
We Wrocławiu pan Piotr bardzo szybko zaczął robić postępy, choć początki wcale nie były zbyt obiecujące. Po roku przerwy miał spore problemy z tym, żeby się odblokować psychicznie. Ale to normalna sprawa. - Świętej pamięci Ryszard Nieścieruk postawił na mnie bardzo mocno. Pamiętam do dziś sytuację, gdzie w jednym z meczów, chyba w Tarnowie, po pierwszym biegu przyjechałem czwarty, a on kazał mi się szykować, bo wystartuję jako rezerwa taktyczna. To jest chyba nienormalne, żeby w taktycznej pojechał zawodnik, który przywozi zero, zawsze startuje ten najlepszy. W ciężkim szoku byłem, patrzyłem na tatę, tata na mnie: „No co? No jedź!”. Pojechałem, wygrałem wyścig młodzieżowy - siódmy, później dwójka, trójka, dwójka... I tak uzbierałem chyba 11-12 punktów - szacuje pan Piotr. - Sytuacja powtórzyła się w kolejnym meczu we Wrocławiu, też przyjechałem na zero i też wystartowałem w taktycznej. Czułem to wsparcie i wiarę we mnie. Później już zaskoczyło i naprawdę jechałem świetny sezon. W połowie roku dostałem propozycję, żeby jednak z tego wypożyczenia rocznego wrócić, ale oczywiście nie było możliwości, bo dałem słowo, że minimum dwa sezony będę jeździł dla Wrocławia. Po tych dwóch latach byłem mistrzem świata juniorów, drużynowym mistrzem świata i parę medali mistrzostw Polski też żeśmy zdobyli.

4 sierpnia 1996. Olching. Indywidualnym mistrzem świata juniorów zostaje Piotr Protasiewicz. Z kompletem 15 punktów! - Z perspektywy ostatnich lat, kiedy polscy juniorzy regularnie wygrywają mistrzostwa świata, to już nie wydaje się takie huczne i wspaniałe. Ale pamiętajmy o tym, że był to pierwszy tytuł, który pojechał do Polski - zauważa pan Piotr. - Duża pomoc ze strony klubu, moja wytrwałość w walce o silnik, team, który był ze mną... Ale też świetnie się czułem, świetnie to zostało rozegrane, a w tamtych czasach nie było prostą sprawą, żeby z kompletem punktów zwyciężyć w takim turnieju. Było to dla mnie niesamowite przeżycie, pamiętam do dzisiaj każdy wyścig. Zrobiłem krok na żużlowe salony, bo medale mistrzostw Polski były, ale światowy krążek - to smakowało szczególnie.

Po tak udanym sezonie przyszła świetna propozycja z Bydgoszczy. Pan Piotr, który właśnie kończył wiek juniora i chciał nie tylko nadal znakomicie jeździć, ale także zacząć zarabiać, skorzystał z oferty. Drużynie szło wyśmienicie. Indywidualnie też świętował tytuł mistrza Polski. W finale 20 sierpnia 1999 w Bydgoszczy wywalczył 14 punktów i w wyścigu barażowym spotkał się z Tomaszem Gollobem. Skończyło się upadkiem Protasiewicza i wykluczeniem Golloba. - W kuluarach jest to jeden z bardziej dramatycznych finałów mistrzostw Polski, o którym się mówiło, mówi i będzie mówiło. Cieszę się, że ja byłem uczestnikiem tego finału, ze złotem, które zawisło na mojej szyi. Do dzisiaj z Tomkiem mamy świetny kontakt. Niestety, jest w trudnej sytuacji. Kilkakrotnie byłem u niego, odwiedzałem go w szpitalu... Bardzo go szanuję, dopiero teraz zacząłem doceniać to, że mogłem z takim zawodnikiem w jednej drużynie przez tyle lat jeździć. To, co wyprawiał na torze, dla mnie jest wirtuozerią - nie ukrywa pan Piotr. 21 września 2001 do swojej kolekcji dorzucił Złoty Kask. Finałowy turniej we Wrocławiu zakończył z kompletem punktów.

Ponieważ historia lubi zatoczyć koło, po 12 latach pan Piotr wrócił do Zielonej Góry. 10 listopada 2006 przez kibiców Falubazu został przywitany chlebem i żużlem. - Czułem, że jeśli ma być powrót, to w tamtym momencie był chyba idealny czas. Ja potrzebowałem kolejnych wyzwań, mobilizacji, pasji, żeby to odświeżyć, na nowo się zebrać. Czułem, że jestem osobą bardzo chcianą w klubie - i to jeśli chodzi o szefostwo, sponsorów, ale przede wszystkim kibiców - zaznacza pan Piotr. - A sportowo czułem się na odpowiednim poziomie i wydaje mi się, że te lata od mojego powrotu świadczą, że chyba spełniłem pokładaną nadzieję i jestem zawodnikiem, który ze swoich zadań się wywiązuje - nie zawsze, ale chyba dużo częściej niż nie.