Stanisław Grzegorek, dawny prezes Spółdzielczej Agrofirmy "Plebanka" w Plebance, w gminie Waganiec, nie przebiera w słowach: - Nieudacznicy, a w dodatku złodzieje! Okradli tylu ludzi! My te pieniądze odkładaliśmy na specjalne konto. Z naszych zarobków. Wszystko zmarnowali - mówi o obecnym zarządzie spółdzielni.
Grzegorek ma 82 lata. W spółdzielni przepracował 30 lat. Był księgowym, a potem prezesem. Przestał nim być w 1990 roku. Ma żal, że nie jest zapraszany na walne zgromadzenia, że decyzje w spółdzielni podejmuje się bez niego i dawnych spółdzielców.
- Zbudowaliśmy tę spółdzielnie na gołej ziemi. Była przodująca w kraju. A teraz wszystko wyprzedają, a spółdzielcy z tego nie mają nic - denerwuje się Grzegorek.
Postanowił zorganizować blokadę zakładu. Nie wpuścić pracujących członków spółdzielni, zablokować konta, nie dopuścić obecnie rządzących w "Plebance" do dokumentów. - Pani przyjedzie na siódmą rano. Zobaczy pani, co się będzie działo - zapraszał telefonicznie.
Trochę nie tak
Blokada nie wyszła, bo dawni spółdzielcy, wielu jak on emeryci, nie chcieli go w tej akcji wesprzeć. - Taki jeden mądrzył się, że to bezprawne działanie - mówi Grzegorek zniesmaczony postawą dawnych współtowarzyszy pracy. Wezwał więc policję.
- Nie mogę chodzić, więc do nich nie pojadę, a muszę złożyć doniesienie - tłumaczy. - Chciałem złożyć doniesienie do prokuratury, ale kazali przyjechać. Jakby prokurator nie mógł się pofatygować do mnie?! - mówi urażony. Wymienia instytucje, do których pisał pisma na obecne rządy w spółdzielni. - Ktoś musi tu zrobić porządek - mówi.
Już to przerabiali
- To nie pierwsza taka akcja pana Grzegorka - przyznaje Janusz Wesołowski, obecny prezes spółdzielni, który nie przejmował prezesury zarządu po Grzegorku. Wcześniej był jeszcze inny prezes.
- Pracuję tu od 22 lat. Przeszedłem wszystkie szczeble, od brygadzisty, przez magazyniera, do kierownika produkcji podstawowej - mówi Janusz Wesołowski. - Od początku mam w głowie jedno: utrzymać miejsca pracy dla pracującej tu załogi. To ludzie w wieku pięćdziesięciu lat i więcej. Wielu ze stażem pracy w spółdzielni dłuższym niż miał pan Grzegorek. Gdzie znajdą inną pracę?
Łatwo w spółdzielni nie jest. Niedawno sprzedała swoje udziały w hotelu z restauracją "Amazonka" w Ciechocinku. Oczko w głowie Stanisława Grzegorka, który przyznaje, że kocha konie i dlatego niegdyś inwestował w "Amazonkę". - Nikogo nas, spółdzielców, o zdanie nie pytali, tylko sprzedali. A to my wypracowywaliśmy ten majątek - powtarza dawny prezes.
- Gdy pan Grzegorek odchodził ze spółdzielni, "Amazonka" należała do naszej spółdzielni tylko w połowie - tłumaczy prezes Wesołowski. - Drugim właścicielem był Centralny Związek Rolniczych Spółdzielni Produkcyjnych. W nowych czasach został zlikwidowany, a swoją połowę "Amazonki" wystawił na sprzedaż. Spółdzielnia ją kupiła, by nie mieć obcego partnera.
Tyle że na bieżące porządne remonty w bazie hotelowo-restauracyjnej nigdy nie wystarczało pieniędzy. Standardy się zmieniły. Obiekt wymaga gruntownego remontu, a spółdzielnia tego nie udźwignie, więc lepiej było sprzedać.
- Po cichu, bezprawnie - komentuje Stanisław Grzegorek.
- Bezprawnie? - dziwi się prezes Wesołowski. - Mamy uchwałę walnego zgromadzenia w tej sprawie. Przecież bez takiej uchwały nie można by załatwić spraw notarialnych. A ogłoszenia o sprzedaży były wszędzie, gdzie się dało, także w internecie, w biurze obrotu nieruchomościami, więc o cichej sprzedaży nie może być mowy - tłumaczy.
