod lasem, nie musimy nawet specjalnie gdzieś jechać, żeby być na łonie natury. Czy czegoś żałuję? Tylko jednego - utraty znajomych. Przy takim nawale pracy trudno podgrzewać przyjaźnie.
Katarzyna Kirstein - lat 44, politolog - odpoczywa patrząc w ogień w kominku. Ulubiony kolor? Brzoskwiniowy i łososiowy. Smak? Słodko-kwaśny. W życiu nie zjadłaby czerniny, "połyka" za to książki (ostatnio o profesorze Bartoszewskim). I ciągle jest w ruchu: - Inaczej nie da rady, bo wójtem jest się 24 godziny na dobę.
Zdecydowanie mogą być lepsze od panów
Iwona Gilewicz: - Lubię wyzwania
(fot. Fot. Paweł Kędzia)
Katarzyna, Maria, Iwona. Wszystkie trzy uważają, że kobiet jest zbyt mało - w polityce.
Maria Topolińska: - Dlaczego tak się dzieje? Przez syndrom gospodyni, jak ja to nazywam. Kobiety boją się, że nie pogodzą pracy samorządowej z obowiązkami domowymi. Często proszone przez kolegów o kandydowanie odpowiadają: nie mam czasu, muszę zająć się dziećmi; ale jak dzieci podrosną - proszę bardzo.
Iwona Gilewicz: - Kobietom brakuje odwagi, bo kobietom rzeczywiście trudniej się przebić. Kobieta na zaufanie musi zapracować. Że jest czegoś warta, musi udowadniać. A mężczyzna? Mężczyzna już na starcie otrzymuje kredyt zaufania, tylko dlatego, że jest mężczyzną.
Katarzyna Kirstein-Piotrowska: - Brak wiary w siebie - to podstawowy problem kobiet. I to nasze tradycyjne wychowanie. Kobieta w pierwszym rzędzie ma być przecież matką i żoną, musi być opiekunką domowego ogniska.
Katarzyna, Maria, Iwona. Wszystkie trzy są zdania, że kobiety - gdyby tylko chciały - mogłyby doskonale odnaleźć się u władzy. A nawet mogłyby być lepsze od panów.
Bo kobiety są lepiej zorganizowane niż mężczyźni (to Maria).
Bo kobiety są bardziej odporne psychicznie (Iwona).
Bo są mniej podatne na układy (Katarzyna).
Bo...