Przyznaje, że sprzedano też ziemię w Ciechocinku. - Znajdowała się w uzdrowiskowej strefie A, a ustawa nie pozwala tam prowadzić działalności gospodarczej. Nawiasem mówiąc, gdy pan Grzegorek odchodził z "Plebanki", tylko dwadzieścia procent areału było własnością spółdzielni. Reszta była dzierżawiona od Agencji Nieruchomości Rolnej. W latach dziewięćdziesiątych wykupiliśmy to, co było w dzierżawie.
Wypłaty za trzy lata
A co z pieniędzmi dawnych spółdzielców? - O to była cała awantura. Mieliśmy udziały do spółdzielni najniższe w Polsce. Walne zgromadzenie podjęło uchwałę o ich podniesieniu do pięciuset złotych. Zgodnie ze Statutem i regulaminami spółdzielczymi. Spółdzielcy mieli półtora roku, by uregulować należność. Kto tego nie zrobił - przestał być członkiem spółdzielni. W tej grupie był pan Grzegorek - tłumaczą zgodnie członkowie zarządu "Plebanki".
- Po co miałbym wpłacać nowe udziały? Przecież mają moje pieniądze - dziwi się Stanisław Grzegorek.
Zmieniły się warunki gospodarcze, a nowe przepisy spółdzielcze dopuszczały przeszacowanie wartości majątku. Spółdzielnia to zrobiła. Dzięki tej "papierowej" operacji, a także dzięki dorocznym odpisom z dochodu ogólnego, powiększyły się udziały spółdzielców. Na początku trzymano je na jednym wspólnym koncie, od 1995 roku podzielono całą kwotę na poszczególnych członków. Ale żywej gotówki nie było. A wielu się tych nowych kwot domagało. Proponowano więc wziąć udziały w naturze, konkretnie w postaci działek budowlanych, które miała spółdzielnia. - Niektórzy skorzystali z takiej okazji - przyznaje prezes Wesołowski.
Na jednym z walnych zgromadzeń spółdzielcy zdecydowali się zamrozić wypłaty udziałów do 2016 roku.
- Nie dożyję tych wypłat. Zresztą jestem pewien, że naszych pieniędzy już dawno nie ma. A nawet jakby były, to moi spadkobiercy ich nie dostaną - przekonuje Grzegorek, który czeka na około 40 tysięcy złotych.
W spółdzielni zapewniają, że za trzy lata spółdzielcy będą mogli odebrać udziały sami, ale też mogą je odebrać ich spadkobiercy albo osoby wskazane w pisemnym oświadczeniu.
Niech prezes zarządzi!
Spółdzielnia ma 140 ha ziemi, w tym 45 ha sadów, przetwórnię warzyw i owoców oraz oddany niedawno do użytku dom weselny. - Obsługujemy go naszą załogą, nie zwiększyliśmy zatrudnienia - podkreśla prezes Wesołowski.
- To niepotrzebny wydatek - mówi o budowie domu weselnego w Nowym Zbrachlinie Grzegorek.
Janusz Wesołowski uśmiecha się: - Mamy rezerwację na wszystkie weekendy do 2015 roku: wesela, urodziny, osiemnastki, chrzciny. Ludzie już nie organizują ich w domach. Lokal zarabia.
Do Grzegorka argumenty obecnego zarządu nie docierają. Uważa, że gdyby tylko obecny prezes chciał, to zarządziłby wypłatę udziałów i koniec.
- Być może tak było za czasów pana Grzegorka, że prezes spółdzielni mógł zrobić wszystko, co chciał. Ja trzymam się przepisów - mówi na to Wesołowski.
- Tam wszystkim rządzi radca prawny z Torunia. Prezes nie ma nic do gadania - wytacza nowe argumenty Stanisław Grzegorek.
Mecenas Anna Szmeichel tylko się uśmiecha: - Ja tu jestem po to, by stać na straży prawa, a nie je łamać. Pan Grzegorek opowiada ludziom, jakie to ja mam rzekomo wielkie udziały. A ja nie jestem członkiem tej spółdzielni.
Grzegorek nie zamierza odpuścić. - Zrobimy z emerytowanymi spółdzielcami pozew zbiorowy, bo inaczej całkiem przepuszczą nasz majątek - zapowiada.
- Niech robią, byle pan Grzegorek nie wydzwaniał do mnie i nie wyzywał mnie od złodziei, nieudaczników i nie wiadomo jeszcze kogo. Powinienem złożyć doniesienie do prokuratury za takie lżenie mnie i podważanie dobrego imienia spółdzielni, ale mam wzgląd na wiek pana Grzegorka - rozkłada ręce Janusz Wesołowski. - Zaciskam zęby i robię swoje. Organizuję ludziom pracę.
Czytaj e-wydanie »